"W papierach wszystko się zgadza", czyli PIP a zachowanie Tomasza Lisa w "Newsweeku"

"W papierach wszystko się zgadza", czyli PIP a zachowanie Tomasza Lisa w "Newsweeku"

Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy w redakcji "Newsweeka" to efekt m.in. głośnego tekstu dziennikarza Wirtualnej Polski nt. zachowań Tomasza Lisa
Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy w redakcji "Newsweeka" to efekt m.in. głośnego tekstu dziennikarza Wirtualnej Polski nt. zachowań Tomasza Lisa
Źródło zdjęć: © PAP | Piotr Nowak
Patryk Michalski
03.08.2022 12:00, aktualizacja: 03.08.2022 14:23

Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy w redakcji "Newsweeka" wykazała, że jej pracownicy mogli skutecznie zgłaszać niepożądane zjawiska w redakcji, bo procedury antymobbingowe w firmie są prawidłowe. Kontrolerzy nie sprawdzali natomiast, czy Tomasz Lis dopuścił się mobbingu. Przyznaje to nowy redaktor naczelny Tomasz Sekielski, a Główna Inspektor Pracy Katarzyna Łażewska-Hrycko podkreśla, że "jedynym organem uprawnionym w Polsce do rozstrzygania, czy doszło do mobbingu, jest sąd". Związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza w rozmowie z WP podkreśla, że "sprawa nie jest zakończona", bo wciąż trwają rozmowy z zarządem nt. usprawnienia procedur antymobbingowych.

  •  - Stwierdzenie po kontroli PIP, że do zjawiska mobbingu nie doszło, jest nadużyciem i próbą wykorzystania tego, że inspektorzy nie mają odpowiednich uprawnień. Inspektorzy odnoszą się do ankiet pracowników, którzy sami decydują, czy chcą je wypełnić. Inspekcja nie ma również żadnych kompetencji, by zweryfikować zawarte w nich informacje – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską adwokat Bartosz Grube z Kancelarii Grube.
  • Dyskusja na temat zwolnienia Tomasza Lisa i sytuacji w redakcji "Newsweeka" powróciła we wtorek wieczorem, po tym jak "Rzeczpospolita" opublikowała artykuł "Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy nie potwierdziła doniesień o mobbingu w 'Newsweeku'". Według ekspertów, którzy zajmują się prawem pracy, tytuł może wprowadzać w błąd, bo kontrolerzy nie oceniają konkretnych przypadków, a jedynie obowiązujące procedury.
  • 22 z 30 pracowników redakcji "Newsweeka" odmówiło wypełnienia anonimowych ankiet na temat zachowania Tomasza Lisa. Sześć osób nie zgłosiło zastrzeżeń, natomiast dwie przedstawiły swoje krytyczne uwagi.
  • Nowy redaktor naczelny "Newsweeka" Tomasz Sekielski w radiu TOK FM przyznał, że wyniki kontroli PIP nie rozstrzygają, czy w redakcji był stosowany mobbing, a jedynie wskazują, że "w całej firmie są procedury antymobbingowe i one działają, a zarzucano całej grupie RASP, że nie dba o pracowników, nie zajmuje się sprawami, zgłoszeniami" – stwierdził.
  • Z komentarza Tomasza Lisa wynika, że zwolniony redaktor naczelny "Newsweeka" interpretuje wyniki Państwowej Inspekcji Pracy jako ocenę własnych działań, co nie jest zgodne z prawdą. "Nie oczekuję przeprosin ani nawet refleksji. Jako chrześcijanin mam tylko jedno wyjście - wybaczam. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał zapomnieć" – napisał na Twitterze.
  • - Sprawa na pewno nie jest dla nas zamknięta, bo uważamy, że procedury antymobbingowe należy w firmie usprawnić. Cieszymy się, że w zaleceniach pokontrolnych PIP wskazała na potrzebę włączenia związków zawodowych do komisji antymobbingowej, co jest powtórzeniem jednego z naszych postulatów – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marcin Terlik ze związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza w RASP.
  • - Do dzisiaj ani RASP, ani były redaktor naczelny nie wytłumaczyli pracownikom "Newsweeka", dlaczego w trybie nagłym pożegnano się z Tomaszem Lisem. Na to pytanie wciąż nie znamy odpowiedzi – komentuje Szymon Jadczak, dziennikarz Wirtualnej Polski.

"Płakałam, miałam ataki paniki"

Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy w redakcji "Newsweeka" to efekt głośnego tekstu "'Płakałam, miałam ataki paniki'. Ujawniamy zrzuty podwładnych wobec Tomasza Lisa. Dlaczego zwolniono naczelnego 'Newsweeka'?" Szymona Jadczaka. Dziennikarz Wirtualnej Polski opisał w nim zarzuty pracowników wobec byłego już redaktora naczelnego tygodnika po tym, jak 24 maja wydawnictwo Ringier Axel Springer Polska rozwiązało z Tomaszem Lisem umowę w trybie natychmiastowym. Przyczyny nie zostały przedstawione opinii publicznej. Pracownicy, których zgłoszenia zostały przywołane w tekście, mówią m.in. o doprowadzaniu ich do ataków paniki, poniżaniu, wulgarnych, seksistowskich odzywkach czy atmosferze przesiąkniętej chamstwem. Tomasz Lis od początku zaprzeczał wszystkim zarzutom.

Państwowa Inspekcja Pracy początkowo dementowała doniesienia o rozpoczęciu kontroli w redakcji tygodnika, jednak ostatecznie pod koniec czerwca PIP poinformowała, że trzyosobowy zespół, w tym psycholog, wejdą do "Newsweeka". W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" opublikowanym 1 lipca Główna Inspektor Pracy Katarzyna Łażewska-Hrycko przyznała, że "ze względu na lawinowo rosnącą liczbę informacji o nieprawidłowościach, podjęła decyzję o przeprowadzeniu kontroli". Inspektor jednocześnie podkreśliła, że "jedynym organem uprawnionym do rozstrzygania, czy do doszło do mobbingu lub dyskryminacji, jest w Polsce sąd".

Po zakończeniu kontroli pracownicy RASP otrzymali mail, w którym firma poinformowała o efektach działań kontrolerów. Czytamy w nim m.in., że "potwierdziła ona prawidłowe działanie procesów i procedur obowiązujących w firmie". W wiadomości znajduje się również informacja o tym, że przedstawiciele PIP sformułowali "trzy zalecenia, które pozwolą na dalsze usprawnienie korzystania z dostępnego systemu. Rekomendacje dotyczą udziału strony społecznej, deklaracji pracowników o znajomości procedur oraz wskazania imiennie osób pomagających w zgłaszaniu nadużyć" – czytamy w mailu.

Adwokat Bartosz Grube z Kancelarii Grube w rozmowie z Wirtualną Polską wyjaśnia, że zakończenie kontroli nigdy nie pozwala rozstrzygać, czy w konkretnym przypadku doszło do mobbingu. - Państwowa Inspekcja Pracy absolutnie nie ma kompetencji do tego, by decydować, czy mobbing nastąpił, czy nie. Kontrole są oparte przede wszystkim na ankietach i rozmowach z pracownikami, ale wyników kontroli nie można traktować jako decyzji rozstrzygającej. Do orzekania i decydowania, czy doszło do mobbingu, uprawniony jest wyłącznie sąd – dodaje.

- Stwierdzenie po kontroli PIP, że do zjawiska mobbingu nie doszło, jest nadużyciem i próbą wykorzystania tego, że inspektorzy nie mają odpowiednich uprawnień. Inspektorzy odnoszą się do ankiet pracowników, którzy sami decydują, czy chcą je wypełnić. Inspekcja nie ma również żadnych kompetencji, by zweryfikować zawarte w nich informacje. Można więc powiedzieć, że kontrola PIP sprowadza się do sprawdzenia tego, czy procedury w firmie obowiązują, ale nie może ona ocenić, czy w konkretnym przypadku zostały zastosowane – dodaje Grube.

Nowy naczelny "Newsweeka": Wiele osób w redakcji chciało zostawić to za sobą

Do ustaleń kontroli PIP odniósł się również nowy naczelny "Newsweeka" Tomasz Sekielski, który w radiu TOK FM stwierdził, że "to, co najważniejsze, co wynika z tekstu "Rzeczpospolitej", to fakt, że w całej firmie są procedury antymobbingowe i one działają. A zarzucano całej grupie RASP, że nie dba o pracowników, nie zajmuje się sprawami, zgłoszeniami". Dziennikarz podkreślił jednak, że wyniki nie rozstrzygają, czy w redakcji był stosowany mobbing.

Sekielski odniósł się również do informacji o tym, że 22 z 30 pracowników redakcji nie zdecydowało się na wypełnienie anonimowej ankiety, którą przeprowadzali kontrolerzy. Sześcioro pracowników nie przedstawiło żadnych zarzutów wobec byłego naczelnego, zdecydowały się na to dwie osoby. - Wydaje mi się, że znaczna część naszej redakcji po prostu chciała zostawić za sobą całe to zamieszanie i tę sprawę. I stąd tak wiele osób nie skorzystało z możliwości wypełnienia tej ankiety - ocenił Sekielski, przyznając, że była ona anonimowa. - Tutaj nie było obaw, że coś wypłynie. Najwyraźniej po prostu ciężkie przeżycia ostatnich tygodni sprawiły, że część osób uznała, że nie chce dalej tego tematu rozdrapywać i wypowiadać się w tej sprawie – dodał.

Komentarz Tomasza Lisa sugeruje, że wyniki zaprezentowane przez PIP traktuje jako ocenę jego własnej działalności w redakcji. "Na wiele tygodni zamieniono moje życie i życie moich najbliższych w koszmar. Nie oszczędzono mi żadnego epitetu. Niczego. Nie oczekuję przeprosin ani nawet refleksji. Jako chrześcijanin mam tylko jedno wyjście- wybaczam. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał zapomnieć" – napisał na Twitterze.

Do sprawy odniósł się m.in. Wojciech Orliński, dziennikarz "Gazety Wyborczej" w swoim wpisie na Facebooku. "Od początku mówiłem, że inspekcja pracy nie może sprawdzić, czy był mobbing. Nie może np. przesłuchiwać świadków. Może tylko sprawdzić, czy wszystko się zgadza w papierach. Jedyną instytucją, która mogłaby sprawdzić, czy był mobbing, jest sąd - ale ten z kolei mógłby to zrobić wyłącznie z inicjatywy Tomasza Lisa, gdyby ten się odwołał od niesprawiedliwego zwolnienia. Z jakiegoś tajemniczego powodu nie zrobił tego. Ciekawe z jakiego?" – napisał.

"Sprawa nie jest zamknięta"

Marcin Terlik ze związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza, który działa w wydawnictwie RASP przyznaje w rozmowie z WP, że trwają rozmowy na temat tego, jak usprawnić procedury, które będą służyły alarmowaniu o ewentualnych niewłaściwych działaniach. Przypomina również, że kompetencje kontrolerów nie dotyczą oceniania jednostkowych sytuacji.

- Sprawa na pewno nie jest dla nas zamknięta, bo uważamy, że procedury antymobbingowe należy w firmie usprawnić. Mniej więcej miesiąc temu zgłosiliśmy w tej sprawie postulaty do zarządu. Cieszymy się, że w zaleceniach pokontrolnych PIP wskazała na potrzebę włączenia związków zawodowych do komisji antymobbingowej, co jest powtórzeniem jednego z naszych postulatów. Od kilku tygodni prowadzimy rozmowy z firmą, jak można ulepszyć procedury i na razie jesteśmy dobrej myśli, bo jest chęć do rozmowy, więc liczymy, że coś się zmieni.

Nasz rozmówca, zapytany o komentarz Tomasza Lisa po zakończeniu kontroli, stwierdził, że "jest to niezrozumienie, czym jest kontrola PIP, która nie jest sądem rozstrzygającym o indywidualnym przypadku". - Kontrola sprawdza przestrzeganie kodeksu pracy, który mówi o tym, że pracodawca ma przeciwdziałać mobbingowi. Ten przepis jest ogólnikowy i szeroki, więc pracodawcy dość łatwo jest wykazać, że to robi, bo prawo nie precyzuje, jak to robić, ani kiedy jest skuteczne, a kiedy nie. Procedura zapewne skupiła się na tym, czy procedury istnieją, a w naszej firmie istnieją, stąd taki wynik kontroli – dodaje Terlik.

Dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak, autor artykułu o sytuacji w redakcji "Newsweeka" zarządzanego przez Tomasza Lisa zwraca uwagę, że do dzisiaj ani RASP, ani były redaktor naczelny nie wytłumaczyli pracownikom "Newsweeka", dlaczego w trybie nagłym pożegnano się z Tomaszem Lisem. - Odnosząc się do artykułu "Rzeczpospolitej", zwracam uwagę, że dwie osoby w ankietach stwierdziły, że nieprawidłowości były, a 22 osoby odmówiły w niej udziału. Niech każdy oceni, co to znaczy – dodaje Jadczak.

Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: patryk.michalski@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (195)
Zobacz także