"USA chciały pogorszenia relacji Rosji z Europą?"
Wydawało się, że wiek XX skończył się w 1991 roku wraz z końcem zimnej wojny i upadkiem Związku Sowieckiego. I że wiek XXI, wymuszając nowe formy władzy i integracji międzynarodowej, rozpoczął się w 2001 roku, wraz z początkiem wojny z terroryzmem i ekspansją globalizacji na obszar post-sowiecki. I że rozdzielająca te dwie epoki dekada lat 90., z jej fiksacją na interesach w skali państwa i z oczekiwaniami, że mamy do czynienia ze zmianami ilościowymi, a nie - nową jakością, była tylko znakiem inercji. Inercji myślenia i instytucji.
A jednak - dziś - w obliczu kryzysu na Kaukazie - okazało się, że nagle te dwie epoki, jak spiętrzone kry, nakładają się na siebie. A raczej - jak dwie, zderzające się ze sobą płyty tektoniczne, wywołujące trzęsienia ziemi. Integracja europejska okazała się płytka, bo reakcja poszczególnych krajów na kryzys w Gruzji ujawniła dominację interesów narodowych, głównie w sferze energii. Dostrzegliśmy zagubienie USA, w ich próbie - w końcówce prezydentury Busha - powrotu do realizmu, i to realizmu bez poczucia odpowiedzialności. Przecież w Gruzji byli doradcy amerykańscy; co robili, gdy prezydent tego kraju dał się wciągnąć w ewidentną prowokację? Dając tym samym pretekst Rosjanom do porównywania go do Serbów, też siłą broniących integralności kraju. A może - co jest jeszcze gorsze od braku odpowiedzialności - Amerykanie byli zainteresowani pogorszeniem relacji Rosji z Europą chcąc zapobiec rysującemu się zbliżeniu Moskwy z Berlinem?
To nałożenie się - niekonkluzywnej zimnej wojny na interesy globalne i narodowe - tylko obnażyło stan faktyczny. Z jednej strony - rozchodzenie się prawa międzynarodowego i geopolityki. W pierwszym wymiarze prezydent Gruzji miał rację, w drugim - po wojnie na Bałkanach i uznaniu przez świat niepodległości Kosowa - popełnił ewidentny błąd, który wykorzystała strona rosyjska. Jak bowiem Bernard Kouchner, minister spraw zagranicznych Francji i główny architekt niepodległości Kosowa, miał z przekonaniem bronić integralności terytorialnej Gruzji i interwencji zbrojnej tego kraju wobec, inspirowanych przez Rosję, odśrodkowych, bojówkarskich akcji Osetyńczyków?
Zachód mógł zapobiec obecnej konfrontacji, która ujawniła także jego własną słabość, wewnętrzne pęknięcie i pułapkę związaną z korozją, po wyłuskaniu Kosowa z Serbii, prawa międzynarodowego (będącego jedyną obiektywną podstawą porządku). Unia Europejska straciła cnotę, broniąc - ze względów geopolitycznych - tej decyzji, mimo że wcześniej - w sprawie wojny w Iraku - stała twardo na gruncie prawa i miała rację.
Kryzys na Kaukazie ujawnił iluzoryczność integracji europejskiej. Wymusił - szczególnie w Europie Środkowej - powrót do moralizującej retoryki zimnowojennej (bez dostrzeżenia błędów obu stron - i wcześniejszego szkodliwego precedensu w Kosowie, o czym słusznie mówił kiedyś prezydent Kaczyński). Rosja wróciła do geopolitycznej gry wykorzystując swój monopol w sferze energii i - niezrozumiałe dla reszty świata - geopolityczne, "realistyczne" reinterpretacje (a może tylko znużenie?) USA. Ostatecznie ujawnił się impas organizacji międzynarodowych - ONZ, ale też NATO. A przecież od dawna było wiadomo, że tzw. rosyjskie siły rozjemcze w Osetii (na mocy porozumienia z 1991 roku między Jelcynem a Szewardnadze - wtedy prezydentem Gruzji, a raczej, wasalem Rosji) nie są bezstronne. Dawno powinny je zastąpić siły NATO - lub międzynarodowy kontyngent ONZ. To o to powinien od dawna zabiegać Lech Kaczyński jako przyjaciel Gruzji. Jego przemówienie w Tbilisi podgrzewające atmosferę i w retoryce zimnej wojny, bez
zająknięcia się, że po wejściu Gruzinów do Osetii (przed interwencją w Rosji - choć w efekcie jej prowokacji) zginęli także rosyjscy żołnierze wojsk "rozjemczych", przyjęłam z mieszanymi uczuciami. Choć sam gest solidarności był potrzebny i szlachetny!
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski