PolskaW procesie "Inki" zeznawała żona Dębskiego

W procesie "Inki" zeznawała żona Dębskiego

Jacek Dębski miał pretensje do AWS, głównie do
Mariana Krzaklewskiego i Wiesława Walendziaka, za trudności ze
znalezieniem pracy po odejściu z rządu - mówiła na procesie Haliny
G. "Inki" żona zabitego ministra sportu.

04.02.2003 17:42

Sąd Okręgowy w Warszawie rozpoczął we wtorek przesłuchanie żony Jacka Dębskiego, która jest oskarżycielem posiłkowym w tym procesie. Stwierdziła ona, że w ogóle nie zna oskarżonej. Łamiącym się głosem opowiadała, jak tragicznego dnia nad ranem przyszli do niej policjanci z informacją, że Dębski został postrzelony i jest w szpitalu. Dopiero w Komendzie Stołecznej Policji domyśliła się, że mąż nie żyje - wywnioskowała to z tego, że wezwano ją na przesłuchanie do pokoju, na którym widniała tabliczka z napisem "wydział zabójstw".

Dębska oświadczyła, że nie występuje jako oskarżyciel posiłkowy na toczącym się w Wiedniu procesie domniemanego zleceniodawcy tego zabójstwa, Jeremiasza B. pseudonim "Baranina"; nie chciała powiedzieć, dlaczego podjęła taką decyzję.

Dębski - były minister sportu w rządzie Jerzego Buzka - został zastrzelony w nocy z 11 na 12 kwietnia 2001 r. w Warszawie. Przed śmiercią wyszedł z Haliną G. "Inką" z restauracji, w której spędzał swój ostatni wieczór. Pomoc "Inki" w zamordowaniu byłego ministra polega, według prokuratury, na przekazaniu przez telefon komórkowy zleceniodawcy zabójstwa, Jeremiaszowi B., informacji o miejscu pobytu Dębskiego i wyprowadzeniu byłego ministra z restauracji.

Prokuratura - m.in. na podstawie wyjaśnień "Inki" i wykazu połączeń z telefonu "Baraniny" - ustaliła, że Dębskiego zabił Tadeusz M. pseudonim "Sasza". Został on zatrzymany w czerwcu 2002 r.; po postawieniu mu zarzutu zabójstwa Dębskiego powiesił się w celi.

Mąż nigdy mi nie mówił, żeby czegoś lub kogoś się obawiał. Po odejściu z Urzędu ds. Kultury Fizycznej i Sportu miał trudności ze znalezieniem pracy i miał o to pretensje do AWS-u, a szczególnie do Mariana Krzaklewskiego i Wiesława Walendziaka. Od kwietnia 2001 r. zaczął cieszyć się życiem - większą część czasu spędzał w domu, był wyciszony, spokojny, mówił mi, że jest szczęśliwy - opowiadała Jolanta Dębska. Przyznała jednocześnie, że bezpośrednio przed śmiercią Dębski źle spał, często budził się w nocy.

Prokuratura ustaliła, że zima i wiosna 2001 r. była czasem ożywionych kontaktów Dębskiego z "Baraniną" i ich rozliczeń finansowych. Dębski opowiadał żonie, że nieoczekiwanie spotkał w Austrii swego kuzyna, o którego istnieniu nie wiedział - tak przedstawił mu się Jeremiasz B. Zaprosił on ich oboje do swego podwiedeńskiego domu. Wcześniej były minister założył w Austrii konto (na którym była pokaźna suma austriackich szylingów). W czasie pobytu u "Baraniny" Dębska miała zostać współwłaścicielem tego konta.

Już na miejscu dowiedziałam się, że pan B. także jest uprawniony do korzystania z tego konta. Nie wnikałam dlaczego - powiedziała.

Dębska pytana przez obronę "Inki", dlaczego nie chce być oskarżycielem posiłkowym na procesie "Baraniny" w Wiedniu, uchyliła się od odpowiedzi. O tym, kim jest pan B., dowiaduję się tylko z gazet. To moja odpowiedź - stwierdziła.

Wcześniej zeznania w procesie składali goście włoskiej restauracji, gdzie przed śmiercią bawił się Dębski. Nie widzieli oni momentu zabójstwa, wszyscy jednak zapamiętali, że były minister wyszedł przed lokal z "Inką", wcześniej zapewniał swych towarzyszy, że niebawem wróci, zostawił nawet swoją teczkę.

Sąd przesłuchał też Marię M., znajomą oskarżonej z czasów gdy razem pracowały w butiku. Następnego dnia po zabójstwie Dębskiego "Inka" przyszła do niej, bo były umówione na zakupy. Powiedziała jednak, że musi się zgłosić na policję bo była świadkiem zdarzenia. Nie ujawniła, o co chodzi, zostawiła całą złotą biżuterię, telefon komórkowy i torebkę, zabrała tylko dowód osobisty i poszła na policję.

Traktowała mnie jak matkę, brakowało jej w domu ciepła rodzinnego - tak świadek mówiła o "Ince". Gdy jednak prokurator i sąd wypytywał o bliższe wiadomości na temat prywatnego życia oskarżonej, np. czy miała narzeczonego itp., Maria M. nie potrafiła odpowiedzieć.

Na pewno się spotykała z jakimiś chłopcami, ale ja nie pytałam - powiedziała. Ale pani mówi, że wasz kontakt był bliski. A bliskość to jest ciepło, wylewność, bezpośredniość. Sam mam córkę, która czasem mi się zwierza, że się zakochała - indagował sędzia Jankowski. Miałam na myśli to, że mogła sobie u mnie w spokoju posiedzieć - brzmiała odpowiedź.

W środę dalszy ciąg procesu. (and)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)