Cała klasa na kwarantannie. "Siedzimy jak na tykającej bombie"
Uczniowie, nauczyciele i wychowawcy na kwarantannie, a w szkole nadal lekcje i organizacyjny paraliż. Pomimo wykrycia koronawirusa w Liceum im. Hoffmanowej w Warszawie, sanepid nie zgodził się na zdalną naukę. - Dostaliśmy listę zastępstw, która ma czterdzieści pozycji - mówi Dorota Łoboda, radna i matka jednej z uczennic.
07.09.2020 11:01
Koronawirusa wykryto w jednej z najlepszych warszawskich szkół, czyli Liceum Ogólnokształcącym im. Klementyny Hoffmanowej. Mieści się ono w samym centrum stolicy, przy ulicy Hożej. Każdy rocznik to nawet osiem klas. Jedną z uczennic szkoły jest córka Doroty Łobody, radnej Warszawy i przewodniczącej Komisji Edukacji, która postanowiła opisać, jak wyglądał powrót jej córki do szkoły.
I tak, 1 września szkoła podała wytyczne, zobowiązała uczniów do noszenia maseczek we wspólnych przestrzeniach, lekcje miały zaczynać się o różnych godzinach dla różnych klas, bo szkoła chciała minimalizować kontakty między uczniami. Nauczyciele radzili, aby uczniowie ciepło się ubrali, bo klasy często będą wietrzone. Jednak już 3 września rodzice dostali informację o pierwszym przypadku koronawirusa u ucznia.
Dyrekcja "Hoffmanowej" wtedy znów poprosiła o przestrzeganie wytycznych. Lecz 6 września okazało się, że cała jedna klasa jest na kwarantannie. Później nadeszły jeszcze gorsze informacje. Oprócz całej jednej klasy, na kwarantannę skierowano niektórych uczniów z klas równoległych oraz nauczycieli, którzy w ubiegłym tygodniu mieli z nimi lekcje. Rodzice dostali jednak w niedzielę wieczorem wiadomość, że nauczania zdalnego nie będzie. Bo... sanepid się nie zgodził.
Koronawirus w Polsce. Szkoły Warszawa. "Siedzimy jak na tykającej bombie"
Dorota Łoboda opowiada Wirtualnej Polsce, że jej córka jest w klasie z rozszerzoną matematyką, geografią i wiedzą o społeczeństwie, a w tym tygodniu nie ma ani nauczyciela matematyki, ani geografii. - Nie ma kilkunastu nauczycieli, praca szkoły jest zdezorganizowana. Dostaliśmy wczoraj późnym wieczorem listę zastępstw, która liczy czterdzieści pozycji. Tylko na dzisiaj - mówi Łoboda.
- Gdyby sanepid zgodził się na nauczanie zdalne, to szkoła, mając doświadczenie z ubiegłego roku, gdy dobrze radziła sobie z nauczaniem zdalnym, byłaby w stanie normalnie przez cały tydzień realizować program i plan lekcji - stwierdza. - Spodziewam się też, że część nauczycieli z grupy ryzyka może pójść na zwolnienie, bo będą się bali zakażenia - dodaje.
Rodzice są zaskoczeni decyzją odmowną sanepidu, którą otrzymali w niedzielę wieczorem. I teraz mają obawy, bo po pierwsze powinni wysłać swoje dzieci do szkoły, a po drugie nie wiadomo, czy na pewno nie miały one wcześniej kontaktu z zakażonym uczniem. - Wszyscy rodzice siedzą jak na tykającej bombie - stwierdza Łoboda.
- Może się okazać, że dostaniemy telefon z sanepidu i cała rodzina musi iść na kwarantannę. Nie ma przecież szybkich testów, ludzie siedzą zamknięci po dziesięć dni. To bardzo niepokoi rodziców - mówi radna. - Szkoły stosują procedury, są maseczki w przestrzeniach wspólnych, starają się zapewnić dystans między dziećmi, ale przecież i tak są w jednym budynku. Trudno nie zastanawiać się, która klasa będzie następna na kwarantannie - dodaje.
Dorota Łoboda, jako przewodnicząca Komisji Edukacji, dostaje też sygnały od rodziców z innych szkół. I zauważa, że niektóre szkoły, nawet w Warszawie, otrzymały już zgodę na nauczanie zdalne. - Dwie szkoły na Mokotowie dostały zgodę na edukację zdalną. Nie zawsze odpowiedź jest odmowna - podsumowuje.
Negatywna opinia sanepidu. "Rozwiązanie jest nieadekwatne"
O nauczanie zdalne wnioskowała do sanepidu dyrektorka liceum. W odpowiedzi dostała pismo z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie. Jak czytamy w piśmie, inspektor powiatowy "poddał analizie zarówno rodzaj szkoły i jej możliwości organizacyjne", jak również "warunki architektoniczne budynku, w którym prowadzi działalność". Po tej analizie wniosek dyrektorki szkoły rozpatrzono negatywnie.
"Proponowane rozwiązanie jest nieadekwatne do ustaleń powziętych w toku dochodzenia epidemiologicznego" - czytamy w uzasadnieniu. "Dodatni wynik testu na COVID-19 stwierdzono wyłącznie u jednego ucznia, nie zaś u większej liczby osób, co uzasadniałoby pełne przejście na tryb zdalny nauczania". Sanepid stwierdził jeszcze, że "uczeń nie nawiązał bezpośredniej styczności z uczniami innych klas", dlatego nie widzi uzasadnienia "dla zawieszenia zajęć dla więcej niż jednej klasy".