Waldemar Kuczyński: tak mogły wyglądać ostatnie minuty lotu tupolewa
Jarosław Kaczyński podczas konferencji prasowej w Rybniku 14 kwietnia powiedział, że "przy obecnej wiedzy jedyną teorią, która wszystko wyjaśnia, porządkuje wiedzę i daje konkluzje jest teoria zamachu". Wolno prezesowi PiS mieć teorię katastrofy smoleńskiej, wolno i mnie - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński.
Opieram się wyłącznie na odczycie rozmów w kokpicie dokonanym przez Instytut im. Sehna. Od chwili, gdy załoga samolotu o godz. 8.14 dostała wiadomość, że w Smoleńsku widoczność 400 metrów i mgła, w kokpicie odczuwalny był wzrost napięcia czy uda się wylądować. Źródłem tego napięcia nie była mgła, lecz świadomość, że uroczystość w Katyniu zaczyna się o określonej godzinie i trzeba, by jej uczestnicy dotarli na czas, a może się to nie udać.
Odczyt jest fragmentaryczny, ale klarowny. Na przykład: "ważne, że tam mamy być... Ale dziesiąta (różnica czasu między Smoleńskiem i Warszawą - W.K.) i mgła... To znaczy, że źle...Za ile te uroczystości się zaczynają? Dowódca: nie wiem, ale jak my nie usiądziemy to... (w domyśle "to coś się stanie" - W.K.)". Oczywiście rozmowa jest bogatsza, nie mam miejsca, by analizować ją słowo po słowie, ale ciągle w tle niepokój o terminowe dotarcie delegacji do Katynia.
W tym czasie około godz. 8.20 - 8.24 prezydent rozmawiał z bratem przez telefon. Nie można wykluczyć, że wiedział o mgle w Smoleńsku i może dlatego chciał rozmawiać z bratem, by się poradzić. Ale może i nie wiedział. Pierwszą informację o tej rozmowie podał kilka godzin po katastrofie Adam Bielan, mówiąc, zapewne za relacją od Jarosława Kaczyńskiego, że prezydent powiedział, iż wszystko jest w porządku i za kwadrans lądują. Relacja Bielana wskazuje na jedno, rozmowa była nie tylko o zdrowiu mamy braci, jak twierdził Jarosław.
O godz. 8.26 kapitan powiedział do obecnego w kokpicie dyrektora protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany: "panie dyrektorze wyszła mgła w tej chwili... przy tych warunkach, które są obecnie nie damy rady usiąść...Tak że proszę już myśleć nad decyzją co będziemy robili". Pilot nie prosił o decyzję czy lądować, lecz o decyzję dokąd odlatywać. Dyrektor Kazana wyszedł i wrócił po czterech minutach mówiąc: "na razie nie ma decyzji prezydenta co dalej robimy". Był mniej niż kwadrans przed przewidzianą godziną lądowania, a więc ostatnia chwila na taką decyzję, a decyzji nie było, mimo prośby dowódcy statku. Sześć minut później, ktoś powiedział: "generałowie", a dowódca na to: "witamy".
Do godziny lądowania było pięć - siedem minut, mgła na lotnisku, najtrudniejsza część lotu nawet w warunkach normalnych, a w kokpicie zjawił się więcej niż jeden generał, niewykluczone, że także dowódca wojsk lotniczych. Instytut Sehna, wbrew temu co się mówi, nie wykluczył obecności gen. Błasika w kokpicie! Być może generałowie zjawili się tam z ciekawości, ale być może poproszono, by zobaczyli co też tam się dzieje w związku z tą mgłą.
Teraz moja "teoria" katastrofy. Po pierwsze dlaczego prezydent na kilkanaście minut przed godziną lądowania, poinformowany o braku warunków, by lądować nie wskazał dowódcy statku lotniska zapasowego? On nie tylko nie podjął sam decyzji, ale także, o czym świadczą słowa Kazany ("nie ma jeszcze decyzji"), zachował sobie jej podjęcie, zostawiając pilota w pustce. To osłupiające zaniechanie! Dla pełniejszego wyjaśnienia psychologicznego mechanizmu katastrofy ważna byłaby znajomość treści rozmowy braci, czy miała ona, czy nie miała wpływu na brak decyzji prezydenta. Ale bez względu na to, jak było brak decyzji o kierunku odlotu jest fundamentalną przyczyną wypadku.
Kapitan Protasiuk nie był samobójcą, był młodym człowiekiem na początku ważnej dla niego kariery. Zapewne wiedział, że nie wyląduje, chyba, że jakiś cudowny podmuch odsłoni na chwilę lotnisko. Podchodził do lądowania trochę zapewne na to licząc, ale przede wszystkim po to, aby wytrącić z rąk argumenty, że stchórzył i uciekł na lotnisko zapasowe. Za plecami miał recenzentów, a w głowie "incydent gruziński". Moim zdaniem podchodził do lądowania w strasznym stresie, popełniając błędy. Także ten ostateczny, spóźniony manewr odejścia.