Waldemar Witkowski. Najmniej znany kandydat, choć startuje od lat
Wśród kandydatów na prezydenta pojawiło się nowe nazwisko. Jest nim Waldemar Witkowski, którego po debacie w TVP poznała cała Polska. - Starałem się być naturalny, taki jak na co dzień. Nie przygotowywałem się do debaty, nie zrobiłem żadnych ściąg - opowiada nam najmniej znany kandydat.
Wielu widzów, oglądających debatę prezydencką w TVP, zadawało sobie pytanie, kim jest Waldemar Witkowski. Pojawił się jako ostatni, jedenasty kandydat na urząd prezydenta. O dotychczas mało znanym polityku i samorządowcu zaczęła mówić cała Polska. Wielu publicystów pozytywnie oceniło jego odpowiedzi, które uznano za bardzo merytoryczne.
- Starałem się być naturalny, taki jak na co dzień. Nie przygotowywałem się do debaty, nie zrobiłem żadnych ściąg - zdradza Waldemar Witkowski w rozmowie z Wirtualną Polską. - Nie miałem kartek i gadżetów, które przynieśli moi sąsiedzi. Oni niezależnie od pytania powtarzali to samo - ocenia.
Witkowski opowiada, że dostrzegł u siebie błędy. Choćby w sytuacji, gdy zamiast "7-godzinny dzień pracy", który jest jednym z głównych punktów jego programu, powiedział o "7-dniowym tygodniu pracy". Jednak całościowo jest ze swojego występu zadowolony, choć przyznaje, że oczekiwał "bardziej merytorycznych" pytań.
- Jestem inżynierem i nauczycielem akademickim, więc myślałem, że będą bardziej konkretne pytania. Mieliśmy w zapowiedziach ogólne hasła, polityka społeczna, edukacja i tak dalej, ale pytania zawężały problematykę. Mogły być nastawione na to, żeby pewien dyskomfort się pojawił u jednego z kandydatów - stwierdza.
Publicyści zwracali również uwagę, że Witkowski sprawnie odpowiadał na pytania, które były postrzegane jako trudne i kontrowersyjne. Choćby na to, które dotyczyło ustawy o małżeństwach jednopłciowych i adopcji przez nie dzieci.
- Nie przygotowywałem się do tego, to są moje doświadczenia. Gdy byłem wicewojewodą miałem pod sobą całą politykę społeczną, między innymi domy pomocy społecznej i domy dziecka - mówi. - Krzywdę tym dzieciom robimy, gdy siedzą całe życie w domach dziecka. Trzeba umożliwić ich adopcję również przez związki partnerskie, a w kolejnym kroku przez związki jednopłciowe - uważa.
Uwagę widzów przykuła również... mucha, która usiadła Witkowskiemu na głowie. I przeszkadzała mu przez całą wypowiedź. - Czułem ją, ale co miałem zrobić? Żmija to nie była, skorpion też nie - śmieje się. - Dyskomfort był, bo dość długo siedziała na mojej głowie, wierciła się. Ale skutecznie zabić muchę jest dość trudno, nie było dobrego pomysłu, co z tym zrobić - dodaje.
Witkowski ostrzega innych kandydatów. Mówi o "życiu w bańce"
Waldemar Witkowski porównuje walkę o urząd prezydenta do bokserskiego pojedynku w ringu. - Zajmuję się od wielu lat sportem. Niestety polityka przypomina mi boks. Widzowie chcą patrzeć na dwóch, ci główni wszystko robią, żeby tylko ich było widać na ringu. Nie ma tam miejsca dla innego zawodnika - zauważa.
Polityków dużego formatu ostrzega przed pułapką, która jego zdaniem na nich czyha w którą wielu z ich wpadło. - Polityk może stracić kontakt z rzeczywistością. Wszystkim tym, którzy trafią do dużych urzędów, to grozi. - stwierdza. - Żyją od pewnego momentu w szklanej bańce, tracą ogląd i kontakt z rzeczywistością - dodaje.
- Boje się, że niektórzy ten zdrowy osąd tracą. Radziłbym ograniczyć liczbę urzędników i pracowników wokół siebie - mówi o niektórych ze swoich kontrkandydatów. - Poza tym większość osób, która trafia do polityki, mało funkcjonuje poza polityką. Starają się opowiadać, czego by oni nie zrobili, a jak się patrzy, co naprawdę zrobili, to się okazuje, że nie zrobili prawie nic. Tylko udają, że są wielcy - stwierdza.
"Martwe dusze" na liście Witkowskiego. Kandydat tłumaczy
Jednak Waldemar Witkowski nie pojawił się w prezydenckim wyjściu nagle. Podpisy zbierał już w marcu, ale wtedy nie udało mu się zarejestrować komitetu. - To była wyjątkowa złośliwość, że w marcu mnie nie zarejestrowano. Inaczej moja kampania trwałaby o dwa miesiące dłużej - uważa.
Jak mówi, na niektórych listach zamiast Waldemar było imię Włodzimierz. Media zaś donosiły o "martwych duszach", czyli podpisach ponad 650 nieżyjących osób. O tej sprawie mówiła cała Polska, członkowie jego sztabu mówili nawet o możliwej prowokacji. - Coś niedobrego się stało, ale nie było to w moim interesie. Te 600 podpisów nie miało większego znaczenia. To nieładna gra - mówi dzisiaj Witkowski.
Poza tym to nie pierwsze wybory, w których Witkowski startuje. Ma za sobą kilka nieudanych prób w walce o mandat poselski, startował też w wyborach do Parlamentu Europejskiego. - Jestem wierny od 28 lat Unii Pracy. Partia nigdy nie była wielka. Nawet jak są wspólne starty, to zawsze jest taki sam mechanizm - tłumaczy swoje wyborcze porażki, ale zaznacza też, że trzy razy wygrywał wybory do Sejmiku wojewódzkiego.
Jego zdaniem, jako koalicjanci, zawsze byli z boku, nie mogli liczyć na promocję i wsparcie. - Koalicjantów zawsze traktowało się gorzej - stwierdza. A dlaczego właściwie Waldemar Witkowski startuje w tegorocznych wyborach prezydenckich? - Chcę pokazać, że jest inna lewica - wyjaśnia krótko. - Startuję od zera. Mogę tylko zyskać - podsumowuje.