W Londynie - cisza po burzy
(fot. AFP)
Mieszkańcy Londynu wydawali się bardziej zamyśleni, w autobusach i metrze jest ciszej niż zwykle, główne ulice są bardziej wyludnione, ale życie wróciło do normy - zauważają mieszkający w Londynie Polacy.
08.07.2005 | aktual.: 08.07.2005 19:45
W czwartek rano w stolicy Wielkiej Brytanii wybuchły cztery bomby - trzy w podłożone w metrze, jedna w autobusie w centrum miasta. Zginęło ponad 50 osób, 700 zostało rannych.
Wydaje mi się, że życie wróciło do normy. Ale wydaje się, że jest ciszej w autobusach. Każdy, kto wsiada, mimowolnie się rozgląda... - mówi 32-letnia Danuta, Polka pochodząca z Lublina, która od dwóch lat pracuje w Londynie. Nie chce podawać swego nazwiska.
Jej zdaniem mieszkańcy brytyjskiej stolicy są raczej przygotowani na takie sytuacje - wcześniej dochodziło do aktów terroryzmu ze strony Irlandzkiej Armii Republikańskiej.
Na informację o zamachach Danuta zareagowała z niedowierzaniem. To było jak film. Zdarzyło się tak blisko mnie, a ja nic nie wiedziałam - mówi kobieta. Krótko po zamachach próbowała dostać się do metra na stacji Brixton, ale już było zamknięte - ogłoszono, że zdarzył się wypadek.
Dopiero gdy dojechałam koleją naziemną poza Londyn, ogłosili, by nikt nie wybierał się do stolicy, bo był zamach terrorystyczny - opowiada Polka.
Dzień po krwawych zamachach pasażerowie londyńskiego metra, których było nieco mniej niż zwykle, byli bardzo zdyscyplinowani i cierpliwi. Ze spokojem przyjmowali komunikaty o poważnych opóźnieniach, nagłym wstrzymywaniu ruchu pociągów na niektórych liniach i tymczasowym zamykaniu coraz to innych stacji metra.
Co chwilę z megafonów ostrzegano: "Proszę nie pozostawiać rzeczy osobistych bez opieki".
Cały czas panuje stan najwyższej gotowości. Nie możemy zlekceważyć żadnego sygnału, żadnej leżącej samotnie torebki - wyjaśnia policjantka, która kieruje pasażerów na jednej z centralnej stacji metra, Charing Cross, na odpowiednie perony.
Prawdopodobnie coś musiało wzbudzić niepokój policji na stacji Waterloo, którą na krótko zamknięto po południu; wstrzymano też pociągi jadące tamtą stronę.
Większość linii metra kursowała w piątek normalnie. Pociągi nie jeździły m.in. przez King Cross, gdzie w czwartek wybuchła jedna z czterech bomb.
Policja zachęcała w czwartek mieszkańców dotkniętego komunikacyjnym chaosem Londynu, by jeśli nie muszą nie jechali do pracy. Zamknięte były niektóre szkoły. Wydaje się jednak, że większość starała się zacząć dzień jak zwykle i dotrzeć do pracy.
Policja przez cały dzień patrolowała wszystkie stacje metra. Nadal otoczone i zamknięte były okolice, gdzie doszło w czwartek do eksplozji. Jedną z ulic pomiędzy Russel Square a Tavistock, gdzie eksplodowała bomba w autobusie, zasłonięto białym rusztowaniem. Jednak miejsca ataków nie przyciągały po południu wielu gapiów - więcej było dziennikarzy niż przechodniów.
Funkcjonariusze pilnują również wejść do szpitali, w których przebywają ranni w wyniku zamachów.
30-letni Mariusz, który razem z Danutą pracuje w Londynie, zauważa, że "wcześniej ludzie w autobusach rozmawiali ze sobą, dziś byli milczący, bardziej zamyśleni". Do tej pory wydawało mi się, że jest tu bezpiecznie. Jest dużo policji, która szybko reaguje na różne wyzwania. No ale przecież takie ataki trudno przewidzieć - przyznaje.
Mariusz nie chce uciekać z Wielkiej Brytanii. Będziemy jakoś żyli dalej, jak wszyscy inni w Londynie - mówi. Podobnie sądzi Danuta: Takich wydarzeń nie da się uniknąć - może to być bomba, a może być wypadek samochodowy....
Anna Widzyk