Uwaga: Polak na wakacjach!
Nie ma miejsc w samolocie, wybrany hotel nie istnieje - nie ma się czemu dziwić, że turysta zaskarża biuro podróży. Czy jednak nie za bardzo się przyzwyczajamy do narzekań? Polacy są w stanie skarżyć biuro za to, że w Szwajcarii pilot nie pokazał im fioletowej krowy z reklamy Milki albo że dostali większy pokój zamiast mniejszego.
Jeden z rezydentów na Cyprze, Marcin Serwacki opowiadał jak para zwróciła się o odszkodowanie, bo zamiast pokoju dwuosobowego dostała trzyosobowy . Marek Pawłowski, pilot wycieczek, też miał do czynienia, jak to nazywa, z kompleksem Polaka, "który przecież zawsze ma gorzej”. Na promie pewne małżeństwo miało wykupioną kajutę wewnętrzną, ale że nie było dużo pasażerów, to dostało zewnętrzną, z oknami. Pan się jednak bardzo zdenerwował, że w tej kajucie się nie składają łóżka, a przecież fakt, że w wewnętrznych kabinach się składały, było wynikiem wyłącznie minimalnych rozmiarów pomieszczenia.
Czy naprawdę nie możemy sobie pozwolić na odrobinę luksusu? Nawet jeśli nie musimy za to płacić? Sama się na to nacięłam. Wykupiliśmy wycieczkę do Turcji, w pakiecie miałam hotel trzygwiazdkowy, a okazało się, że nie ma dla nas w nim miejsca i zakwaterowali nas w hotelu obok. Nawet z zewnątrz wyglądał lepiej, ale co jak co, Polak umie walczyć o swoje. Trzy dni z rzędu chodziłam do mojego niedoszłego hotelu z groźbami, aż w końcu poskutkowało, pokój się znalazł, ale czy byłam bardziej zadowolona, że śmierdziało na korytarzu i ciekła klimatyzacja?
Czasem po prostu jesteśmy niezadowoleni z tego, że w ogóle wybraliśmy się na wycieczkę do danego miejsca. Czy można na Krecie narzekać na cykady i przyrównywać je do rżniętej blachy? Czy można w Egipcie narzekać na nadmiar Arabów? A w Tunezji na brak wieprzowiny i odgrażać się, że od tej pory bez prosiaka ani rusz! Owszem muzułmanie nie jedzą mięsa wieprzowego i go nie serwują, ale szwedzki stół w ich wykonaniu to naprawdę wspaniała uczta.
Niekiedy można wnieść skargę po prostu dla zasady. Pewna pani poskarżyła się, że deszcz padał. Innym razem ktoś miał pretensje do rezydenta, że chodzi w kurtce z kapturem - w biurze do tej pory nie wykombinowano, dlaczego komuś to przeszkadzało. Marek wspomina, jak w Grecji prom miał duże opóźnienie i jeden pan z jego grupy to skomentował: - Gdybym był na tej wycieczce z niemieckim biurem podróży, prom by się na pewno nie spóźnił. Lecz Polak nie zauważył, że obok stały i czekały autokary z turystami z Holandii, Szwecji, jak również z Niemiec.
Marek przytacza historię o tym, jak pewnego razu przewodnik opowiadał o Atenach, a jeden ze słuchaczy przerwał mu kulturalnie słowami: - Wie pan, pan tak opowiada nam o tej historii, i tak ładnie nawet, ale w końcu może nam pan coś powie o Domestosie?! A przewodnik po chwili konsternacji odpowiedział: na środkach czystości to ja się nie znam, ale jeśli panu chodzi o słynnego mówcę Demostenesa, to zaraz będę o nim mówił.
W Portugalii grupa turystów spotkała się, by omówić plan wycieczek fakultatywnych. Jeden z uczestników na wszystko kręcił nosem, padło pytanie: - Czy pan jedzie do Lizbony? - Nie, czy za jednym razem mam zobaczyć cały świat? Zresztą, co ja będę jeździć, jeśli ja Ojcowa jeszcze nie widziałem.
A czego nie zrobią turyści, żeby w autokarze siedzieć z przodu, tam gdzie jest najwięcej miejsca. Marek opowiada o dziewczynie, która przyszła z nogą w gipsie. Rzekomo złamała ją dwa dni wcześniej, jednak okazało się, że zrosła się na następny dzień, z końcem podróży autokarem.
Co jest jeszcze niestety bardzo polskie? Skąpstwo. Jeżdżą na "lasty” (last minute), a oczekują hoteli pięciogwiazdkowych. - Lubię być obsługiwany, ale nie lubię płacić napiwków, przecież już było płacone - to bardzo nagminne dla Polaków - mówi Marek. Kolejna kwestia to wynoszenie jedzenia z bufetów. Kucharze się skarżą, że na śniadanie schodzi więcej chleba dla polskiej grupy niż dla całego hotelu, wynoszą kanapki w kieszeniach i torebkach. Mogę się jednak założyć, że piloci wycieczek z innych krajów są karceni za to samo. Sama widziałam, że nie tylko Polacy wychodzą z hotelowych restauracji z wypchanymi kieszeniami.
I kolejna bardzo charakterystyczna sprawa. Polak jest naprawdę dumny ze swojego języka. W jakimkolwiek kraju by nie był, towarzyszy mu przeświadczenie, że co jak co, po polsku to on się dogada wszędzie. Nikt nie rozumie? W porządku, powtórzy trochę głośniej. A im dłużej próbuje, tym mówi jeszcze głośniej i wyraźniej, najlepiej dzieląc na sylaby. I-LE KO-SZTU-JE TA TO-REB-KA?, sprzedawca kręci z niezrozumieniem głową, a nasz rodak nie traci animuszu, przecież jak trochę SZE-RZEJ otworzy U-STA, to wtedy sprzedawca na pewno go zrozumie! Jak się przekonał Marek, wcale to nie takie niemożliwe. Na wycieczce w Chinach swoim słabym chińskim wspomagał polską turystkę w dogadaniu się z taksówkarzem, gdzie ma jechać. Marek próbował, ale półchiński to nie to samo co chiński i "malutki człowieczek” go nie rozumiał. Wtedy zniecierpliwiona Polka wysyczała do kierowcy: - k...wa, no mówię ci napie...alaj na tę ulicę, co to ja mam cię tu uczyć jak jeździć po Szanghaju k...wa? I pojechał, i trafił.