Anna Seniuk: "Nie byłam na otwarciu Trasy Łazienkowskiej"
Z cyklu "Rozmowa z warszawiakiem"
28.10.2015 13:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
*Nakładem wydawnictwa Bosz ukazał się właśnie album fotograficzny „Warszawa lata 70.”. Wstęp do niego napisała Anna Seniuk, znakomita polska aktorka, grająca przed laty żonę inż. Stefana Karwowskiego, słynnego „Czterdziestolatka”, który w serialu zrealizowanym właśnie w latach 70. budował w stolicy Trasę Łazienkowską czy Dworzec Centralny. Jaka była ówczesna Warszawa lat 70.? Czym żyli wtedy warszawiacy? Zapytaliśmy o to. *
WawaLove.pl: Przyjechała pani do Warszawy właśnie w latach 70. Jakie wrażenie zrobiła na pani ówczesna stolica?
Anna Seniuk: - To były wciąż lata głębokiej komuny. Po Krakowie, w którym do czasu przyjazdu mieszkałam, wydawało mi się, że Warszawa to jakieś nieposkładane miasto. Trochę starych domów, trochę nowych bloków. Jednak widziałam Warszawę, która się dosłownie zmieniała w moich oczach. Wcześniej byłam w stolicy w 1955 roku, przyjechałam na Festiwal Młodzieży, z rodzicami. Pamiętam, że przy pl. Defilad, na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej, stał stary budynek, z powypalanymi oknami. Pamiętam, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Był zresztą specjalnie oświetlony, żeby ta młodzież, która przyjechała z całego świata, zobaczyła te zniszczenia. Pamiętam też gruzy. Mieszkaliśmy wtedy na Żoliborzu u znajomych. Pamiętam jak się jechało przez to gruzowisko, obok zniszczonych budynków.
Dla Warszawy to wciąż był okres powojennej odbudowy
- W kontekście kogoś, kto przyjechał z Krakowa to było niesamowite. Zresztą Warszawa, oprócz gruzów, oferowała wiele atrakcji. Szybko weszłam w środowisko aktorskie. Nie powiem, że było łatwo, ale muszę powiedzieć, że Warszawa mnie zaakceptowała, miałam też dużo szczęścia. W tym zawodzie trzeba je po prostu mieć.
Wspaniale czasy dla artystów, ale i też lata ostrej cenzury
- Oczywiście pomijam ingerencje cenzury, zresztą każdy dyrektor teatru zdawał sobie sprawę z jej istnienia, nie prowokowano specjalnie, raczej udawało się ją omijać, omamiać, wiadomo, że trzeba było na to wszystko uważać, ale pamiętajmy, że władze w tych czasach kokietowały artystów. Chciały ich mieć po swojej stronie. Mieć popleczników. Więc na kulturę szły duże pieniądze, były potężne inscenizacje. Nie można tego porównywać do dzisiejszych czasów, w których każdy myśli, żeby ta sztuka kosztowała jak najmniej, żeby były skromne dekoracje. Nie robi się wielkich, romantycznych teatrów, oczywiście poza Teatrem Narodowym. Są wprawdzie wielkie inscenizacje, chociażby w Powszechnym np. z okazji 70-lecia jest i „Kordian” i „Dziady”, więc byłabym niesprawiedliwa mówiąc, że się ich już nie robi, ale już rzadko można spotkać je na scenie.
Grała pani jedną z głównych ról w „Czterdziestolatku”, serialu - symbolu propagandy z jednej strony, z drugiej, genialnej i kultowej już komedii. Serial oglądała cała Polska.
- Tak, to był okres propagandy sukcesu. Jednak wydaje mi się, że jak na owe czasy, udało się twórcom - jak się tak uważnie przypatrzeć - przemycić niedoskonałości systemu, pewne bzdurne przepisy, z którymi musieli walczyć nasi budowlańcy. Pamiętam nawet takie zebrania, w Związku Budowlańców. Wezwano nas właściwie na dywanik. Gruza (reżyser filmu – przyp. red), Kopiczyński (tytułowy „Czterdziestolatek”) i ja siedzieliśmy za zielonym stołem i ci wszyscy, co naprawdę odbudowywali Warszawę mieli do nas sporo pretensji, rzucali jakimiś ostrymi hasłami. Musieliśmy się tłumaczyć, że to tylko komedia, że trzeba to tak traktować, że o każdej grupie społecznej moglibyśmy, nie tylko o budowlańcach. ”No to czemu nie o nauczycielach?” – krzyczeli. Więc to było tak, że czasem musieliśmy się tłumaczyć ze scenariusza. Jednak tak, jak mówiłam - jak się głębiej przyjrzeć, w serialu przemyca się dużo rzeczy, których nie można było przedstawić oficjalnie.
Nie da się ukryć, że Warszawa rzeczywiście rozwijała się w tamtym okresie. Czy tamten i obecny rozwój jest jakoś porównywalny?
- Myślę, że trudno jest to porównywać. W stolicy lat 70. widoczna była gigantomania, propaganda sukcesu, praca na akord, na terminy. Budowano byle jak, budynki się waliły, ale musiały być oddanie w terminie, a najlepiej przed terminem. Budowla była niedokończona, ale uroczyste otwarcie musiało nastąpić. Po takim otwarciu dopiero grzebało się dalej, naprawiało te budynki, te trasy. Więc jest różnica - najpierw trzeba było zrobić fetę, a potem martwić czy będzie działało. Teraz chyba jest odwrotnie, jak jest odbiór, to jest odbiór. Nie ma też tej presji ze strony Komitetu Centralnego, że musi być oddane na święto pierwszego maja, czy 22 lipca (22 lipca 1974 roku oddano do użytku Trasę Łazienkowską – przyp. red).
(Pl. Na Rozdrożu w roku 1971)
Osobiście wybierała pani zdjęcia do albumu
- Dostałam tych zdjęć dużo, więcej niż znalazło się w albumie. Musiałam je przeselekcjonować. Pamiętam takie, na który jest jakaś okropna budowa, dechy, na ścianie resztki hasła „ ... partii programem narodu”. Takie resztki tej partii. I jeszcze dwójka mężczyzn bardzo „zmęczonych”, pałętających się pod tym hasłem. Piękne zdjęcie, ale niestety z różnych powodów nie mogło się ukazać.
Album kończą fotografie z pielgrzymki Jana Pawła II
- Pamiętam to świetnie, Warszawa była taka odświętnie przystrojona, a ludzie złapali w związku z tą wizytą taki oddech, oddech wolności. Mogli naraz bezkarnie, tłumnie iść ulicą. I nie chodzi o to, że mogli demonstrować, ale o to, że mogli sami z siebie, niezorganizowani - nie z okazji pierwszego maja czy 22 lipca. Nikt im nie nakazywał. Wręcz przeciwnie - raczej utrudniał, bo niekiedy utrudniano nam udział w uroczystościach kościelnych. Ta wizyta to był taki pierwszy oddech, pierwsze poczucie poczucie wolności.
Czy lata 70. były osobną dekadą? Wyróżniająca się?
- Tak. Wtedy dawano nadzieję, rzeczywiście pojawiły się w sklepach zagraniczne towary, zabawki dla dzieci można było kupić, oczywiście ja pamiętam to ze swojej perspektywy, kiedy jeszcze moje dzieci były małe. Więc pamiętam głównie, to, co u mnie się zmieniało. Wreszcie w sklepach coś się ruszyło, można było wybierać, powiało Zachodem. W pewnym momencie uwierzyliśmy, że może się coś zmieni. Jednak to były pozory. Przykrywka, pod którą zakryto wszystko, co zaczynało się walić, psuć. Na samym spodzie czaił się wielki dramat.
W albumie znajdziemy wile zdjęć warszawskich artystów tamtych lat. Nie wyglądają na nieszczęśliwych
- Tak jak mówiłam, władza inwestowała w sztukę. I tym możemy się wciąż pochwalić, bo czym właściwie jeszcze możemy się chwalić przed Europą czy światem? Do dzisiejszego dnia właściwie tylko kultura i sztuką. Oczywiście mamy jakieś sukcesy, ale pamiętajmy, że nie jesteśmy ani potentatem technicznym, ani gospodarczym. Jesteśmy właśnie potentatem wysokiej kultury. Gdzie jeszcze można znaleźć dwóch noblistów w jednym mieście? W której metropolii na świecie takie emocje wzbudza konkurs chopinowski? Które miasto może się pochwalić taka ilością tak wspaniałych, rozpoznawalnych na całym świecie artystów?
(Maryla Rodowicz w latach 70.)* *Wróćmy do dzisiejszej Warszawy. Jak się ona pani podoba?
- Niektóre miejsca bardzo. Na przykład te wieżowce stojące obok PKiN-u odciągają nas od niego. Choć jak wczoraj na Pałac spojrzałam, to pomyślałem: a może to jest takie miejsce, które jest pomnikiem swoich czasów? Może za kilka, kilkanaście lat ktoś zapyta: skąd się to wzięło, ten koszmar w samym środku miasta? Może ludzie zainteresują się prze to historią Warszawy?
Dziś, po długim remoncie otwarto most Łazienkowski. Pamięta może pani otwarcie Trasy Łazienkowskiej?
- Pamiętam, choć nie byłam na otwarciu. Nie lubię takich uroczystych fet. Ale pamiętam, że warszawiacy się cieszyli. Że coś się buduje, że powstaje coś nowego. Że nie jesteśmy przaśni, gdzieś za wiejską zagrodą. Że powstało w końcu coś z rozmachem. Pamiętam, że jak otwierano wówczas nową kolejkę, czy dworzec, to rdzenni warszawiacy jeździli, chodzili tam tłumnie. Nie dlatego, że musieli się gdzieś udać, ale dlatego, by to zwiedzić. Chodzili oglądać kasy, oceniali perony, warszawiacy naprawdę żyli tymi nowymi inwestycjami.
Gdzie można panią spotkać na spacerze?
- Mam troje wnucząt, więc moje ulubione miejsca w Warszawie to są przede wszystkim parki. Penetrujemy je, szczególnie te na Mokotowie. Mieszkam blisko Łazienek, to też moje ukochane miejsce, niezwykłe w całej Europie - park tak ogromny, a przy tym tak zadbany. Z miejsc cudownych w stolicy, to właśnie te parki. I te większe, i mniejsze, jak np. Morskie Oko, To wspaniałe, że to miasto nie pozbawione jest zieleni. Trochę mi żal, gdy niektóre miejsca się zabudowuje, ale póki co, w parkach nie stawia się jeszcze biurowców.
Dziękuję za rozmowę.
Więcej informacji na temat albumu oraz galerię zdjęć Warszawy lat 70. znajdziecie tutaj .