Gmach uniósł się "niczym bańka mydlana i pękł". 38 lat temu wybuchła Rotunda
"W życiu trzeba mieć trochę szczęścia. W tej katastrofie to ja powinnam zginąć".
38 lat temu, dokładnie o godzinie 12:37 w budynku banku PKO w Warszawie nastąpiła eksplozja gazu ziemnego. Oficjalnie zginęło 49 osób. Ratownicy obecni przy wypadku twierdzą jednak, że ofiar był dużo więcej.
Zima 1979 roku nazywana była zimą stulecia. Nie tylko ze względu na potężne opady śniegu, ale również bardzo niskie temperatury. Bywało tak zimno, że ludzie często, tylko by się ogrzać, chowali się do sklepów lub banków, choćby na chwilę. Dlatego też w Rotundzie było aż tyle osób. Oprócz 170 pracowników znajdowało się tam aż trzystu klientów.
"49 osób i ani jednej ofiary" więcej"
Jak relacjonują świadkowie, w momencie wybuchu cały gmach uniósł się "niczym bańka mydlana", po czym "pękł". Do podziemi zapadły się wszystkie kondygnacje budynku. Na zewnątrz, z przeszklonych ścian runęły tafle szkła. Wybuch był tak silny, że uszkodzone zostały sąsiadujące z Rotundą wieżowce centrum.
Oficjalne dane mówią, że zginęło 49 osób. Co innego twierdzą ratownicy. Teresa Szczygielska, która pełniła wówczas dyżur jako dyspozytor pogotowia ratunkowego, * w rozmowie z Wawalove.pl powiedziała*, że "musieliśmy podać taką, a nie inną liczbę ofiar". Według niej, według ówczesnych przepisów, jeśli było więcej niż 50 osób śmiertelnych, to do Polski "przyjechałaby jakaś komisja z ONZ", czego ówczesne władze chciały uniknąć. - Więc był limit. 49 osób i ani jednej więcej - mówiła nasza rozmówczyni. Jej słowa potwierdzają również jej koledzy. Zresztą w państwach bloku socjalistycznego w tamtych czasach, w wielu katastrofach zginęło dokładnie 49 osób.
Według oficjalnych badań powołanej i kierowanej przez ówczesnego prezydenta m. st. Warszawy Jerzego Majewskiego, stwierdzono m.in.: "Bezpośrednią przyczyną wydobywania się gazu było pęknięcie korpusu żeliwnego zaworu gazociągu, umieszczonego obok jezdni, na głębokości 1,5 m pod powierzchnią chodnika, na skutek skurczu termicznego, spowodowanego niską temperaturą i ruchów gruntu wywołanych przez komunikację naziemną i podziemną (tunel linii średnicowej PKP przebiega w odległości 8,0 m). Gaz wydobywający się szczeliną 77 centymetrów powstałą w uszkodzonym zaworze przeniknął przez grunt i dotarł do równolegle ułożonych kanalików 12 - otworowej obudowy kabli telekomunikacyjnych, a stamtąd przedostał się do archiwum w podziemiach Rotundy". .Co spowodowało wybuch? Prawdopodobnie zwarcie w instalacji elektrycznej.
"To ja powinnam zginąć"
Wielu ludzi nie wierzy w oficjalne wyjaśnienie przyczyn eksplozji. "To był straszny szok. Usłyszałam potężny huk, wszystko zaczęło się walić. Ocknęłam się kilkanaście minut po wybuchu. Pamiętam długie przesłuchiwania" - wspominała ćwierć wieku po katastrofie, ówczesna pracownica banku, Maria Wójcicka. Jej zdaniem, w wypadku mogłoby zginąć więcej osób. - Pracowaliśmy w systemie zmianowym. Przed wybuchem pracę kończyła właśnie pierwsza zmiana, a druga dopiero zaczęła się schodzić i nie wszyscy jeszcze przyszli - wyjaśniała.
- W życiu trzeba mieć trochę szczęścia. W tej katastrofie to ja powinnam zginąć. Tego dnia zamieniłam się miejscami z moją koleżanką, Wandą Stępień. Była młodą mężatką, w dodatku w ciąży, zginęła. Ja się uratowałam - dodała.
- Moja siostra zginęła w tamtym wypadku. Byłem tu kilkanaście minut po wybuchu. Od strony ulicy Marszałkowskiej układano zwłoki, leżało już pięć lub sześć ciał. To był koszmarny widok, krew, ludzkie szczątki - powiedział brat jednej z pracownic archiwum.
- Byłam tego dnia w banku, kilkakrotnie wchodziłam i wychodziłam, kręciłam się po okolicy. Pamiętam, jak po wybuchu ludzie tłoczyli się z i do przejścia podziemnego. Bardzo szybko przyjechały milicyjne "budy". Ustawiono je tak, żeby jak najwięcej zasłaniały - wspominała Irena Miszkowska.
"Strach przed głupcami"
Kazimierz Brandys, który znalazł się w okolicy Rotundy wkrótce po wybuchu, w prowadzonym dzienniku ("Miesiące 1978-1981") zapisał: "Staliśmy w zatorze, milicjanci rozstawieni na jezdni zagrodzili ruch w górę Marszałkowskiej, musiałem skręcić w Piękną. W następnym zatorze samochodów, przy skrzyżowaniu Kruczej i Alei Jerozolimskich, z fiata stojącego obok nas wyjrzał kierowca i powiedział, że z rotundy został tylko drut. (...) 45 osób zabitych i dziesiątki rannych. Z wyższych pięter hotelu Forum widać było ciała rozrzucone przez eksplozję, pozaczepiane o dach rotundy i zwieszające się z resztek konstrukcji. Rotundę wysadziło od spodu, ludzie wraz z całym wnętrzem spadli w dół. Wśród pogłosek i domysłów powtarza się najczęściej przypuszczenie, że to był wybuch gazu ziemnego, który się ulatniał z wadliwych instalacji pod rotundą. Jest także druga hipoteza: bomba trotylowa. Wymienia się fakty sprzed kilku lat: eksplozję pod Trasą Łazienkowską, pożary gmachów w śródmieściu Warszawy oraz podziemny wybuch w
moskiewskim metrze. Podkreśla się, że wszystkie te katastrofy ugodziły w obiekty użyteczności publicznej i że ich przyczyny nie zostały wyjaśnione. W mieście żal, zgroza, osłupienie. Zwiększa się trwoga przed bezrządem w kraju. Partactwo, bezmyślność, prywata - tego się społeczeństwo boi, i to już nie jest strach przed aresztowaniem, to jest strach pod dziurawym dachem, strach przed głupcami".
Zanim przyjechały karetki, na pomoc rzucili się zwykli warszawiacy. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, wskakiwali do lejów i wyciągali ofiary. Zorganizowano też zbiórkę krwi. Karetki przyjechały na miejsce już po kilku minutach, więc ich pomoc okazała się nieoceniona. W sumie przy pomocy, a potem przy przeszukiwaniu gruzów, wzięło udział, ponad dwa tysiące osób. Jak powiedziała WawaLove.pl ratownik Teresa Szczygielska, jeszcze przez ponad tydzień od wybuchu ratownicy wynosili z wnętrza budynku części ludzkie.