W Sejmie zapanował stan histerii

13 grudnia obchodziliśmy rocznicę wprowadzenia zbrodniczego stanu wojennego. Dzisiaj, 16 grudnia, wraz z blokadą mównicy sejmowej przez opozycję, rozpoczął się stan histerii. Na zakładników wzięto media i opinię publiczną.

W Sejmie zapanował stan histerii
Źródło zdjęć: © PAP | Bartłomiej Zborowski

16.12.2016 | aktual.: 16.12.2016 22:38

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Piątkowy wieczór i noc na oczach milionów Polaków udowadniają starą jak świat tezę, że nawet słuszne postulaty można rozmienić na drobne, gdy przekroczy się granicę, po której istnieją tylko dwie opcje wyboru: stać w uporze na swoim stanowisku, albo przyznać się do błędu. A w pacie wokół sytuacji uregulowania pracy mediów w Sejmie nikt do błędu przyznać się nie chce. I z fundamentalnych pozycji które obrano miesiące temu - po prostu nie może.

Dlatego, obserwując z boku ten ponury spektakl, będziemy skazani na eskalację wzajemnych inwektyw i emocji do poziomu, który stanie się po prostu niestrawny i dziecinny. Jak ganianie z telefonem komórkowym po ławach poselskich, żeby z dziką satysfakcją opublikować wideo, na którym Kaczyńskiemu puszczają nerwy i odsyła polityka PO do wszystkich diabłów.

Tymczasem ani projekt Prawa i Sprawiedliwości, ani efektowne stanięcie Rejtanem przez Platformę, PSL i Nowoczesną, nie są pozbawione sensu. Na tym właśnie polega tragizm naszej polityki, która lata temu wyruszyła na poszukiwanie etosu i słuch po niej zaginął. W takich warunkach, choćby przeciwnik nie musiał być grabarzem demokracji ani V kolumną, wzajemnych racji dostrzec się już nie da. Jest za to bellum omnium contra omnes - wojna wszystkich przeciwko wszystkim.

A przecież praca dziennikarzy w Sejmie wymaga przemyślenia od nowa. Ponad 800 akredytowanych reporterów, brak profesjonalnego miejsca do wysyłania i obrabiania materiałów wideo, ogólne poczucie chaosu na korytarzach Wiejskiej i ganianie z kamerami za bardziej znanym posłem czy posłanką, splendoru polskiemu parlamentaryzmowi nie przynosi. Mediom również. Czym innym jest jednak - powiedzmy - nieznaczne skorygowanie przepisów i dostosowanie przestrzeni do współczesnych standardów, czym innym natomiast ograniczanie przestrzeni pracy dziennikarzy oraz drastyczne zmniejszenie przydziałów do dwóch osób na redakcję.

Choćby z tego względu pod postulatem dyskusji na temat wymiaru regulacji prac moich kolegów i koleżanek w Sejmie mogłem się podpisać z czystym sumieniem. Tak istotne i kluczowe dla transparentności zagadnienia muszą być wypadkową konsensusu. Rząd o tym elementarzu komunikacji ze społeczeństwem niestety kolejny raz zapomniał. Mam wrażenie, że pomimo tego stała się dzisiaj rzecz gorsza. Piątek, który w wielu redakcjach zaplanowano jako "Dzień bez polityków" udowodnił nam wszystkim, że jeśli tylko chcą, ci sami politycy mogą wziąć na zakładników kogo sobie zażyczą. Wystarczy, że jeden z nich pierwszy przewróci kostkę domina i z bojkotu, kamery przenoszą się na twarze, które na ekranach telewizorów miały nie gościć. Tak jesteśmy głodni kolejnego show, które staje się codziennością, bo w rzeczywistości w której trzeba się ścigać na radykalizm - ekstremum zamienia się w punkt wyjścia. Nie mamy kryzysu, ale katastrofę. Nie mamy problemów z dialogiem, ale chaos. Nie chodzi o pat konstytucyjny, ale kres rządów prawa.
Dosyć.

W obecnym stanie histerii, który zapanował po odsunięciu od głosu posła Michała Szczerby i wtargnięciu posłów opozycji na mównicę sejmową, poległ przede wszystkim zdrowy rozsądek. Zmysł konieczny do oceny dobrania właściwych środków do właściwej skali problemu. Z kolei swoim przekonaniem, że można otwierać dziesiątki frontów na raz, bo media i tak zawsze będą jątrzyć - PiS zbudowało napięcie, które tak łatwo znalazło ujście.

Kto na tym traci? Oczywiście ci wszyscy, który chcieliby spojrzeć na problem szerzej. Bez radykalnego opowiedzenia się po konkretnej ze stron tak płasko i jednowymiarowo, jak widzieć cały spór chcą politycy. I z przykrością muszę to przyznać - również niektóre media. Bo czy nie jest przekroczeniem pewnej cienkiej granicy, gdy te same osoby stojąc niedawno przed budynkiem Parlamentu w proteście dziennikarzy, w tej chwili z jednego podium wygłaszają płomienne przemówienia na zmianę z politykami? Nie dajmy się w tym wszystkim zwariować. Szczególnie w dniu, w którym zamiast rozpalonych głów, powinniśmy je skłonić w milczeniu pamiętając o ofiarach komunistycznej zbrodni w kopalni Wujek.

Marcin Makowski

Dziennikarz i publicysta tygodnika "Do Rzeczy". Współpracuje z Wirtualną Polską i Stacją7. Z wykształcenia historyk i filozof. Twórca projektu "II wojna światowa jakiej nie znacie". Doktorant Polskiej Akademii Nauk.

pisprotestkod
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (847)