Waldemar Kuczyński: widmo sowieckiej psychuszki
Mam spory problem z tak zwaną ustawą o "zbirach". Nie ulega wątpliwości, że słusznej decyzji o zawieszeniu, a potem zniesieniu kary śmierci, towarzyszył błąd niewprowadzenia kary dożywocia. Widzę w tym błędzie skutek klimatu, jako towarzyszył upadkowi komunistycznej dyktatury lekceważącej prawa człowieka.
Odreagowywaliśmy wprowadzając wiele rozwiązań liberalizujących, łagodzących, pamiętając bardziej o tym, co dopiero minęło, a znacznie mniej o tym, co będzie. To był taki błąd trudny do uniknięcia. 25 lat wydawało się szmatem czasu. Więc błąd. Ale wyroki na ludzi, których obawiamy się dziś na wolności, choć z błędu wyrosły, to tego atrybutu już nie mają. Są całkiem praworządne. I w najbardziej podstawowym rozumieniu praworządności, jeśli wyrok został odsiedziany, skazany wychodzi na wolność. Jest wolny. Kimkolwiek by nie był! Chyba, że w trakcie odsiadywania wyroku, co się może zdarzyć także człowiekowi wolnemu, skazany zachoruje psychicznie i zostanie uznany za groźnego dla otoczenia. Jeśli taki jest faktyczny stan, a nie kuglarstwo mające mu zamienić więzienie na psychuszkę. Otóż przy Trynkiewiczu ten przypadek nie zachodzi. On 25 lat temu został uznany za poczytalnego i skazany. Nic się w jego poczytalności nie zmieniło. Nie można więc teraz praworządnie izolować go w szpitalu psychiatrycznym. Odsiedział,
wychodzi.
Po zamordowaniu czterech chłopców i opiniach psychiatrów, że diabeł, który Trynkiewicza do tego popchnął ciągle w nim siedzi, lęk przez wypuszczeniem go na wolność jest zrozumiały. I we mnie odruch sprzeciwu przed otwieraniem mu bram też jest, choć nie wykluczam, że on już nic złego nie zrobi. I, że ta linczująca wręcz nawałnica medialna bardziej jemu zagraża, niż może on komuś. Ale? No właśnie, czy to "ale" może usprawiedliwić szukanie sposobu zatrzymania go za tak czy inaczej nazywanymi kratami poprzez faktycznie nowy wyrok! Bo to będzie dla Trynkiewicza nowy wyrok, bez względu na to, jak się go nazwie, w jakim trybie zapadnie i jak nazywało się będzie miejsce, gdzie go posadzą. Pytam, czy w ten sposób, co prawda w inny kontekst ustrojowy, o wiele bardziej bezpieczny gwarantujący prawa człowieka, nie wprowadzamy instytucji znanej ze Związku Radzieckiego. Tam właśnie człowiek po odsiedzeniu wyroku, uznany za ciągle niebezpiecznego, dostawał kolejny.
Już jakaś odległa pochodna tej instytucji wprowadzona do naszego systemu prawnego go deprawuje. Tak to czuję, jako laik i przekonują mnie protesty profesor Moniki Płatek. Bo mogę sobie, jak i ona wyobrazić, także w naszej rzeczywistości demokratycznej i europejskiej, taką władzę, wybraną przez obywateli, która nie będzie miała skrupułów. I, nawet łamiąc reguły państwa członka Unii Europejskiej wykorzysta furtkę otwartą dla Trynkiewicza, by zamknąć za nią kogoś bardzo jej się niepodobającego.
To jest wyobrażalne, także patrząc na nasze 25-lecie. Jedną z chorób, która lubi nawiedzać polityków, a była źródłem wielkich dramatów historii, jest polityczna paranoja. Potrzeba przebudowy świata, wedle wyimaginowanego wzoru, tak intensywna, że może nie ustępująca siłą diabłu Trynkiewicza. Taka potrzeba potrafi zwolnić u polityka wszelkie hamulce. System demokratyczny dobrze pomyślany zawiera mechanizmy, które dotkniętym tą chorobą gościom blokują rozpęd. Mam wrażenie, podobnie, jak prof. Płatek, że szukanie za wszelką cenę nowego miejsca osadzenia dla sprawcy rzeczywiście potworności niszczy coś w tych zabezpieczających mechanizmach. Czy dla ochrony przed jedną grozą, należy poprawiać warunki dla jakiejś innej? Oto jest pytanie?