Walka o sądy i pieniądze z Unii. Upór tej władzy jest dla Polski rujnujący
Władza zaciska pętlę na wymiarze sprawiedliwości. Nawet kosztem unijnych pieniędzy. Rząd jest zakładnikiem Zbigniewa Ziobry. Ale Ziobro to pretekst - pisze Ewa Siedlecka w najnowszym numerze tygodnika "Polityka".
10.12.2021 09:44
Za miesiąc możemy bezpowrotnie stracić należną nam tylko do końca tego roku bezzwrotną dotację na Krajowy Plan Odbudowy: 4,6 mld euro. Od przyszłego roku możemy się ubiegać już tylko o pieniądze wypłacane "z dołu", po przedstawieniu rachunków, których zgodność z warunkami unijnego Funduszu Odbudowy będzie przedtem badana. To trudne pieniądze. Tymczasem ekonomiści twierdzą, że spadająca przez wiele tygodni wartość złotego to m.in. skutek niezatwierdzenia przez Unię KPO.
Co z tymi wyrokami
Upór rządu w sprawie "reformy" wymiaru sprawiedliwości jest dla Polski rujnujący. Podobnie jak rujnująca jest ona dla samego wymiaru sprawiedliwości. Stowarzyszenie Sędziów Iustitia opublikowało ostatnio wyniki własnego badania sprawności sądów: średni czas postępowania wzrósł od 2015 r. o 44 proc. – do 14,8 miesięcy, a w sprawach cywilnych nieprocesowych o 91 proc.! Rządowa "reforma" dewastuje też praworządność, produkując zastępy neosędziów – obecnie ok. 2 tys. – których prawo do orzekania i wyroki zakwestionowały Trybunał Sprawiedliwości UE i Trybunał Praw Człowieka.
Praworządność zwolenników PiS nie obchodzi. Reforma sądownictwa też niespecjalnie. Ale własny dobrobyt – owszem. W tych okolicznościach upór władzy wydaje się po prostu szaleństwem. Tym bardziej że spodziewany efekt w postaci kontrolowania orzecznictwa sądów dzięki oporowi niezawisłych sędziów nie następuje. Przyznał to sam rząd. W niedawnej odpowiedzi do Komisji Europejskiej, dlaczego nie wykonuje orzeczenia TSUE nakazującego zawieszenie Izby Dyscyplinarnej i stosowania ustawy kagańcowej, napisał: "(...) większość polskich sądów orzeka zgodnie z tym postanowieniem". Czyli: pomijają ustawę kagańcową i kwestionują prawo neosędziów do orzekania, narażając się na represje (o represjach rząd w piśmie nie napomknął).
Sędziów, którzy publicznie oświadczyli, że nie uznają neosędziów – co według ustawy kagańcowej jest deliktem dyscyplinarnym – jest już w Polsce blisko 400. W tym prawie wszyscy "starzy" sędziowie Sądu Najwyższego. Sędziów zawieszonych przez Izbę Dyscyplinarną jest na razie czterech: Maciej Ferek, Piotr Gąciarek, Paweł Juszczyszyn i Igor Tuleya. Ale znacznie więcej sędziów zawiesili prezesi sądów, wykorzystując przepis o odsuwaniu od obowiązków z powodu prawdopodobnego deliktu dyscyplinarnego lub karnego.
Inna metoda: prezesi przenoszą sędziów do innych wydziałów. Niedawno TSUE orzekł w sprawie sędziego Waldemara Żurka, że takie przenoszenie jest formą represji i wpływania na niezawisłość sędziowską. Ale od 7 października wyrokiem Trybunału Julii Przyłębskiej, na wniosek premiera, w Polsce orzeczenia TSUE dotyczące wymiaru sprawiedliwości nie obowiązują. A od zeszłego tygodnia, na wniosek prokuratora Ziobry, nie obowiązują też wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) dotyczące Trybunału Konstytucyjnego i zgodności z prawem powoływania sędziów.
Trybunał Przyłębskiej (w skromnym, pięcioosobowym składzie) orzekł, że on sam (Trybunał Konstytucyjny) nie musi spełniać wymogów bezstronnego i rzetelnego sądu w rozumieniu Konwencji o ochronie praw człowieka. I że ETPCz nie ma prawa badać, czy polscy sędziowie zostali powołani zgodnie z prawem, a więc czy sąd z ich udziałem jest sądem w rozumieniu Konwencji. Wyrok nie wywołał zresztą wielkiego zbulwersowania opinii publicznej, chociaż Konwencja i Trybunał w Strasburgu przez lata były symbolem przynależności Polski do świata zachodnich demokracji i nadzieją, że władza zostanie przywołana do porządku, jeśli skrzywdzi obywatela. Teraz obywatel może zostać z wyrokiem Strasburga na papierze. Ale już się przyzwyczailiśmy, że władza wypowiada posłuszeństwo międzynarodowym trybunałom stojącym na straży traktatów. Zadziałała reguła podgrzewanej żaby.
A dzięki niezawisłym sędziom i działającym na rzecz praworządności prawnikom – głównie z Wolnych Sądów – trochę się tych wyroków międzynarodowych trybunałów już zebrało. W sumie 11: siedem TSUE i cztery ETPCz. Właściwie mamy komplet orzeczeń, które – gdyby były respektowane – przywróciłyby praworządność w Polsce.
KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO NOWEGO WYDANIA POLITYKI
Skutki po stronie władzy wywarł tylko pierwszy: wyrok TSUE z czerwca 2019 r. uznający, że ustawowe skrócenie wieku emerytalnego narzucone urzędującym sędziom (władza chciała ich usunąć z Sądu Najwyższego) jest niezgodne z gwarancjami prawa do rzetelnego sądu. Wtedy władza wykonała ten wyrok, uchwalając ustawę przywracającą usuniętych sędziów.
Ale zaraz potem uchwaliła ustawę "kagańcową" i prześladuje nią sędziów za wykonywanie kolejnych wyroków: podważających niezależność neoKRS i sędziowskich nominacji z jej udziałem, a także ważność wyroków neosędziów, w tym Izby Dyscyplinarnej i Izby Kontroli Nadzwyczajnej.
Reakcją władzy na orzeczenia TSUE i ETPCz było zaskarżenie ich do Trybunału Przyłębskiej. I uzyskała, co chciała: że TSUE, orzekając na temat wymiaru sprawiedliwości, wychodzi poza swoje kompetencje, więc nie trzeba tych wyroków wykonywać. To samo jeśli chodzi o orzeczenia ETPCz na temat Trybunału Konstytucyjnego i legalności powołania dublerów i neosędziów.
Stosunek władzy do wyroków międzynarodowych trybunałów w prostych słowach wyraził na zeszłotygodniowej rozprawie występujący w imieniu Sejmu Arkadiusz Mularczyk: "To jest atak Trybunału Praw Człowieka! Sparaliżowanie, spętanie wyrokami wszystkich organów państwa! Anonimowi, polityczni sędziowie [międzynarodowych trybunałów] będą przełamywali wolę suwerena wyrażoną w demokratycznych wyborach! Wyroki mają pokazywać Polskę jako kraj niepraworządny, co ma pozbawiać Polskę unijnych środków. Tę grę chyba wszyscy widzą". A wyroki Trybunału Przyłębskiej nazwał "tarczą konstytucyjną" przeciw tej ekspansji obcych trybunałów.
No więc władza wyrywa się z pęt krępujących ją orzeczeń międzynarodowych trybunałów. A Polska dostała już dwie kary – w sumie półtora miliona euro dziennie (pół miliona za niewstrzymanie pracy kopalni Turów i milion za niewstrzymanie Izby Dyscyplinarnej i ustawy "kagańcowej").
Co z tą Unią
Unia na początku stawiała sprawę twardo. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen miesiąc temu postawiła trzy warunki zgodne z orzeczeniami TSUE: zobowiązanie do likwidacji Izby Dyscyplinarnej SN i zmiany w systemie dyscyplinarnym dla sędziów, przywrócenie niezależności wymiaru sprawiedliwości i zapoczątkowanie procesu przywracania odsuniętych sędziów do orzekania. Te warunki powtórzył goszczący w połowie listopada w Polsce unijny komisarz ds. wymiaru sprawiedliwości Didier Reynders.
O uruchomienie mechanizmu "pieniądze za praworządność" twardo walczy Parlament Europejski. Komisja na razie czeka na wyrok TSUE w tej sprawie, ale ogłoszona właśnie opinia rzecznika generalnego nie pozostawia wątpliwości, że TSUE zatwierdzi stosowanie tego mechanizmu. Ale Rada Europejska (szefowie rządów) jest wobec Polski koncyliacyjna. Niewykluczone, że rząd zakulisowo używa argumentu, że zacznie przyjmować wnioski od migrantów na białoruskiej granicy, a wiadomo, że oni pojadą na Zachód. Czyli: strategia Łukaszenki w wersji soft. Z drugiej strony mówi się o możliwości przekazywania Polsce środków nie za pośrednictwem rządu, ale samorządów lokalnych i organizacji pozarządowych. Choć to na razie mglisty pomysł.
Władza twierdzi w rozmowach z Unią, że nie może zrealizować warunków postawionych przez von der Leyen, bo nie ma większości w Sejmie dla przyjęcia projektu, choćby tylko likwidacji Izby Dyscyplinarnej. I rzeczywiście: nie ma głosów ugrupowania Ziobry. Ale nie chce skorzystać z głosów opozycji, choć przy uchwalaniu KPO skorzystała z poparcia Lewicy.
Krzysztof Śmiszek z Lewicy: – Sam złożyłem w zeszłym roku nasz projekt likwidacji Izby Dyscyplinarnej. Do tej pory nie otrzymał numeru druku sejmowego. W tej kadencji nie było ani jednego spotkania z PiS w sprawie wymiaru sprawiedliwości, ani nie byliśmy też sondowani nieoficjalnie. Borys Budka (KO): – Nie wykluczamy poparcia dla projektu, jednak musimy go zobaczyć. Diabeł tkwi w szczegółach. Ale nikt się do nas, także nieoficjalnie, z niczym nie zgłaszał. Ani z PiS, ani z rządu, ani od prezydenta.
Władysław Kosiniak-Kamysz, szef PSL, też stwierdza, że z jego ugrupowaniem nikt z władzy nie rozmawiał o poparciu dla żadnego projektu. O co więc chodzi z tym brakiem poparcia w Sejmie? – PiS stworzył problem, a teraz usiłuje winę za niego zrzucić na opozycję – podsumowuje Borys Budka.
Co z tą reformą
Na razie problem władzy ze zrobieniem "czegoś" z Izbą Dyscyplinarną rozwiązuje pierwsza prezes SN Małgorzata Manowska. Przedłużyła "aresztowanie" nowych spraw dyscyplinarnych do stycznia. Ale Izba jej nie słucha i robi, co chce: właśnie zawiesiła sędziów Ferka i Gąciarka, po świeżutkich wnioskach prezesów sądów. Ostatnio odmówiła też prezes Manowskiej przekazania akt sprawy sędziego Macieja Rutkiewicza z Elbląga, bo I Prezes chciała w ten sposób zablokować jego zawieszenie (tydzień wcześniej tak zablokowała zawieszenie słupskiej sędzi Agnieszki Niklas-Bibik). Władza ma też nowy problem: ETPCz orzekł, że równie felerna co Dyscyplinarna jest Izba Kontroli Nadzwyczajnej. Zaraz minister Ziobro triumfalnie ogłosił, że proszę bardzo: skoro jej wyroki są nieważne, to nieważne są też wybory (europejskie, prezydenckie i parlamentarne), których ważność orzekła. I – co gorsza – to nie jest wydumany problem.
Właśnie marszałek Sejmu Elżbieta Witek ogłosiła nabór sędziowskich kandydatów na kolejną kadencję w nowej Krajowej Radzie Sądownictwa. Na tych samych zasadach, które zakwestionowały w wyrokach TSUE i Trybunał Praw Człowieka. Gdyby władza zreformowała ten wybór, przywracając zasadę, że przedstawicieli sędziów wybierają sędziowie - byłaby szansa na korzystną ugodę z Unią w sprawie praworządności i pieniędzy. Ale nie – władza spór zaostrza, ogłaszając kolejny konkurs, w wyniku którego politycy partii rządzącej wybiorą sędziów do neoKRS.
"Reforma" sądownictwa – ta niby porządna, która sądownictwo uzdrowi – zapowiadana jest od 2016 r. Wtedy po raz pierwszy minister Ziobro ogłosił plan "spłaszczenia" struktury sądownictwa i uczynienia wszystkich sędziów sędziami o równym statusie, a nie – jak dziś – sędzia sądu rejonowego w mieście X czy apelacyjnego w mieście Y. Od tamtego czasu co kilka miesięcy ogłasza, że ma projekt, tylko jest on blokowany w rządzie. Ostatnio ogłaszał to miesiąc temu. Za każdym razem ma jakąś nowość. Tym razem był to "punkt sądowy w każdej gminie", z którego każdy mógłby się cyfrowo łączyć z odległym sądem i uczestniczyć w rozprawie. To rozwiązanie, które funkcjonuje już w niektórych krajach. Tylko że w Polsce nie można nawet zdalnie wnieść sprawy do sądu! O tragicznym stanie cyfryzacji sądów mówią raporty NGO-sów, w tym najnowszy – Stowarzyszenia Iustitia.
Co do "spłaszczenia" i wyrównania statusu, to skoro sędzia nie będzie powoływany do konkretnego sądu, to skąd wiadomo, gdzie ma orzekać? Minister Ziobro tego nie wyjawił. A odpowiedź się narzuca: wskazywałby to on – Zbigniew Ziobro. I to nie raz, ale tyle razy, ile mu się spodoba. Taki niepokorny sędzia Żurek, który doprowadził do wyroku TSUE uznającego arbitralne przerzucanie sędziów z wydziału do wydziału za łamiące prawo Unii, mógłby być rzucany po całym okręgu krakowskim, tym intensywniej, im bardziej aktywny byłby w obronie praworządności.
To wyjaśnia, dlaczego Ziobro nie ma akceptacji rządu i prezydenta dla swoich "reform": czynią go one bowiem panem wszystkich sędziów. Dziś o przydziale sędziego decyduje najpierw KRS, potem prezydent. A po "reformie" decydowałby minister sprawiedliwości. Takiej władzy Jarosław Kaczyński mu nie da.
Wcześniej wicepremier Kaczyński przedstawił własny projekt (mówił, że powstaje w podległym mu Komitecie ds. Bezpieczeństwa). Też mówił o "spłaszczaniu", ale sędziowie likwidowanych sądów rejonowych mieliby mocą prawa, bez udziału ministra sprawiedliwości, zostać okręgowymi. Clou tego projektu to uczynienie Sądu Najwyższego "sądem niewielkim, którego zadaniem będzie porządkowanie orzecznictwa". A więc wyglądało to na gest w stronę Unii: likwidujemy Izbę Dyscyplinarną (nic z tego nie wynika, ale są pozory). Aż tu kilka dni potem nastąpił wyciek projektu niewiadomego pochodzenia, który opisała "Rzeczpospolita", a potem trafił do obiegu w internecie. Rzeczywiście czynił Sąd Najwyższy "niewielkim", ale według modelu węgierskiego: ma być całkowicie rozwiązany, a potem utworzony na nowo z dwiema nowymi izbami: Prawa Publicznego i Prawa Prywatnego. Sędziowie do nich niepowołani przeszliby w stan spoczynku, z wyjątkiem tych, którzy sądzili w SN mniej niż 10 lat. Ci trafiliby do sądów powszechnych.
To rozwiązanie niekonstytucyjne (reorganizacja niesłużąca niczemu poza pozbyciem się sędziów) i sprzeczne z orzecznictwem TSUE, ale od czego Trybunał Przyłębskiej? Wygląda to krwawo. Jednak celem projektu wcale nie musi być uchwalenie. Może nim być pogrożenie Unii: patrzcie, do czego jesteśmy zdolni, nie wprowadzajcie sankcji, bo będzie jeszcze gorzej. Czyli metoda Łukaszenki.
Ale jest też inny adresat tego wycieku: to neosędziowie w Sądzie Najwyższym. Bo to oni orzekają mniej niż 10 lat w SN. Jeśli nie będą posłuszni, do nowego "niewielkiego" SN powołani nie zostaną. Władza zawiesza nad nimi miecz Damoklesa. To szczególnie istotne w przypadku sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Bardzo ważnej nie tylko z powodu orzekania o ważności wyborów czy o odwołaniach od decyzji KRRiT (nierozwiązana sprawa przedłużenia koncesji dla TVN). IKN jest bowiem narzędziem w ręku władzy – konkretnie Zbigniewa Ziobry – dzięki któremu zmieniony może być każdy wyrok, każde postanowienie sądu. To czwarta, ostateczna instancja, zapewniająca kontrolę nad orzecznictwem sądów powszechnych. A parę razy oddaliła skargi nadzwyczajne prokuratora Ziobry. Pokazanie projektu może przywołać sędziów do porządku.
Na takie zmiany w Sądzie Najwyższym nie godzi się prezes Manowska. Ma sojusznika w prezydencie, z którym zaprzyjaźniona jest prezeska Izby Cywilnej SN (według projektu – do rozwiązania) neosędzia Joanna Lemańska. Więc prezydent też ponoć szykuje projekt. Nie będzie tam zapewne wielu uprawnień dla ministra Ziobry. Za to w Sejmie procedowany jest właśnie prezydencki projekt o sędziach pokoju. Mają być przy sądach rejonowych. Ale te mają zniknąć w ramach "spłaszczania". A więc prezydencki projekt nijak się ma do projektu Ziobry i Kaczyńskiego.
Jak widać, działania poszczególnych graczy w sprawie "reformy" sądownictwa nawzajem się znoszą. W ostatnim czasie także nowo powstała koalicja Porozumienie dla Praworządności, skupiająca organizacje prawników, w tym Iustitię, przedstawiła swój projekt naprawczy. Przewiduje usunięcie neosędziów i dopuszczenie, by starali się o weryfikację przed poprawnie powołaną KRS. Wyroki neosędziów mają być utrzymane, by ich unieważnianiem nie powodować chaosu. To oczywiście do dyskusji, ale na razie nie widać, żeby szybko mogła być aktualna. Stan chaosu trwa.