W tej walce kobietom jesteśmy winni wsparcie
PiS znów wkurzył kobiety. W piątek masowo wyjdą na ulice całej Polski, by zademonstrować swój gniew. Solidarność z nimi wynikać powinna z najbardziej podstawowego odruchu moralnego - z poczucia zwykłej, ludzkiej przyzwoitości.
Znają państwo na pewno powody protestu: Sejm pracuje nad zmianą ustawy o warunkach przerywania ciąży. Jeśli nowe przepisy wejdą w życie, kobiety będą zmuszone donosić ciężko uszkodzone płody, niezdolne przeżyć poza organizmem matki nawet kilku dni. Prawo zmuszające do tego trzeba wprost nazwać torturą. Nie ma co się dziwić, że kobiety nie chcą się zgodzić na tą państwową przemoc w pokorze i milczeniu.
Wkurzone mogą być jednak nie tylko kobiety. Także mężczyźni powinni solidarnie włączyć się w czarny protest, w drugim szeregu, nie wpychając się do pierwszego, wspierając prowadzoną przez Polki walkę. Nie tylko dlatego, że dalsza penalizacja aborcji uderza w ich partnerki, matki, czy siostry. Że może postawić ich rodziny w dramatycznych egzystencjalnych sytuacjach. Solidarność z walką kobiet wynikać powinna z najbardziej podstawowego odruchu moralnego - z poczucia zwykłej, ludzkiej przyzwoitości.
Czy kobieta to człowiek?
Na początku lat 90. TVP emitowała znakomity program satyryczny „Za chwilę dalszy ciąg programu”. Stałym punktem była parodia formatów publicystycznych zatytułowana „Tętno pulsu”. W jednym z odcinków czterej zgromadzeniu w studio panowie, spierali się „czy kobieta to człowiek”. „Równie dobrze moglibyśmy przekonywać, że kangur to człowiek” – argumentował Wojciech Mann z doklejonym wąsem.
Niestety, dziś dyskusja „czy kobieta to człowiek” toczy się w polskim Sejmie zupełnie na poważnie. Posłowie mówią rzeczy, od których pięść sama zaciska się w gniewie. Marek Jurek przekonuje kobiety o ich „macierzyńskiej powinności”. A wiceszef parlamentarnego klubu PiS Jacek Żalek argumentuje, że kobietom powinno być obojętne, czy urodzą żywe, czy martwe dziecko, bo i tak wszyscy kiedyś umrzemy.
Taki język odbiera kobiecie podmiotowość i ludzkie prawa, redukuje ją do roli inkubatora na „dziecko poczęte”. Nie mogę, jako obywatel godzić się na to, by posłowie bezkarnie używali w debacie publicznej takiego języka. Na to, by polski Sejm mówił o połowie obywateli Rzeczpospolitej, językiem, który byłby odpowiedni do regulacji zasad odstrzału cietrzewia, nie do określania reguł rządzących życiem dorosłych osób.
Tym bardziej nie można zgodzić się na prawo, które idzie za tym językiem. Czy to na obecny tzw. kompromis aborcyjny, obwarowujący dostęp do bezpiecznej, legalnej aborcji większą liczbą zastrzeżeń niż w większości krajów Unii Europejskiej, czy na jego zmianę w kierunku warunków najbardziej wstecznych państw globalnego południa.
Nie można godzić się na takie rozwiązania także dlatego, że nieproporcjonalnie uderzają one w kobiety ubogie. W dobie Schengen i otwartych granic realną granicą obowiązującego prawa aborcyjnego będą dochody umożliwiające przeprowadzenie zabiegu, w którymś z sąsiednich krajów.
Nie zmieni tego dalsza penalizacja aborcji. Przyjęcie przepisów penalizujących aborcję ze względu na ciężkie uszkodzenie płodu jeszcze bardziej uczyni Polskę krajem bezwzględnym dla najsłabszych i najuboższych. Zamożniejsze kobiety będą mogły uniknąć traumy rodzenia płodu z bezmózgowiem, uboższe będą musiały donosić ciążę. Jest to niesprawiedliwość, na którą trudno się godzić, niezależnie jakiej jest się płci.
Czy chcecie teokracji?
Oczywiście, poczucie tego, co jest sprawiedliwe i przyzwoite pozostaje głęboko subiektywne. Każdy w swoim sumieniu określa je inaczej. Nawet jeśli walka uczestniczek czarnego protestu nie budzi w was podstawowego odruchu solidarności, to za wsparciem dla jego uczestniczek przemawia coś jeszcze: własny interes. Podporządkowanie praw reprodukcyjnym politycznemu katolicyzmowi pchnie Polskę w stronę państwa wyznaniowego, co w ostatecznym rachunku uderzy także w wolność mężczyzn.
Gdy prawo raz zostaje podporządkowane nie negocjowanemu w ramach demokratycznej wspólnoty dobru wspólnemu, a wskazaniom religii objawionej, bardzo trudno postawić będzie później tamę takim procesom. Dziś episkopat – zapominając o konstytucyjnej autonomii Kościoła i państwa – wyraża zniecierpliwienie tym, że prace nad dalszą penalizacją aborcji się przeciągają, jutro zgłaszał będzie kolejne żądania.
A pamiętajmy, że z punktu widzenia katolickiej antropologii problemem jest nie tylko terminacja ciąży, ale także in vitro, skuteczna antykoncepcja, rzetelna edukacja seksualna. Naprawdę chcemy życia w państwie, gdzie o wszystkich tych kwestiach decydują rozstrzygnięcia o charakterze religijnym? Wydaje mi się, że nawet większość katolików by tego wcale by tego nie pragnęła.
Partia Wielkiego Inkwizytora
Dlatego zachęcam także wierzących do poparcia piątkowego strajku. Katolicy i katoliczki, osobiście najbardziej nawet przeciwni aborcji, powinni zastanowić się, czy chcą, by ich wiara, by rozstrzygnięcia, jakie poczynili we własnym sumieniu, były narzucane niezgadzającym się z nimi ludziom, przy pomocy państwowego przymusu.
W okresie PRL Kościół katolicki występował w swoich najlepszych momentach w obronie wolności sumienia, gwałconego w autorytarnym państwie. Zajmując takie, a nie inne stanowisko w kwestii dopuszczalności aborcji, polski Kościół katolicki dziś sam łamie z pomocą represyjnego aparatu państwa, sumienia kobiet.
Nikt nie zmusza Kościoła, by zmienił moralną ocenę aborcji. Nikt nie zabrania mu ewangelizowania wiernych i niewiernych tak, by aborcji nie przeprowadzali. Ale narzucanie przez biskupów, rękami zaprzyjaźnionych polityków, rozwiązań, do których społeczeństwo nie jest przekonane, które przyjmuje pod przymusem, które prowadzić będą do życiowych dramatów najsłabszych mało ma wspólnego z ewangelicznym duchem.
Upolityczniony katolicyzm spod znaku Kai Godek i Ordo Iuris przepełniony jest duchem z przypowieści o Wielkim Inkwizytorze, jaką Fiodor Dostojewski umieścił w „Braciach Karamazow”. Chrystus trafia tam przed hiszpańską inkwizycję i zostaje znów skazany na śmierć. Kościół Wielkiego Inkwizytora nie potrzebuje bowiem miłosierdzia Jezusa – wybrał władzę i jej logikę. Gdybym był polskim katolikiem, poszedłbym dziś pod Sejm także dlatego, że nie chciałbym, by mój Kościół podążał tą drogą.
Bądźcie pod Sejmem
Jakich kto nie miałby motywacji, warto być jutro pod Sejmem. Przypomnieć politykom, że poza zorganizowanymi grupami o ekscentrycznych opiniach, w kraju istnieje jeszcze opinia publiczna, która nie zgadza się na to, by polityka państwa przejmowana była przez skrajne, nie reprezentujące nikogo poza samymi sobą grupy.
Tzw. kompromis aborcyjny z lat 90. jest martwy. Skrajna prawica, grupy kościelne, a sądząc po ostatnich ruchach także episkopat, nie zamierzają go w żadnym wypadku szanować. Ataki na niego będą się powtarzać. Choć trzeba go taktycznie bronić, to warto pomyśleć co dalej. Prawo do bezpiecznej, legalnej terminacji ciąży w pierwszych miesiącach jest pewnym cywilizacyjnym standardem w Europie. Nawet w państwach z taką pozycją Kościoła katolickiego, jak Włochy.
Trudno znaleźć argumenty dlaczego akurat Polkom mamy odmówić tego prawa. Czemu w przeciwieństwie do Niemek, Dunek, Brytyjek albo Słowaczek państwo polskie traktuje swoje obywatelki jako nie dość dojrzałe, by mogły podjąć decyzję w sprawie przerwania lub utrzymania ciąży. Czemu coś, co w polskim Cieszynie jest przestępstwem, w czeskim jest rutynowym zabiegiem.
Ten paternalistyczny, niepoważny stosunek mojego państwa do połowy obywateli – nawet jeśli mnie osobiście nie dotyka – wywołuje głęboki sprzeciw. Dlatego zachęcam wszystkich, by niezależnie, od płci, poszli jutro na protesty. Jesteśmy im winni wsparcie.