Waldemar Kuczyński: Polityk Orlich Perci
Od jakiegoś czasu patrząc, jak czas żłobi twarz Tadeusza i przygarbia go ku ziemi zastanawiałem się, jak to będzie bez niego - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński.
Taki optymizm młodszego o 12 lat, choć to nigdy nic nie wiadomo. I tak myślałem, że tego dnia, który nadejdzie, umrze wraz z nim ogromny kawał mojego życia. Tego, które toczy się publicznie, ale i tego prywatnego, na kajakach w Łańsku, przy brydżu z moimi dzieci, które tęgo sprały skórę jemu i Jackowi Ambroziakowi, przy pałaszowaniu ulubionych przez niego flaków zrobionych przez Halinę, moją żonę, ale także w Jaworzu, w obozie internowania, gdy popijaliśmy solidnie, bo spirytusem "sfermentowany sok porzeczkowy" przywieziony przez Wojtka Mazowieckiego. No i przyszedł ten dzień, w poniedziałek rano. W sam środek rozfiglowanego, głośnego poranka moich dwojga wnucząt, pytanie czy nie napisałbym wspomnienia o Tadeuszu.
Przeczytaj wcześniejsze felietony Waldemara Kuczyńskiego
I cóż mi się wspomina? Tak samo z siebie. No właśnie Łańsk sprzed 23 lat. Wypływamy z Tadeuszem dwoma kajakami przez przesmyk wiodący ku drugiej rozleglejszej części jeziora, a kiedy wracamy zapada zmrok. I On mówi: "Waldek zobaczymy czy uda się nam zmylić pilnującego przesmyk wartownika". Taka nieoczekiwana, harcerska prawie chęć zabawy w podchody premiera Rzeczpospolitej. Nie udało się.
A potem migawka kolejna. Jakiś trudny moment, może strajk kolejarzy, może blokady rolne. Siedzimy nocą w jego gabinecie, przy niskim okrągłym stoliku. Popijamy koniak wyciągnięty z szafy przez Iwonę, sekretarkę Tadeusza. Nie jakiś albański Skanderbeg, a Martell. I on tak zaczyna; mówię ci, czasami mam ochotę wyjść przez któreś tych okien i gdzieś się schować. Wiesz, to ważne, jeśli mamy tu coś dobrego zrobić, to musimy w każdej chwili być gotowi opuścić te gabinety. Nie możemy się do nich przywiązać. One nie mogą decydować za nas. Ale wiem, że Tadeusz był szczęśliwy dostawszy od historii, i od Lecha Wałęsy, tę misję. Ciężko przeżył porażkę w wyborach prezydenckich i przez jakiś czas nie tracił nadziei, że dane mu będzie może dokończyć swej pracy. Teraz się cofam do Sierpnia 1980 roku, do Stoczni Gdańskiej.
Widziałem go tam pierwszy raz przy politycznej robocie. Imponował mi jego spokój, który sam z trudem zachowywałem. Człowieka świadomego, jaka szansa, ale i jak groźba wisiała nad nami. Nie mógł mieć spokoju stoczniowych osiemnastolatków tłukących ulotki na powielaczu i pewnych, że Ameryka nie pozwoli na interwencję w stoczni. To był spokój, jakby ktoś znacznie potężniejszy za nim stał. I stał. Spałem w Stoczni. Mazowiecki u ojców Pallotynów. I pod koniec ja tam też się przeniosłem. Pewnego wczesnego ranka wyszedłem rozejrzeć się. W kaplicy, pustej, na przeciw ołtarza, przy klęczniku Mazowiecki rozmawiał ze swoim sojusznikiem.
Przypisywano Tadeuszowi wiele cech, których nie miał, patrząc na jego mimikę, na jego mowę, powolną, z przerwami. Ale to był polityk pełnej krwi. Stanowczy, ale i rozważny. W reportażu z obozu internowania tak go opisałem: "Mazowiecki - ważna postać kontestującej, warszawskiej socjety intelektualnej. Opiniotwórcza, inicjatywna. Stuprocentowy polityk. Raczej gabinetowy, niż trybun ludu. Znakomity negocjator, niezmiernie praktyczny, dobrze trzymający się gruntu. Realista, ale nie mięczak. Twardy i odważny. Demokrata z politycznego wyznania wiary, ale w instynktach i osobowości sporo z autokraty. W stosunkach z ludźmi nienagannie kulturalny, ale czujny i nieufny. Coś z jezuity. Na luzie z wąskim kręgiem bliskich. Bardzo niechętnie ustępujący władzę, daleki od gloryfikowania ciał kolegialnych. W decydowaniu straszliwie powolny, ale nie w sytuacjach alarmowych". To było zanim dostał swoją najważniejszą rolę w życiu. Nic nie mogę zmienić w tej charakterystyce ani dodać. Polityka na czasy najtrudniejsze. Lubiący,
jak sam mówił, trudne przejścia, Orle Percie historii. Teraz Pan "prowadzi go nad wody, gdzie może odpocząć i orzeźwić swoją duszę" (Psalm23).
Specjalnie dla WP.PL Waldemar Kuczyński