W sobotę "oburzeni" wyjdą na ulice Warszawy
"Zjednoczeni dla globalnej zmiany" - pod takim hasłem w ponad 950 miastach w 82 krajach, w tym w Polsce, odbędą się protesty zorganizowane przez ruch "oburzonych". Narodził się on przed pięcioma miesiącami w Hiszpanii, a ostatnio rozszerzył na inne kraje.
Na stronie internetowej nawiązującej do daty wydarzenia (15october.net) "oburzeni" apelują do ludzi na całym świecie, by "wyszli na ulice i place miast i domagali się swoich praw oraz autentycznej demokracji". Podkreślają, że marsze i debaty przeciwko bezrobociu, nierównościom i cięciom budżetowym mają być pokojowe.
"Władze działają w imieniu niewielu, ignorując wolę większości, bez względu na koszty ludzkie i ekologiczne, które musimy ponosić. Trzeba położyć kres tej niedopuszczalnej sytuacji" - czytamy na stronie. "Oburzeni" dodają, że politycy są "na usługach elit finansowych". "Nie jesteśmy towarem w rękach polityków i bankierów. Oni nas nie reprezentują" - piszą.
Jak wyjaśnili na czwartkowej konferencji prasowej hiszpańscy "oburzeni", czyli członkowie Ruchu 15 maja (od daty pierwszych demonstracji), uczestnicy protestów będą domagać się pogłębienia demokracji. Celem jest wywieranie presji na polityków, aby wykonywali pracę, do której powołali ich wyborcy - mówili aktywiści pięć miesięcy po narodzinach ruchu. Organizatorzy protestów domagają się "demokratyzacji gospodarki i rządzenia" i apelują do obywateli, by "ponownie zawładnęli polityką" - pisał w czwartek dziennik "El Pais".
Przedstawiciele ruchu, w którego skład wchodzą takie organizacje jak Democracia Real Ya (Prawdziwa Demokracja Teraz), ruch alterglobalistyczny ATTAC, Juventud Sin Futuro (Młodzi Bez Przyszłości) czy Acampada Sol (Okupacja placu Puerta del Sol), przypomnieli, że od maja utrzymują kontakt ze swoimi zagranicznymi odpowiednikami za pomocą sieci społecznościowych oraz telekonferencji - pisał hiszpański nadawca RTVE na stronie internetowej.
Hiszpańscy działacze nie chcą nazywać się "ojcami protestów". "Jeśli ktoś może uważać się za ojca lub matkę, to są to te kraje, w których ludzie poświęcili życie" - powiedział jeden z przedstawicieli "oburzonych", odnosząc się do Tunezji i Egiptu, gdzie swoje korzenie miała "arabska wiosna". "Oni rozpalili iskrę, a myśmy ją rozdmuchali" - dodał.
Ruch obywatelski "oburzonych" skupia przede wszystkim ludzi młodych, ale również emerytów, bezrobotnych czy niezadowolonych pracujących. Nie chcą być utożsamiani z żadną organizacją polityczną. Organizatorem warszawskiej manifestacji jest "Porozumienie 15 października", które powstało z inicjatywy uczniów Wielokulturowego Liceum Humanistycznego w Warszawie. Do udziału w manifestacji i poparcia ruchu społecznego zachęca m.in. środowisko "Krytyki politycznej"
"Zbyt długo im wierzyliśmy, że chcą zmieniać rzeczywistość. Teraz jesteśmy oburzeni. Bo wiemy, że każde rządy nie słuchają głosu społeczeństwa, że działają na naszą niekorzyść. Jesteśmy oburzeni kłamstwami i ignorancją płynącą z parlamentu. Jesteśmy oburzeni obecną sytuacją w Polsce" - czytamy na stronie polskiego "Porozumienia 15 października".
Sobotnia manifestacja w Warszawie wyruszy o godz. 12 sprzed bramy Uniwersytetu Warszawskiego, przejdzie trasą obok Ministerstwa Finansów, Narodowego Banku Polskiego, biura Komisji Europejskiej, Giełdy Papierów Wartościowych pod kancelarię premiera. Planowany jest udział kilkuset osób, w tym kilkorga Hiszpanów z Puerta de Sol, który wiosną przez prawie miesiąc był okupowany przez "oburzonych".
W Hiszpanii demonstracje odbędą się w co najmniej 60 miastach. Protestujący w Madrycie dotrą w sobotę do placu Puerta del Sol w centrum stolicy. Następnie przeprowadzona zostanie debata na temat kierunku, który ruch powinien obrać po sobotnim, globalnym proteście. "Oburzeni" połączą się za pomocą internetu z uczestnikami demonstracji w innych miastach.
W Rzymie na ulice wyjdzie nawet 200 tys. "oburzonych" - podały w piątek media. Wiec rozpocznie się na Placu Republiki, tuż przy siedzibie włoskiego banku centralnego. Władze obawiają się wybuchu starć z przedstawicielami środowisk skrajnych. Jak podał w piątek dziennik "Corriere della Sera", do stolicy mogą przybyć 2 tys. osób, które uważane są za niebezpieczne.
Oczekiwania włoskich oburzonych są bardzo różnorodne - pisze agencja AFP. Niektórzy chcą upadku rządu, inni odmawiają "spłacania długu, którego nie zaciągnęli". Jeszcze inni są zdania, że "o młodych we Włoszech się nie pamięta" oraz że "rząd chce skłócić różne pokolenia" - relacjonuje AFP na podstawie rozmów z uczestnikami poprzednich demonstracji w Rzymie.
Z kolei w Brukseli oczekiwanych jest kilkaset lub nawet kilka tysięcy osób. Protesty odbędą się tydzień po tym, jak blisko 150 członków ruchu "oburzonych" z Hiszpanii, Francji i Holandii rozbiło obóz w stolicy Belgii.
Jednym z miast, w którym dojdzie do demonstracji, będzie też Hongkong. Ok. 500 osób weźmie udział w proteście pod hasłem "Okupuj Hongkong", nawiązującym do ruchu "Okupuj Wall Street", który rozprzestrzenił się ostatnio w USA jako amerykańska wersja ruchu "oburzonych". "Będziemy się koncentrować na bardzo konkretnym problemie, czyli braku mieszkań. Część ludności nie ma dostępu do godnych mieszkań za przystępną cenę" - wyjaśnił jeden z organizatorów Napo Wong.
O pogłębioną analizę ruchu, który nabrał już globalnych rozmiarów, pokusili się publicyści amerykańscy pisząc o protestach "Okupuj Wall Street" wymierzonych w finansowy establishment. Ich zdaniem to reakcja na trwające od dekad procesy rozwarstwiania amerykańskiego społeczeństwa, ubożenia klasy średniej, które kryzys tylko uwidocznił i przyspieszył. Grupa, która czuje się pozbawiona głosu, domaga się zmian, a wybuch niezadowolenia był do przewidzenia, bowiem społeczne mikrotrendy od lat wskazywały na niebezpieczną pauperyzację klasy średniej, podczas gdy wąskie elity stają się coraz bogatsze.
"Okupuj Wall Street" może okazać się kolejnym ruchem, który zredefiniuje amerykańską demokrację, tak jak protesty w latach 20. i 30., ruch praw człowieka, a nawet ruch praw kobiet w latach 70. Teraz tysiące Amerykanów po raz kolejny doszły do wniosku, że obecny system reprezentacji w ogóle ich wyklucza, bo w celu artykułowania żądań i ich realizacji trzeba kupować wpływy polityczne bądź wywierać je poprzez drogich lobbystów.
Media prawicowe i lewicowe poświęcają ruchowi "oburzonych" coraz więcej uwagi, a dla wszystkich tempo, w jakim protesty nabierają impetu, jest zaskoczeniem. Dlatego według "Los Angeles Times", najbardziej uczciwym komentarzem na temat ruchu jest przyznanie: "Czegoś takiego nie widziałem wcześniej. Nie wiem, co to znaczy. Nie mam pojęcia, co z tego wyniknie".
Przeczytaj też: Polacy nie pójdą na marsz "oburzonych"