To nagranie zna cała Polska. Kobieta od "instrybutora" zabrała głos
Jedno nagranie sprawiło, że o tym incydencie mówiła cała Polska. Kobieta kierująca samochodem wjechała w budynek stacji benzynowej, a następnie - mimo strzałów oddanych przez znajdujących się na miejscu policjantów - uciekła. Teraz w programie "Interwencja" bohaterka nagrania Katarzyna A. przedstawia swoją perspektywę zdarzenia.
28.02.2023 | aktual.: 28.02.2023 22:11
Do zdarzenia, którego fragment można poznać, dzięki umieszczonemu w internecie nagraniu, doszło w godzinach wieczornych na stacji paliw w Rymaniu. Jak tłumaczy w programie kobieta, cała sytuacja zaczęła się jednak kilka godzin przed momentem uwiecznionym na filmie.
Instrybutor, stacja paliw i policjanci
W lutym 2021 roku Katarzyna A. wracała do Polski z Holandii, gdzie wówczas mieszkała na stałe. Samochód przez pewien czas prowadził jej znajomy, który zatrzymał pojazd na wspomnianej stacji benzynowej.
- Wysadziłam go z samochodu, wzięłam kluczyk, weszłam do środka, prosiłam panią, czy mogłabym zadzwonić na policję. Połączyłam się z numerem 112. Powiedziałam, że boję się o swoje życie - mówi w programie "Interwencja" 40-latka. Jak wskazuje, po patrol zadzwoniła około godziny 17. Funkcjonariusze zjawili się natomiast na miejscu dopiero około 23.
Jak wyjaśniała kobieta, w pewnym momencie poczuła się zagrożona - w programie nie sprecyzowano jednak kim była osoba, która w tamtej chwili miała jej zagrażać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Katarzyna A. relacjonuje, że po przyjeździe radiowozu miała nadzieję na rozwiązanie sytuacji. - Wyskoczyłam do nich z taką nadzieją, że w końcu ten człowiek mnie zostawi w spokoju. Policja zamieniła dwa zdania z nim i odjechała.
Jak dodała, dwadzieścia minut po północy na stacji benzynowej ponownie pojawili się funkcjonariusze. Kobieta postanowiła jednak nie wysiadać z samochodu. - Ja im powiedziałam, że ja zapaliłam jointa, że ja nie czuję się na siłach, żeby jechać dalej i on mówi do mnie: masz oddać mu kluczyki, macie stąd odjeżdżać - wyjaśnia. Zdanie wypowiedziane przez policjanta miało być momentem zapalnym, w którym Katarzyna A. podjęła decyzję o staranowaniu stacji paliw.
Nagranie ze zdarzenia stało się hitem. Obnażyło również nieudolność policjantów
Kolejne zdarzenia zostają zarejestrowane za pomocą telefonu komórkowego. Na nagraniu widać, jak Katarzyna A. uderza w drzwi stacji benzynowej, a następnie robi to ponownie - tym razem przebijając je i wjeżdżając do środka budynku. Później, kierująca pojazdem wycofuje go i zatrzymuje obok dystrybutora z paliwem. To właśnie wtedy znajdujący się na miejscu policjanci zaczynają strzelać w opony samochodu, a na nagraniu padają słowa, które sprawiły, że o sprawie zrobiło się głośno. Chwilę później, w momencie, gdy jeden z funkcjonariuszy próbuje wybić szybę samochodu, kobieta odjeżdża.
Zobacz także
- Słyszałam tylko pynk, pynk, pynk, w ten sposób. I właśnie wtedy postanowiłam odjechać, bo mówię będą strzelać aż mnie zastrzelą - wyjaśnia, zaznaczając, że oczekiwała od funkcjonariuszy ochrony, a nie ataku. - Oczekiwałam bardziej, że ochronią mnie, że przynajmniej zwrócą temu człowiekowi uwagę, żeby się ode mnie odczepił, żeby tej mojej przestrzeni nie naruszał, żeby nie walił mi w szybę. Przecież on siedem godzin się dobijał do auta.
Katarzyna A. przedstawia swoje dalsze losy
Chociaż pierwotnie kobieta uciekła ze stacji paliw po jej zdemolowaniu, po przejechaniu ok. 50 km ostatecznie sama zgłosiła się na komisariat. Wkrótce biegli uznali, że pani Katarzyna w chwili zdarzenia nie była poczytalna, dlatego nie może odpowiadać za swój czyn.
Niedługo po zdarzeniu Katarzyna A. trafiła do aresztu w Goleniowie. Później zdecydowano jednak, że kobieta ma zostać poddana obserwacji sądowo-psychiatrycznej. - Lekarze po dwóch tygodniach powiedzieli, że jestem chora na urojenia. Powiedzieli, że jestem zbyt chora, żeby to zrozumieć, nic mi nie chcieli tłumaczyć. Na leczeniu zostałam - wyjaśnia. Po dwóch tygodniach lekarz prowadząca kobietę stwierdziła jednak, że pani Katarzyna nie ma urojeń i wypisała ją do domu.
Mimo tego, kobieta zgodziła się na leczenie. - Chodzę regularnie do psychiatry. Dwie wykluczające się opinie spowodowały, że złożyłam wniosek do prokuratora o przebadanie mnie przez nowych biegłych, na co czekałam rok czasu. Finalnie przebadali mnie ci sami biegli, którzy podczas procesu upierali się, że jestem tak chora i niebezpieczna, że należy mnie internować - przekazuje Katarzyna A.
Reporterka Polsatu informuje w programie, że sprawa trafiła do Rzecznika Praw Obywatelskich. "W decyzjach sądów brak konsekwencji. Po 20 miesiącach pobytu w areszcie sąd orzeka, że kobieta jest chora. Mimo to nie trafia ona do szpitala, cztery miesiące tkwi nadal za kratami. Wreszcie sąd wypuszcza ją na wolność. Pół roku później sąd odwoławczy nakazuje powrót do szpitala, bo kobieta nie chce się leczyć" - wyjaśnia polsatnews.pl. Jak poinformowało Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, sprawa znajduje się na etapie i analizowania dokumentów.
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie klikając TUTAJ.