W kierunku samodzielności
Wioleta, Łucja, Karol i dziewięcioro innych wychowanków Domu Dziecka na Brzegach od wczoraj ma dom. W pięknie odremontowanej willi na gdańskim Jasieniu rozpoczynają nowe życie.
22.07.2005 | aktual.: 22.07.2005 08:55
- Wreszcie mam poczucie, że jestem u siebie - mówi szesnastoletnia Wioleta. - Jeszcze przed oficjalną przeprowadzką spędzaliśmy w domu dużo czasu, porządkując go i przygotowując do zamieszkania. To była ciężka praca, ale wiedzieliśmy, że robimy to dla siebie i ta praca sprawiała nam przyjemność. Łucja z dumą pokazuje pokój, który od wczoraj jest JEJ pokojem. - Sama wybrałam kolor farby do sypialni i razem z panem policjantem pomalowaliśmy ściany - opowiada siedemnastolatka.
Osoba pana policjanta okazała się być bardzo ważna dla stworzenia Domu pod Cyprysami. - Nasi wychowankowie znają go jeszcze z Domu Dziecka na Brzegach i budził on ich największy strach - mówi Piotr Wróblewski, dyrektor Domu Dziecka. - Jako szef zespołu do spraw nieletnich miał z nimi kontakt tylko wtedy, kiedy któryś z dzieciaków narozrabiał. Teraz poznały jego drugie oblicze i bardzo się do niego zbliżyły. Przez dwa tygodnie jako wolontariusz pomagał im przy malowaniu i innych pracach.
Młodzi ludzie, stawiający pierwsze kroki do samodzielności, nie pozostały bez opieki. - W czasie remontu nasz wychowawca Rafał Krajewski był z nami dwadzieścia cztery godziny na dobę - mówi Wioleta. - To niesamowity człowiek. Poświęca nam tyle zainteresowania, że czujemy się z nim jak z członkiem rodziny. Od września oprócz Rafała Krajewskiego w Domu pod Cyprysami będzie pracować jeszcze trójka wychowawców.
- Nie będziemy już ,kontrolerami", a doradcami i pomocnikami - mówi Rafał Krajewski. W nowym domu obowiązują jednak stare zasady. - Nie możemy palić, pić, spóźniać się. Normalnie, jak w każdej rodzinie - wyjaśnia Łucja. Dom w Jasieniu, jak każdy sukces, ma wielu ojców. - Budynek dostaliśmy od miasta, za remont zapłacił gdański oddział MOPS. Pomagają nam również sponsorzy, którzy - jak hipermarket Real zaopatrują nas w różne towary - wyjaśnia dyrektor.
Dzień po uroczystym otwarciu wszyscy są pełni nadziei. Wychowawca, dyrektor i wychowankowie są dumni, bo to pierwszy taki dom na Pomorzu. - Za kilka dni zamieszka tu z nami jeszcze pies i będzie już naprawdę super - dodaje osiemnastoletni Karol. - Czyj to jest pies? - pytam. - Nas wszystkich - pada jednogłośna odpowiedź. Moim zdaniem Dzieci, czy raczej dorosła młodzież z domów dziecka nie budzi najczęściej sympatii społeczeństwa.
Istnieje przekonanie, że większość z nich to niebezpieczne dzieciaki, które okradają mieszkania i spędzają większość czasu na piciu wina w bramach. Jako studentka resocjalizacji spędziłam sporo czasu na praktykach w rozmaitych placówkach opiekuńczych i nie mogę zaprzeczyć, że jest w tych społecznych lękach sporo prawdy. Wiele nieszczęśliwych dzieci, które żyją poza rodzinnymi domami, trafia do ośrodków opiekuńczych.
Tam ulegają presji środowiska i, mówiąc potocznie, schodzą na złą drogę. Świadoma nastawienia społecznego, nie podaję adresu ,Domu pod Cisami", do którego przeprowadzili się wychowankowie Domu Dziecka na Brzegach. Nie podaję go dlatego, że choć w dużej części zgadzam się z opinią społeczną, głęboko wierzę, że akurat ten eksperyment się uda. Kameralność domu, a co za tym idzie, brak nacisków ze strony starszych, czy silniejszych kolegów, pozwoli młodym ludziom dorosnąć do samodzielnych decyzji. Nie koniecznie złych.
W tym domu pojawił się jeszcze jeden bardzo istotny element. Te dzieciaki po raz pierwszy w życiu mają coś do stracenia. Swoją postawą, przestrzeganiem obowiązujących w nowym domu zasad, każdego dnia będą musiały udowadniać, że zasłużyły na doskonałe warunki, w których się znalazły i na zaufanie swoich opiekunów. To pierwszy wychowawczy, a może nawet resocjalizacyjny eksperyment, który naprawdę może się udać!
Magda Bukowska-Popek