Upadek komendanta
Janusz Tkaczyk, zostając rok temu komendantem wojewódzkim policji w Łódzkiem, zapewniał, że w ciągu dwóch lat poprawi stan bezpieczeństwa i wizerunek policji w Łodzi, która w krajowych rankingach była na szarym końcu. Nie zdążył. Został odwołany w atmosferze skandalu związanego z aferą w Komendzie Głównej Policji, której... nie było. Na dodatek zarzucono mu ujawnienie tajemnicy służbowej i sprawę skierowano do prokuratury.
Na tym nieszczęścia byłego komendanta nie skończyły się. We wtorek, jadąc do Komendy Głównej w Warszawie, miał wypadek. – W Łomiankach najechał mnie od tyłu mercedes. Mój samochód, citroen xsara, został skasowany. Nic groźnego mi się nie stało – powiedział nam.
Właśnie we wtorek w Komendzie Głównej odbywało się spotkanie z udziałem wojewódzkich szefów policji, na które komendant główny zaprosił Tkaczyka, aby przed kolegami wyjaśnił swoją rolę w ujawnianiu mediom informacji służbowych. Na spotkanie Tkaczyk jednak nie dotarł.
– Pan Tkaczyk zjawił się w Komendzie Głównej, ale tylko po to, aby odebrać dokumenty związane z jego przejściem na emeryturę – wyjaśnia Alicja Hytrek, rzecznik komendanta głównego policji. – Oznacza to, że prowadzone przeciw niemu postępowanie dyscyplinarne będzie umorzone...
Ujawnił tajemnice?
Za to nie zostanie umorzone dochodzenie w sprawie ujawnienia przez Tkaczyka tajemnic służbowych. Zawiadomienie o popełnieniu przezeń przestępstwa policja skierowała do Prokuratury Krajowej, a ta przekazała je Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.
W tej sprawie najpewniej zostaną przesłuchani wojewoda łódzki Stefan Krajewski i zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik, z którymi na temat swych podejrzeń co do nieprawidłowości w Komendzie Głównej rozmawiał komendant wojewódzki. Tkaczyk nie ukrywał przed nami, że ma masę kłopotów, dlatego odmówił rozmowy na temat ostatnich wydarzeń. Podkreślił, że wszystko co ma do powiedzenia, powie w prokuraturze. Teraz, w wyniku przejścia na emeryturę, zajęty jest rozliczaniem się z macierzystą jednostką, czyli Komendą Wojewódzką Policji w Łodzi.
Wojna ze związkowcami
Kłopoty komendanta zaczęły się kilka miesięcy wcześniej od ostrego konfliktu z policyjnymi związkowcami, którzy robili wszystko, aby został odwołany ze stanowiska. Dlatego teraz nie kryją zadowolenia z powodu jego odejścia.
– To dobrze, że został odwołany. Szkoda tylko, iż nastąpiło to tak późno. Już w styczniu sygnalizowaliśmy problemy z komendantem – zaznacza Zbigniew Jagiełło, szef Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów w Łodzi. – Wtedy zarząd wojewódzki naszego związku przyjął uchwałę, w której zarzuciliśmy komendantowi łamanie przepisów.
Główny zarzut był taki, że Tkaczyk na koszt policji wyposażył swoje mieszkanie, które otrzymał na czas nieokreślony od władz Łodzi.
– Swoje mieszkanie w bloku komendant wyposażył od A do Z – twierdzi Jagiełło. – Z zasobów policyjnych otrzymał nie tylko meble, lodówkę i telewizor, ale nawet pastę i szczotkę do butów. Niektóre z tych rzeczy zostały kupione przez komendę. Ja też chciałbym w ten sposób wyposażyć swoje mieszkanie, ale nie mogę, gdyż nie ma przepisów na to zezwalających. Uważamy więc, że doszło do rażącego uchybienia przepisów, gdyż pan Tkaczyk wykorzystał swoje służbowe stanowisko do osiągnięcia prywatnych korzyści.
Na tym zarzuty pod adresem komendanta nie kończą się. Działacze NSZZ policjantów wymieniają też represjonowanie swoich kolegów i złą politykę kadrową. – Podczas konfliktu między związkowcami a szefem policji w Radomsku doprowadziliśmy do zawarcia ugody – wspomina Jagiełło. – W odwecie Janusz Tkaczyk czterech związkowców z Radomska przeniósł do innych jednostek w województwie. Odebraliśmy to jako działania represyjne. A nieuzasadnione roszady personalne? Na przykład odwołał komendanta w Wieluniu i przeniósł go na takie samo stanowisko w Poddębicach.
Kontrola za kontrolą
W rozmowie z nami Janusz Tkaczyk nie chciał komentować zarzutów związkowców. Faktem jednak jest, że w sprawie tej przyjechali kontrolerzy z Komendy Głównej Policji i z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, którzy jednak niczego niewłaściwego nie wykryli.
– Moim zdaniem, kontrolerzy z góry przyjęli tezę, że wszystko jest w porządku. Stąd takie, a nie inne wyniki kontroli – uważa Jagiełło. – Chciałbym jednak zaznaczyć, że na nasz wniosek 17 maja Komenda Główna Policji wszczęła postępowanie dyscyplinarne w sprawie naszych zarzutów, do których niedawno doszedł nowy.
Chodzi o ujawnienie tajemnicy służbowej. Wszystko zaczęło się od zakupu, po podejrzanie wysokiej cenie, rejestratorów dźwięku dla KGP. W tej sprawie Tkaczyk interweniował w centrali policji, ale niewiele wskórał. Twierdzi, że został przyjęty przez komendanta głównego w obecności osoby, której podpisy widniały na umowie zakupu rejestratorów. O całej sprawie miał potem zawiadomić dziennikarzy „Gazety Wyborczej”.
Jest afera, lecą głowy
Wkrótce ten sam dziennik na pierwszej stronie poinformował, że osoby z KGP współpracują z gangiem napadającym na tiry. Informacja okazała się nieprawdziwa. Wybuchła afera, poleciały głowy. Stanowiska, oprócz Tkaczyka, stracili naczelnicy Centralnego Biura Śledczego w Łodzi – Tomasz Figat i w Olsztynie – Jan Markowski. To właśnie od szefów CBŚ Tkaczyk miał uzyskać informacje przekazane prasie.
Według Tkaczyka, to Jan Markowski miał go poinformować o gangu mającym swych ludzi w Komendzie Głównej. Jednak Markowski zapewnia, że to nieprawda. Jeśli zaś chodzi o Figata, to nie wyklucza się, że dostarczył Tkaczykowi informacji o tym, że z magazynu dowodów rzeczowych CBŚ w Łodzi oprócz 20 kg kokainy zniknęło 24 kg heroiny.
Nie ufał centrali
„To, że poinformowałem dziennikarzy, nie wynikało z chęci osiągnięcia korzyści czy awansu – zaznaczył Tkaczyk w oświadczeniu dla Polskiej Agencji Prasowej. – „Nie miałem zaufania do kierownictwa Komendy Głównej Policji. Miałem również głębokie przekonanie, że obecne działanie drogą służbową nie daje szans”. Wcześniej w rozmowie z nami zaznaczył, że ujawniając prasie informacje działał w interesie społecznym. Dlatego nie czuje się winny i wierzy, że prokuratura wyjaśni wszystkie wątpliwości w tej sprawie. Dodał, że padł ofiarą prowokacji. Kto był jej autorem: Jan Markowski czy ktoś z centrali policji w Warszawie? Tego nie wyjaśnił.
53-letni inspektor Janusz Tkaczyk ukończył Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Z wykształcenia jest historykiem. W resorcie spraw wewnętrznych zaczął pracować w 1980 r. Był wtedy milicjantem. Szło mu nieźle, gdyż w połowie lat 90. został naczelnikiem wydziału prewencji KWP w Lublinie.
Potem awansował na szefa policji w województwie olsztyńskim, natomiast 10 maja 2004 roku zastąpił łódzkiego komendanta, Jacka Stanieckiego. Ten oddał się do dyspozycji Komendy Głównej zaraz po studenckich juwenaliach, podczas których – wskutek fatalnej interwencji policji, strzelającej przez pomyłkę ostrą amunicją – dwie osoby zostały zabite.
Akcje policji poszły w górę
Wprawdzie Janusz Tkaczyk nie zdążył do końca zrealizować swych obietnic co do poprawy wizerunku łódzkiej policji, to jednak znaczną poprawę już widać. O ile przedtem w krajowych rankingach zajmowała ostatnie 16-17 pozycje, teraz jest na 8 miejscu...
Wiesław Pierzchała