RegionalneWarszawaNosi obrączkę, ma żonę, dzieci i wnuki. Chodzi "z kolędą" za przyzwoleniem kard. Nycza

Nosi obrączkę, ma żonę, dzieci i wnuki. Chodzi "z kolędą" za przyzwoleniem kard. Nycza

Nosi obrączkę, ma żonę, dzieci i wnuki. Chodzi "z kolędą" za przyzwoleniem kard. Nycza
Karol Lewandowski
18.12.2016 07:38

Diakon Bogdan Sadowski opowiada o swojej drodze do stanu duchownego i relacjach z warszawiakami.

Jest ich w kraju zaledwie 21. Są żonaci, noszą obrączkę. Najczęściej mają dzieci. Mogą odprawiać nabożeństwa (nie msze św.), błogosławić małżeństwa, głosić kazania, udzielać Komunii Świętej, chrztów i prowadzić pogrzeby. Z wizytą duszpasterską chodzą za zgodą biskupa lub kardynała. Mogą nosić sutannę i przyjmować ofiary. Mowa o diakonach stałych, którzy pełnią rolę pomocników dla kapłanów w kilku diecezjach. O tej specyficznej pracy opowiada nam Bogdan Sadowski, który jako trzeci w historii naszego kościoła, przyjął święcenia diakońskie. Wcześniej był dziennikarzem Telewizji Polskiej i obsługiwał m.in. pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski.

Diakon Bogdan Sadowski opowiada nam o swojej drodze do stanu duchownego. Jak zaznacza, nie jest księdzem, jednak miło mu, gdy ludzie tak się do niego zwracają. Sadowski w ciągu całego roku prowadzi wizyty duszpasterskie w miasteczku Wilanów. Jak zauważa, "są to bardzo specyficzne spotkania". Głównie ze względu na mieszkańców tego rejonu Warszawy. Duchowny wspomina reakcje osób na obrączkę na jego palcu, spotkania z celebrytami, historię nawrócenia oraz kilku emocjonalnych rozmów z mieszkańcami Wilanowa.

Karol Lewandowski: Dlaczego nie został pan księdzem?

*Bogdan Sadowski, diakon stały archidiecezji warszawskiej: * Kiedyś bardzo poważnie myślałem o kapłaństwie, ale uznałem, że nie mam powołania, dlatego wybrałem "tylko" diakonat. Co ciekawe, decyzja Soboru ws. diakonatu pojawiła się wtedy, kiedy byłem już żonaty. Wśród wszystkich osób, które są w Polsce diakonami, każdy ma żonę. Choć to nie jest wymóg. Ja mam dwóch synów i czwórkę wnucząt, które sam ochrzciłem. Jestem z tego bardzo dumny. Mam samych chłopaków. Najstarszy ma 6 lat, najmłodszy kilka miesięcy. Na świecie jest ponad 40 tysięcy diakonów, z czego większość żonata. Pamiętajmy, że diakon nie jest księdzem, to bardzo ważne. Robi jednak niemal wszystko to, co ksiądz. Poza spowiedzią i odprawianiem mszy świętej.

- Ma pan specjalne pozwolenie od kard. Nycza

-* *To prawda. Odwiedzam "z kolędą" mieszkańców miasteczka Wilanów. Zaczęło się to jeszcze za czasów poprzedniego proboszcza, ks. Gwiazdy, który niesamowicie ucieszył się, że mogę mu pomóc w tej posłudze. Chętnie przyjął moją pomoc. Musiał jednak uzyskać pozwolenie od kardynała Kazimierza Nycza, ponieważ jako diakon jestem też osobą duchowną i przyrzekałem podczas święceń, posłuszeństwo swojemu biskupowi, tym samym podlegam pod prawo kanoniczne. Ks. kardynał oczywiście się zgodził.

By nie robić zamieszania podczas odwiedzania mieszkańców Wilanowa z "kolędą" dostałem od ks. kardynała jedną radę. Powinienem chodzić w sutannie podczas wszystkich wizyt. Te wizyty trwają praktycznie cały rok, codziennie. Wilanów jest dość specyficzną parafią. Chodzimy wyłącznie w godzinach 19-21. Wcześniej jest pusto. Tam mieszkają głównie młodzi ludzie, którzy pracują do późna. Po godzinie 21.00 już nie pukamy do ich drzwi, ponieważ byłoby to mało eleganckie.

- Jak długo trwała pana droga do duchowieństwa?

-* *Zaczęło się w latach '80. Będąc już żonatym mężczyzną, omawialiśmy na wykładach sprawę Soboru Watykańskiego II. Dowiedziałem się, że na świecie istnieje diakonat. Postanowiłem napisać list, do wówczas nowego arcybiskupa warszawskiego, Józefa Glempa. Z tego, co wiem list dotarł do kurii. Odpowiedzi nie otrzymałem. Szybko o tym zapomniałem, ponieważ w tamtych czasach było to raczej nierealne w Polsce. Około 30 lat później usłyszałem o tym, że decyzją biskupów, diakonat zostaje przywrócony. Poprosiłem swojego proboszcza, by ten zapytał o zgodę... kardynała Glempa, czy mogę zacząć się przygotowywać do bycia diakonem. Okazało się, że tak.

- Byliście w jakimś specjalnym ośrodku?

- Tak. W Przysieku, pod Toruniem powstał jedyny ośrodek, gdzie była możliwość przygotowywania do posługi diakonów. Po wszystkich formalnościach zostało nas 10 lub 12, z wielu miejsc Polski. Z tego grona, po kilku latach, wybrano między innymi mnie i po długich staraniach zostałem, w mojej parafii w Magdalence, wyświęcony przez wówczas arcybiskupa Nycza, na diakona i mogłem rozpocząć wizyty u parafian.

- Puka pan do wszystkich?

-* *Pukam do wszystkich, ale nie wszyscy mnie wpuszczają. Tych osób, które się zgadzają jest około 20 proc. Nie każdy jest zainteresowany, niektórych nawet nie ma jeszcze w domu, choć zawsze uprzedzamy o wizycie. Jedni odpowiadają, że "nie chcą", inni wcale się nie odzywają. Mieszkają tam oczywiście tzw. "lemingi", ale ja na nich nie powiem złego słowa. To są często bardzo wierzący ludzie. Wszyscy są bardzo uprzejmi.

- Zdarzały się skrajne reakcje?

- Bardzo rzadko to się zdarza. Chyba tylko raz, choć to nieistotny drobiazg, bo ten pan był pod wpływem. Przeważnie jest bardzo sympatycznie, otwierają z uśmiechem. Nawet jak odmawiają, to robią to uprzejmie.

- Reagowano kiedyś na obrączkę na pana palcu?

- Ludzie zwykle nie myślą o tym, że noszę obrączkę. Często zauważają to przeważnie młode mamy. Widać wtedy błysk w ich oczach. Jeśli trzeba, wyjaśniam. Nie jest to jednak reguła. Chodzi tylko o to, by wyjaśnić wszystkie niedomówienia. Mnie się np. czasem wyrwie, gdy pytam o rok urodzenia dzieci "o, to tak jak mój syn!". Wtedy często wyjaśniam, bo reakcja jest różna.

- Czy jakiś symbol, znak podczas wizyty przykuł pana uwagę?

- Kiedyś miałem taką sytuację, że na drzwiach zamiast standardowego napisu K+M+B, ktoś napisał wzór E=MC2. Wtedy już wiedziałem, że nie mam po co pukać do drzwi, ponieważ na pewno ten człowiek sobie tego nie życzy. Każdy ma przecież wybór.

- W Wilanowie mieszka wiele znanych osób. Jak wspomina pan te wizyty?

-* *Spotykałem bardzo wiele znanych osób podczas wizyt duszpasterskich. Nie powiem oczywiście kogo, ale mogę powiedzieć, że jeden z takich celebrytów nawrócił się niedawno na wiarę katolicką. To cieszy. Oczywiście jest sporo rozpoznawalnych osób, które głośno mówią o swoim przywiązaniu do Kościoła i te wizyty są zawsze bardzo przyjemne. Odwiedziłem kiedyś znanego sędziego, który był popularną postacią wiele lat temu i ucieszył się bardzo, ze go odwiedziłem, ponieważ rzadko bywa w Polsce i ma dom na Majorce i kolejne jeszcze gdzieś w Hiszpanii.

- Przydarzyła się panu kiedyś historia, z której jest pan bardzo dumny?

- Oj tak. Podczas wizyt czasem wypełniamy karty parafialne i wśród podstawowych pytań jest to o stan sakramentalny (małżeństwo). W miasteczku Wilanów najczęściej są niesakramentalne. Podczas jednej wizyty zapytałem pewną parę, dlaczego nie chcą wziąć ślubu, skoro nie ma żadnych przeszkód na drodze i są katolikami i maja ochrzczone dziecko. Odpowiedzieli, że nie mają czasu na kursy itp. rzeczy. Proboszcz pozwolił mi, żebym przeprowadził indywidualny kurs i przycisnąłem ich do muru w ten sposób, że ja będę przychodził wtedy, gdy macie czas. Nie mieli wyjścia (śmiech). Minęło kilka miesięcy i doczekaliśmy się wspaniałego ślubu. Widziałem wielka radość w ich oczach, że udało się tego dokonać.

- Zdarzały się bardzo emocjonalne momenty?

- Przychodzi mi do głowy pewna historia. Zdarzyło mi się kiedyś, że zapukałem do drzwi i kobieta powiedziała, że jest niewierząca. odszedłem. Nie zamknęła jednak drzwi i widzę, że chce coś powiedzieć. I nagle zaprosiła mnie na rozmowę. Porozmawialiśmy około 30 minut. Jak się okazało, kiedyś spotkała nieprzyjemnego księdza, który zniechęcił ją do kościoła i mocno się obraziła. Ode mnie otrzymała życzliwą rozmowę, bez krzyków i tego jej bardzo było trzeba. Widać było, że ta rozmowa okazała się potrzebna. Kobieta była bardzo szczęśliwa po jej zakończeniu. Nie wiem jak dalej potoczyły się jej losy, ale czasem trzeba własnie spełniać również rolę psychoterapeuty. Myślę, że gdybym był księdzem, to kilkukrotnie zakończyłoby się nasze spotkanie spowiedzią. To bardzo budujące. Święta sprzyjają takim zachowaniom. Mnie to fascynuje.

- Jak wygląda wizyta duszpasterska?

- Odwiedziny wyglądają standardowo. To jest wizyta duszpasterska. W Wilanowie każda rodzina odwiedzana jest mniej więcej raz na 3 lata. Często wówczas pytają, co w parafii, jakie są problemy. Dzielą się sukcesami, jest to dla nich zwykle małe święto. Panuje nastrój dużego wydarzenia. Przeważnie biały obrus i wszystkie niezbędne elementy pojawiają się na stole. Czasem są też trudne przypadki, rozwód, brak męża, żony. Ludzie bardzo potrzebują takiej rozmowy.

- Przyjmuje pan ofiary podczas wizyt?

-* *Oczywiście. Jest to związane z pewną tradycją wizyty duszpasterskiej. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Trzeba pamiętać, że nasz Kościół utrzymuje się głównie z ofiar. To jest bardzo istotne. Wiele osób ma tego świadomość. Poza tym, często wizyta kończy się bez koperty i nie ma nawet mowy, by być z tego powodu obrażonym. W kopertach są różne nominały. Głównie jest to suma około 50 zł, ale bywają niższe i dużo wyższe, raz się zdarzyło, że było to kilkaset złotych. Później oczywiście muszę się z tego rozliczyć przed proboszczem, który dysponuje tymi pieniędzmi, ale to nie są zbytnie "kokosy", jak wielu chciałoby myśleć.

- Wygląda to aż tak źle?

- Ludzie, którzy krytykują zbieranie ofiar, nie mają pojęcia o tym, jakie są wydatki parafii. Gdyby usłyszeli o podstawowych rachunkach, nie byłoby już tej sensacji. Ponadto takie osoby zapominają, że ksiądz np. chociaż raz dziennie potrzebuje coś zjeść i kupić sobie jakąś odzież.

- Miasteczko Wilanów to chyba dość wyjątkowe miejsce?

- Owszem. Chodzę po dość specyficznej parafii. To widać, że mieszkania są świetnie wyposażone i są to ludzie, którzy potrafią zarabiać pieniądze. W sumie nawet nie wiem precyzyjnie, ile osób tam mieszka, ponieważ tak szybko się to rozrasta, ale to około 15-20 tysięcy. Około 2,5 - 3 tysięcy regularnie uczęszcza na msze. Przybyło wielu parafian, po tym jak otwarto Świątynię Opatrzności Bożej.

- Dotacje z publicznych pieniędzy na Centrum Opatrzności Bożej były potrzebne?

- Ksiądz kardynał zamierza większość uroczystości, które kiedyś odbywały się w katedrze, przenieść do Świątyni Opatrzności Bożej. Wysłane zostały pisma między innymi do rządu, z prośba o to, żeby wszystkie wydarzenia, które potrzebują oprawy kościelnej, robić własnie tam. Dlatego nie dziwi mnie, że świątynia była dotowana z pieniędzy publicznych, ponieważ teraz ma służyć wszystkim, a poza tym dotowane było głównie muzeum.

- Zdarzały się jakieś zabawne historie?

- Podczas posługi zdarzają się różne sytuacje. Opowiadał mi kiedyś znajomy ksiądz, że pewnego razu podczas wizyty nie mógł już wytrzymać i musiał skorzystać z toalety. Zapytał starszą panią, czy może skorzystać, na co odparła "ojej, ale ja tam nie posprzątałam, nie wiedziałam, że ksiądz chodzi też tam", na co kapłan rzekł: "tak, tak, ale dużo rzadziej" (śmiech).

Obraz
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także