"Czarny Kot" opiera się rozbiórce. Jeszcze "upiększyli" go banerami
Miał zostać zburzony, ale wciąż stoi. Jego i tak kontrowersyjną bryłę ozdobiły dodatkowo wielkie banery. Odsyłają do facebookowego profilu, zrzeszającego zwolenników "oszczędzenia" Czarnego Kota. Choć wielkiej mobilizacji obrońców architektonicznego koszmarka nie widać, obiekt wciąż korzysta z urzędniczej bezradności.
Ta historia zdaje się nie mieć końca. Wydawało się, że dni jednego z największych koszmarków architektonicznych Warszawy, hotelu "Czarny Kot" u zbiegu ulic Okopowej i Powązkowskiej są policzone. Tymczasem czas mija, a budynek nadal stoi.
Dlaczego piszę o tym właśnie dziś? Mija bowiem rok od dnia, w którym spędziłam w tym przybytku (którego pełna nazwa brzmi My Warsaw Residence - Hotel "Czarny Kot"). Byłam ciekawa, jak wygląda wnętrze hotelu, który zasłużył sobie na miano "hotelu Gargamela". Polecam galerię pamiątkowych zdjęć.
Meldując się w "Czarnym Kocie" w sierpniu 2018 r. byłam pewna, że to ostatni moment, by go odwiedzić. Kilkanaście dni wcześniej zapadł prawomocny wyrok, w którym sąd zadecydował, że grunt, na którym stoi hotel, musi wrócić do miasta. Umowa dzierżawy skończyła się w 2009 r., ale właścicielka nie kwapiła się z wyprowadzką.
Odwołania, skargi, brak działania
Hotel, będący w dużej mierze samowolą budowlaną, miał zostać zburzony. Kolejne wyroki sądów i decyzje nadzoru budowlanego okazywały się jednak warte mniej więcej tyle, co papier, na których je wydrukowano. I pokazują dużą słabość państwa i jego instytucji.
Bo choć decyzja rozbiórkowa jest, to nikt nie wyrywał się, by za wyburzanie zapłacić. Nadzór budowlany wyliczył, że koszt takiej operacji to 700 tysięcy złotych i zwrócił się o taką kwotę do wojewody mazowieckiego. W wariancie optymistycznym urzędnicy mogli mieć nadzieję, że właściciel hotelu zastosuje się do nakazu i przeprowadzi rozbiórkę na własny koszt, ale to nie nastąpiło. Właściciele nie mają zresztą zamiaru składać broni. W lipcu 2019 r. złożyli kolejna skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, a w listopadzie 2018 r. pozew do Sądu Okręgowego w Warszawie o ustalenie, że umowa dzierżawy działki od miasta nadal obowiązuje.
Hotel informuje, że nie ma zamiaru się zwijać
Hotel działa nadal i nic nie zapowiada, by miało się to zmienić. Na kilku ścianach rozbudowywanego nadal budynku właściciele umieścili ogromne banery odsyłające na facebookowy profil o wiele mówiącej nazwie "Czarny Kot zostaje".
Pewni swoich racji, postanowili za jego pośrednictwem informować na bieżąco o kolejnych krokach prawnych i wyjaśnić, dlaczego hotel wygląda tak karykaturalnie. Czy winę ponoszą architekci, którzy regularnie nanoszą na projekt budynku kolejne piętra? A może sami właściciele? Nie, winę ponosi nie kto inny, jak… Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego.
Hotel wyjaśnia to tak:
"W 2008 r. Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego wydał decyzję zakazującą nam jakichkolwiek prac remontowo budowlanych.
Na początku lat 90., gdy rozpoczynaliśmy budowę, rejon dawnego ronda babka był opustoszały. Dziś wiemy, że budynek nie pasuje do zmieniającej się architektury miasta. Bardzo chcielibyśmy, aby budynek wyglądał nowocześnie ale z powodu decyzji Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego nie możemy przy nim prowadzić żadnych robót budowlanych i remontowych".
A skoro "Czarny Kot" od 11 lat nie może legalnie "poprawić" elewacji (co nie przeszkadza mu się po prostu rozbudowywać), to może warto ten stan rzeczy po prostu zachować jako symbol kapitalizmu przełomu wieków?
"Moim skromnym zdaniem ten budynek powinien być wpisany do rejestru zabytków z tego względu, że doskonale odzwierciedla lata 90., czyli okres rozwoju kapitalizmu w naszym kraju. Czy jest brzydki? Owszem, ale historia to nie tylko piękne i kolorowe obrazki" – zauważył internauta pod oświadczeniem hotelu o tym, że to PINB odpowiada za to, że "Kot" wygląda tak, a nie inaczej.
A gdyby tę propozycję potraktować poważnie? Zapytaliśmy stołecznego konserwatora zabytków Michała Krasuckiego, czy jest szansa, by na "Czarnego Kota" spojrzeć nie jak na nieudaną pracę zaliczeniową studenta pierwszego roku architektury, ale na coś wartego uwagi.
Michał Krasucki rozwiewa te wątpliwości. Wyjaśnia, że hotel nie jest na tyle wybitnym dziełem architektury, nie jest też z nim związane żadne istotne wydarzenie historyczne, by uznać go za obiekt zabytkowy.
- Nie mówię tu nawet o wpisie do rejestru zabytków, ale choćby ujęciu w gminnej ewidencji. Natomiast jego walory, jako specyficznego świadka polskiej historii lat 90. mogą być przedmiotem indywidualnych sentymentów, ale to za mało, by obiekt chronić prawnie. Trudno też mówić o dziedzictwie architektonicznym, bo budynek przypomina narastający latami rakowy twór, a nie przemyślany koncept architektoniczny – wyjaśnia konserwator.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl