PolskaW ostatniej chwili zdążyła wyrwać się z rąk śmierci

W ostatniej chwili zdążyła wyrwać się z rąk śmierci

W wieku 33 lat usłyszała, że zostały jej dwa lata życia. Nie zgodziła się na taki wyrok. Postanowiła walczyć. Pomogli jej ludzie z całej Polski. Zdążyła w ostatniej chwili wyrwać się śmierci.

W ostatniej chwili zdążyła wyrwać się z rąk śmierci
Źródło zdjęć: © WP.PL

05.12.2009 | aktual.: 07.12.2009 10:37

Renata lubi pracę biurową. Tylko te straszne schody w Urzędzie Gminy w Lubinie. Wchodzenie po nich bardzo ją męczy. Dziwnie się z tym czuje, bo ma zaledwie 32 lata. Jej dużo starsze koleżanki, prawie emerytki, biegają po tych schodach z ciężkimi segregatorami, a ona jakoś nie daje rady.

Jest stażystką. Ma nadzieję, że dostanie stałą pracę. Przydałaby się, bo córeczka, 5-letnia Klaudia, rośnie jak na drożdżach. A wiadomo: im dzieci większe, tym większe wydatki. Tylko przez te schody boi się, że nie da rady.

W końcu idzie na badania. Lekarz zleca tomografię. Wynik brzmi jak wyrok. Podejrzenie limfangioleiomiomatozy. W Lubinie lekarze sobie z nią nie poradzą. Renata musi jechać do Wrocławia. Tam robią jej biopsję. Pobierają do badania wycinek płuc. Słyszy tę samą diagnozę. Nie wierzy. To pewnie pomyłka - myśli. Zresztą, co za nazwa! Chyba będzie musiała pójść do logopedy, żeby się nauczyć wymawiać to wrogie słowo.

Z internetu dowiaduje się, że LAM (w skrócie) to bardzo rzadka i jeszcze słabo rozpoznana choroba. W Polsce w ciągu 10 lat były tylko dwa przypadki. A może we Wrocławiu specjaliści też się pomylili?

Bierze papiery i jedzie do Zabrza. Wciąż nie wierzy, że jest tak ciężko chora. Tęgie medyczne głowy w Zabrzu mówią jednak to samo: rzadka choroba śródmiąższowa płuc. Polega na niekontrolowanym rozroście nietypowych komórek (LAM) wokół oskrzeli, naczyń chłonnych i krwionośnych. Powoduje niewydolność płuc.

Rok 2008. Lekarze proponują eksperymentalne leczenie. Renata godzi się, ale mimo przyjmowania leków, czuje się coraz gorzej. Wierzy jednak, że się uda. Zaczyna się wiosna. Przyroda i ludzie wokół nabierają energii, a ona ma coraz mniej siły, coraz większe trudności z oddychaniem, coraz wolniej chodzi.

Kontrola w Zabrzu. Lekarze mają złe wieści: choroba bardzo postępuje, w płucach zaszły duże zmiany. Renata musi zostać w szpitalu. Czeka na kwalifikację do przeszczepu.

Wtedy pierwszy raz ociera się o śmierć. Nagle zaczyna się dusić: jakby ktoś gwałtownie zacisnął jej pętlę na szyi. Ma szczęście, że płuco pękło, gdy była w szpitalu. Lekarze mogli jej błyskawicznie pomóc i uratować życie. W domu nie miałaby szans.

Zakwalifikowała się do przeszczepu, ale usłyszała słowa, które brzmiały jak wyrok: Ma pani przed sobą dwa lata.
To bardzo mało. Zdecydowanie za mało, by zdążyć z przeszczepem płuca w Polsce, gdzie chorzy wciąż bardzo długo czekają na narządy. Nie dlatego, że w Polsce zdrowi ludzie nie giną w wypadkach. Giną. Jak wszędzie. Wielu Polaków jednak nie godzi się na pobranie narządów do przeszczepu od ich bliskich zmarłych.
Operację można szybciej wykonać za granicą, ale to kosztuje krocie. Renata nie ma skąd wziąć 100 tysięcy euro. I tylko dlatego miałaby umrzeć?
Jej bunt rośnie. Nie może teraz odejść. Ma przecież tylko 33 lata. I Klaudię, która potrzebuje mamy. I marzenia, plany..

Jest noc. Na szpitalnym łóżku w Zabrzu Renata znajduje w sobie siłę, mobilizuje się. postanawia znaleźć pieniądze. Nie wie, gdzie, jak, ale jest pewna, że je zbierze. Nie może czekać biernie: dwie koleżanki, które poznała w szpitalu, nie zdążyły.
Zaczyna działać. Dzwoni do znajomych. Prosi, by pomogli jej znaleźć fundację, która pomoże. Idzie opornie.

Żadna organizacja nie wierzy, że uda się w dwa lata zebrać 100 tysięcy euro. Duże fundacje (prowadzone przez TVN i Polsat) długo nie odpowiadają. Renata myślała, że skoro są stworzone do pomocy, od razu zareagują.
Czas ucieka, a ona nie może czekać. Wtedy okazuje się, że nie jest sama. Jej przyjaciele z Warszawy znajdują Fundację Europa Media, która otwiera subkonto.
Pierwszego września Klaudia idzie do zerówki. Tego dnia rusza specjalnie stworzona strona internetowa: pomocdlarenaty.pl.

Gdy wychodzą ze szkoły, zaczynają przychodzić dziesiątki SMS-ów. Telefon dzwoni bez przerwy. Dzień później lokalna Telewizja Odra informuje o chorobie Renaty i zbiórce.
Niełatwo odsłaniać się przed wszystkimi i prosić o pomoc, ale przecież chce żyć. Dla Klaudii.
Mama Renaty nie może sobie darować, że nie jest bogata, że nie ma pieniędzy na ratowanie własnego dziecka, że jest bezsilna.

Renata tymczasem pisze dziesiątki pism do firm. Wierzy, że chętniej pomogą niż obcy ludzie. Myli się jednak. Na 200 wysłanych listów odpowiedź przyszła tylko z siedmiu zakładów.
Pierwszego października Renata i jej bliscy dostają billing z banku. Liczy 26 stron. Na nich nazwiska mieszkańców Lubina i dziesiątków innych miast. Rodzina Renaty nie zna większości darczyńców. Patrzą na kwotę i płaczą: osiemdziesiąt tysięcy złotych. Tylko jedna myśl: teraz na pewno się uda.
Wreszcie można dzwonić do zachodnich klinik. Na pierwsze pytanie: kto sfinansuje operację, mają już odpowiedź.

Na lubińskiej giełdzie siostra Renaty ze swoim mężem organizują zbiórkę. Do akcji włączają się nie tylko ich dzieci, ale też ich koledzy ze szkoły. Handlujący i kupujący nie mają głowy do czyjejś choroby. Niektórzy pozwalają sobie na kąśliwe uwagi. Dzieciaków to nie rusza. Wiedzą, jak ważny jest cel.

W imieniu Renaty setki razy dzwoni Wojciech Wiesiołek, tłumacz z Warszawy. Pracuje na uczelni. Bierze dzień wolny. Czeka na telefon z odpowiedzią. Klinika w Wiedniu zaprasza na badania.
Szczęście. Trwa krótko. Specjaliści z Wiednia nie podejmą się operacji. Renata musi mieć pismo z poparciem od polskich lekarzy. Trochę trwa, zanim je dostaje.
Znów setki telefonów do klinik w Hamburgu i Monachium. Odmawiają. Ale Innsbruck zaprasza. Jadą.
Emocje? Wielkie, jeśli się teraz nie uda, to... Lekarze stawiają mnóstwo warunków. Renata musi zamieszkać na jakiś czas w pobliżu. Tylko gdzie? Pomagają Polacy z Austrii, zwłaszcza pani Krystyna Kramer. Ks. Adam znajduje pokój u zakonnic. Badania wypadają pomyślnie.
Decydująca rozmowa z prof. Ludwigiem Müllerem. Lekarz się zastanawia. Renata go błaga, obiecuje, że zrobi wszystko, co każą lekarze. Zostanie, ile trzeba.

Inny tłumacz, Michał Łypaczewski (niemal w ostatniej chwili zdecydował się na wyjazd do Innsbrucka) tłumaczy słowa Renaty w pierwszej osobie. W oczach ma łzy, prawie płacze.
Prof. Müller zastanawia się. Minuty długie jak wieczność. W końcu mówi: "Zoperujemy panią". Łzy szczęścia.
Podróż do Polski. Załatwianie formalności, bo przecież może nie wrócić. I Klaudia musi skończyć zerówkę. Renata chce być na wręczeniu świadectw.
Jest rok 2009. Choroba ponagla, 1 czerwca Renata jedzie do Austrii. Tam wyścig przyspiesza. Renacie pęka płuco. Dawcy wciąż nie ma.
Mama Renaty odchodzi od zmysłów. Nieprzespane no-ce, czarne myśli, a przecież pojechała, by pomagać córce. Siostra Renaty i szwagier potem powiedzą, że chwilami bardziej bali się o panią Barbarę.

Na szczęście, do Austrii pojechała z nimi Klaudia. Mały promyczek, który zawsze wnosi światło. Wokół stale znajdowali się ludzie, którzy nieśli pomoc. Pani Barbara wspomni później, że była zaskoczona, ile dobrych osób poznała w obcym kraju. Nie jesteśmy na innej planecie - myślała.
Ale czas płynie. Renata leży podłączona do aparatury. Pęka drugie płuco, stan się pogarsza, czasu jest coraz mniej.

I wtedy pojawia się najbardziej oczekiwana wiadomość. Jest dawca. Renata jedzie na blok operacyjny. Radość i strach. Po trzech godzinach... wraca. Płuca nie nadawały się do przeszczepu. Złość. Bunt. Chyba los ze mnie kpi - przez chwilę ma pretensję. Prosi o tabletkę na sen.
Jest 24 sierpnia 2009 roku. Znowu sygnał. Dawca. Tym razem Renata cieszy się ostrożnie. Dopiero, gdy leży na stole, każe zawiadomić rodzinę.
W domu bliscy nie mówią nic pani Barbarze. O tym, że córka jest już po transplantacji, dowiaduje się po wszystkim. Euforia. I lęk.

Radość i oczekiwanie. Bo czy nowe płuca podejmą pracę? Czy przeszczep się przyjmie?
Przyjął się. I wtedy Renata czuje, że nie oddycha tak lekko, jak kilka godzin wcześniej. Komplikacje. Kolejna operacja. Znowu strach. Znowu radość. Znowu się udało. Do Lubina docierają wieści, że Renata oddycha samodzielnie.

Austriaccy lekarze nie mogą wyjść z podziwu:Renata szybko zaczyna chodzić, dochodzi do siebie książkowo. Maluje. Wyjeżdżając, podaruje klinice swoje obrazy. Nabiera sił. 30 września wychodzi ze szpitala. Nie wraca jednak do domu. Musi być blisko.

Wreszcie przyjeżdża Klaudia. Bierze mamę za rękę i razem biegną. Marzyły o tym obie, tyle długich miesięcy. Jest koniec października. Renata może wrócić do domu. Powrót nie jest łatwy: ciągle przychodzą znajomi, dzwonią dziennikarze. Na ulicy Renata chodzi w maseczce. Słyszy za plecami uwagi: "Grypa, ale bez przesady!". Nie denerwuje się, bo w każdym widzi ludzi, którzy być może jej pomogli. Pieniądze na konto Renaty wpłaciło ponad dwa tysiące osób. Jak opisać samodzielne oddychanie? Nie umie tego porównać z niczym. Jest szczęśliwa. Bez końca opowiada swą historię. Kończy ją zawsze tak samo: Powiedzcie wszystkim, którzy mi pomogli: Dziękuję!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)