Waldemar Kuczyński: moja pierwsza wigilia - Friedrich zjadł Waldemarowi ciasteczka
To była prawdopodobnie Gwiazdka roku 1942. Miałem trzy lata i miesiąc. Trwała straszna wojna. Ale już odwracało się ku klęsce Niemiec. Pod Stalingradem dogorywała 6. armia generała Paulusa, a w Maroku i Algierii wylądowały wojska amerykańskie i angielskie w ramach operacji Torch, Pochodnia. Może starsi coś o tym wiedzieli, ale nie ja. Lecz Wigilia tamtego roku to pierwsza, z której coś w mojej pamięci przetrwało. Kończył się rok wielkiej tragedii i żałoby dla mojej mamy i dla rodziny od jej strony. W Auschwitz zginął mój Ojciec i brat mamy Eugeniusz, a w Mauthausen-Gusen, jej drugi brat Józef. Nigdy wcześniej, ani później Ona, jej rodzeństwo i rodzice, a moi dziadkowie tak potwornego roku nie przeżyli - wspomina Waldemar Kuczyński.
Przeczytaj wcześniejsze felietony Waldemara Kuczyńskiego
Koczowaliśmy u dziadków, na przedmieściu Kalisza, zwał się wtedy Kalisch i był włączony do Rzeszy, jako miasto z Kraju Warty, Wartheland. Dziadkowie mieszkali w bieda-domku z jedną izbą i małą kuchnią. Zostali, bo zbyt był marny, by nadawał się dla ściąganych z Europy kolonistów niemieckich. Z naszego, mnie z matką wysiedlono. Sto metrów od nas, w domku jak na tamte czasy przyzwoitym osadzono na miejsce po wypędzonych Polakach rodzinę rumuńskich Niemców, z Bessarabii. Kopeccy się nazywali. Mieli dwóch synów; Friedricha i Helmutha i dwie córki Ulrike i Marthę.
Tak, jak Polaków z domku, który zajęli, ich też właściwie wypędzono z Ojczyzny. Nie zjawili się dobrowolnie. Pan Kopecky, to pamiętam, powtarzał, że jest Rumunem. Bardzo szybko się z dziadkami zaprzyjaźnili. A Ulrika, ich najmłodsza latorośl, ale starsza może z rok ode mnie stała się moją pierwszą koleżanką. Pozostał mi w pamięci jej cień; wyższa, o jasnych długich włosach, w letniej jasnej sukience prowadzi mnie za rękę. Gdzieś? Po coś? Nie pamiętam. Ale pamiętam, jak w Boże Narodzenie, może w Wigilię przychodzimy do Kopeckych z mamą. I pani Kopecka wita mnie z przepraszającym, dobrym uśmiechem: Waldemar, właśnie Friedrich zjadł ciasteczka, który miałam dla Ciebie. Friedrich, jeden z synów, żołnierz Wehrmachtu, akurat na przepustce. Być może wtedy na ostatniej, bo pamiętam, że nie wrócił z wojny. Te ciasteczka, których trochę jednak zostało dla mnie, kojarzą mi się też z „O Tannenbaum”, piękną niemiecką kolędą, która u Kopeckych słyszałam i nawet mnie jej uczyli; O Tannenbaum, o Tannenbaum,Wie treu sind
deine Blätter! Tyle mi zostało.
Pan Kopecky, szczupły, niewysoki, o wąsach jak Stalin (mój dziadek na odwrót miał je jak Adolf) był zdeklarowanym wrogiem Hitlera. Nie ukrywał tego; mawiał do dziadka: panie Ignacy Niemcy strasznie zapłacą za tę wojnę. To powtarzali potem dziadkowie. I odnosiło się niestety też do samych tych naszych wojennych sąsiadów. Pamiętam już bardzo wyraźnie scenę z końca zimy 1945 roku. Do Kalisza dopiero co weszła Armia Czerwona i oto wnoszą do dziadkowej izby nieprzytomną, starszą córkę Kopeckych, Martę. Trzymają ja za ręce i nogi, głowa odchylona do tyłu i długie czarne warkocze ciągnące się po ziemi. Nie wiedziałem o co chodzi, dowiedziałem się od mamy po latach, była zgwałcona przez żołnierzy sowieckich. Potem Kopeccy znikli.
Wspominam bardzo ciepło i ze wzruszeniem tą rumuńską, jakby powiedział pan Kopecky, rodzinę. Ulrykę, która ma dla mnie coś z anioła stróża, łagodną, ładną twarz pani Kopeckiej i ten akcent wigilijny, z ciasteczkami, kolędą o jodełce i "dorosłym", a właściwie chłopakiem w mundurze wrogiej armii. Od ówczesnego państwa narodu niemieckiego moja rodzina doznała wiele krzywd; zginął mój ojciec, jego brat z żoną i dwoma córkami, jego szwagier i dwaj bracia mojej mamy. Ale od zwykłych Niemców, z którymi w czasie wojny los nas zetknął nie doznaliśmy krzywdy, jeśli już to dobroć.
Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski