Upadek, czyli wzlot Michała Ch.
Jeszcze dwa lata temu był najbogatszym człowiekiem Rosji, teraz czeka go wieloletni pobyt w obozie pracy. Czy Michał Chodorkowski wyjdzie z tej próby zwycięsko?
Nie drgnęła mu powieka. Gdy sędzia zakończyła odczytanie 1200-stronicowego uzasadnienia wyroku i skazała go na dziewięć lat więzienia, 42-letni Michaił Chodorkowski, niegdyś najbogatszy człowiek Rosji, dobrze wiedział, co go czeka. W ciągu dwóch lat od aresztowania z ośmiomiliardowej fortuny pozostało niewiele, a jego naftowy gigant Jukos został rozczłonkowany przez ekipę Władimira Putina.
Najbliższe lata spędzi w kolonii karnej nazywanej dawniej zoną albo łagrem. Wbrew złowieszczej nazwie będzie to jednak zwykłe więzienie. Jedyne podobieństwo do stalinowskich obozów polega na tym, że niektóre kolonie wciąż składają się z baraków otoczonych drutem kolczastym. Ale Chodorkowski nie umrze tam z zimna ani przepracowania. Raczej będzie dobrze traktowany. W Rosji zarówno więźniowie, jak i strażnicy czują respekt wobec tych z wyższej półki. - Ten wyrok zapadł na Kremlu - oświadczył tuż po skazaniu. A o swoich wrogach powiedział: - Po nocach śni się im kipiący żądzą zemsty Chodorkowski. Całe życie będą się bać o to, co ukradli.
Skazany w ubiegłym tygodniu były szef Jukosu wie, że prędzej czy później wyjdzie na wolność. A jego rywale wiedzą, że prędzej czy później będzie się mścił. Tylko czy Chodorkowski zdoła odbić się od dna? Do tej pory tego nie robił. Jego życie przed aresztowaniem było pasmem sukcesów i kolejnych ról, w które wcielał się znakomicie.
Leninowski bankier
Chodorkowski, syn inżyniera wychowany w ubogiej moskiewskiej komunałce, prymus i aktywista, zaczął karierę jako działacz Komsomołu. W dobrym momencie - połowa lat 80., początek pierestrojki i szansa dla tych, którzy wiedzą, jak robić interesy w upadającym ZSRR.
Magister chemii wykorzystuje swoje komsomolskie znajomości, łatwo zdobywa koncesję na prowadzenie knajpy, później zakłada firmę importową. Sprowadza alkohole i komputery. Do dziś nie wiadomo, kto go wtedy promował i z kim dzielił się zyskiem. A na pewno się dzielił, bo import czegokolwiek w ZSRR zawsze nadzorowała KGB.
Na rok przed polskimi wyborami w 1989 roku Chodorkowski ma już obroty wynoszące rocznie 10 milionów dolarów. Jest przedstawicielem pokolenia, które - jak się wówczas wydaje - zaprowadzi w Rosji kapitalizm. Na początku 1988 roku ktoś doradza mu, by zajął się bankowością. Młody milioner przejmuje jeden z sowieckich banków, w 1990 roku nadaje mu nazwę Menatep. Gdy rozpada się Związek Radziecki, ma kapitał i zaledwie 28 lat, a nowa Rosja otwarcie deklaruje budowę kapitalizmu. Rosyjski kapitalizm ma jednak swoją specyfikę. Żaden interes nie powstaje bez sieci powiązań i koneksji. Chodorkowski ma je na samych szczytach. W 1990 roku zostaje doradcą premiera Rosji, a w 1993 przez krótki czas jest nawet wiceministrem energetyki.
Menatep działa po rosyjsku - przyjazne kontakty z władzą, zakrapiane imprezy dla urzędników, a w zamian poufne informacje, pieniądze i wygrane przetargi. Przez Menatep idą zapomogi dla ofiar Czarnobyla, moskiewskie merostwo trzyma u Chodorkowskiego pieniądze, a rosyjski przemysł zbrojeniowy dokonuje przez jego bank przelewów zagranicznych. W 1994 roku Menatep włącza się do prywatyzacji rosyjskiej gospodarki. Do najważniejszego z przetargów staje w grudniu 1995 roku. Stawką jest koncern naftowy Jukos. Zbliżają się wybory prezydenckie i Borys Jelcyn, zagrożony porażką, rozdaje oligarchom wszystko, co się da. W zamian otrzyma od nich poparcie i fundusze na kampanię wyborczą. Oligarchowie mają już banki, wkrótce staną się właścicielami firm naftowych, kopalń niklu, hut i wielkich kombinatów. Menatep kupuje 78 procent akcji Jukosu, w zamian zobowiązuje się zainwestować w koncern zaledwie 350 milionów dolarów.
Naftowy oligarcha
Chodorkowski dba o swój nowy interes. Jest połowa lat 90. Rosyjski przemysł surowcowy traktowany jest jak dojna krowa. Każde prywatyzowane przedsiębiorstwo ma wokół siebie sieć spółek-córek, niepotrzebnych firemek podwykonawców. Siedzą w nich dzieci dyrektorów albo miejscowi urzędnicy. Siedzą i łupią koncerny do spółki ze zwykłymi złodziejami i dłużnikami. Tak samo jest w Jukosie. Chodorkowski rozbija tę strukturę i znów idzie mu to za łatwo. Czy ma silnego protektora na Kremlu? Czy stoją za nim służby specjalne? Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że wszyscy dłużnicy Jukosu łącznie z mafią potulnie spłacają swoje zobowiązania? Czerwoni dyrektorzy nienawidzą nowego właściciela, ale na nic się to zda - Chodorkowski szybko się ich pozbędzie. Razem z nimi zwalnia dwie trzecie pracowników, ponad 50 tysięcy ludzi. Jukos staje na nogi, wkrótce zacznie się jego marsz ku potędze. Zachodni management, notowania na zagranicznych giełdach i marzenia o międzynarodowej korporacji, pierwszym światowym koncernie naftowym z
Rosji. A przy tym kupowanie urzędników, po jakimś czasie całych regionów Rosji. Historia Jukosu to podręcznik lobbingu, przekrętów i umiejętnego, czasem bezczelnego obchodzenia prawa. Zamiast wydobywać ropę, Jukos nagle zaczyna wydobywać "płyn z szybu naftowego". Tylko po to, żeby nie płacić podatków surowcowych. Prawnicy Jukosu wymyślają też spłacanie długów wobec państwa poprzez wykonywanie fikcyjnych zleceń w regionach.
Takie pomysły to wśród oligarchów norma, a skorumpowana władza im sprzyja. Inni miliarderzy wymyślają jeszcze lepsze schematy, na przykład odkupowanie firm od państwa za państwowe pieniądze. Chodorkowski nie ma złudzeń, że zaczynał w mętnej wodzie. - John Rockefeller nie był najczystszym spośród ludzi - mówi jednej z amerykańskich gazet. - Syn Rockefellera był tylko nieco lepszy, a dopiero wnuk był krystalicznie uczciwy. Potrzebowali na to stu lat, a ja tę samą drogę przebyłem w ciągu zaledwie kilku.
Polityk samozwaniec
W roku 2002 miesięcznik "Forbes" wylicza fortunę Chodorkowskiego na osiem miliardów dolarów. Chodorkowski miliarder jest teraz potęgą. Ubiera się gustownie, ale nieprzesadnie, jest przyjmowany na światowych salonach. W Rosji pozostaje jednym z najmniej znienawidzonych - bo i najmniej znanych - oligarchów. Długo trzymał się w cieniu i ma tego dość. - Chcę zbudować potężną międzynarodową korporację - zwierza się w jednym z wywiadów. Zaczyna zabierać głos na tematy polityczne. I krytykować władzę.
Kroczy zbyt pewnie. Chodzi bez krawata, a zegarki za kilkanaście dolarów, które wkłada na przyjęcia, doprowadzają kremlowską elitę do wściekłości. Władza w Rosji ma obsesję na punkcie zegarków i garniturów (zegarek Putina kosztuje 60 tys. dolarów), swobodny styl uznaje za afront. Jednocześnie Chodorkowski ukrywa swoje życie osobiste. Ma żonę i dwoje dzieci, tuż przed aresztowaniem FSB nachodzi w szkole jego córkę. - Chodorkowski stał się człowiekiem Zachodu i ni stąd, ni zowąd zaczęło mu się nagle wydawać, że może sobie w Rosji żyć według zachodnich reguł - mówi "Przekrojowi" dawny doradca rosyjskiego rządu Michaił Deliagin.
W kwietniu 2003 roku właściciel Jukosu wykłada karty na stół. Ogłasza, że kupuje od Romana Abramowicza koncern Sibnieft. Natychmiast pojawiają się pogłoski, że to tylko wstęp do wielkiej transakcji - nowa firma będzie największa w Rosji i czwarta na świecie, a potem część jej akcji ma zostać sprzedana amerykańskiemu inwestorowi. Jukos jest już wyceniany na 40 miliardów dolarów. Co gorsza, Chodorkowski ujawnia również swoje własne plany. - Kiedy będę miał 45 lat, nie będzie mi się już chciało być szefem koncernu i może pójdę do polityki - mówi niemieckiemu tygodnikowi "Der Spiegel". Prosty rachunek. Chodorkowski skończy 45 lat w roku 2008. W tym samym roku odbędą się wybory prezydenckie, najgorsze dla Kremla, bo Putinowi skończy się druga kadencja i przyjdzie czas na forsowanie następcy. A Chodorkowski mówi, że chce finansować liberalną opozycję. Naraża się władzy.
Męczennik - ofiara Putina
Wczesnym rankiem 23 października 2003 roku prywatny odrzutowiec Chodorkowskiego ma międzylądowanie w Nowosybirsku. Oligarcha leci do położonego dalej na wschód Angarska. I nie doleci. Na płycie lotniska samolot otacza FSB, do maszyny wpada specnaz. Rosyjskie aresztowania zawsze muszą być spektaklem, więc tak jest i teraz. Chodorkowskiego wyprowadzają jak bandytę. Wieczorem sąd wyda nakaz aresztowania.
Przyskrzynienie szefa Jukosu to finał czteromiesięcznej batalii. Trzy miesiące po zapowiedziach fuzji Jukosu i Sibnieftu oraz ogłoszeniu planów politycznych Chodorkowskiego za kratki trafia Płaton Lebiediew. Przez ostatnie parę lat był prawą ręką Chodorkowskiego i szefem Menatepu. Pada formalne oskarżenie, które zostanie powtórzone wobec Chodorkowskiego: w 1994 roku obaj brali udział w nielegalnej prywatyzacji przedsiębiorstwa chemicznego Apatit. Z czasem dojdą kolejne zarzuty: niepłacenie podatków, niewykonanie wyroku sądowego, fałszowanie dokumentów.
Jednak w Rosji posadzenie kogoś do więzienia to często początek targów. Oddasz akcje, to wyjdziesz na wolność. Albo: wypuścimy cię, a ty wyjedziesz za granicę i już nie wrócisz. W 2000 roku Władimir Gusiński i Borys Bieriezowski skorzystali z takich ofert i wybrali emigrację. Chodorkowski wie, że aresztowanie Lebiediewa to ostrzeżenie, jednak nie ucieka. Choć ma okazję - przed aresztowaniem przebywa krótko w Stanach, ale wraca do Rosji. Uparcie broni też fuzji z Sibnieftem, która zaczyna się nie podobać władzom. Kreml podejmuje więc wyzwanie. Robi wszystko, by dobić Jukos.
Proces Chodorkowskiego i Lebiediewa to czysta farsa. Obaj mają wiele na sumieniu, ale dla wszystkich jest jasne, że nie za to są sądzeni. Gdy szefowie Jukosu siedzą w areszcie, państwo rzuca się na Jukos. Koncern oskarżony jest najpierw o to, że nie zapłacił podatków na sumę 3,5 miliarda dolarów, później mowa o 7 miliardach, 10, wreszcie licytacja osiąga astronomiczną sumę 27 miliardów. Raz po raz w Jukosie dochodzi do rewizji, akcje, które niegdyś kosztowały 15 dolarów, tanieją pięciokrotnie, a pozostali wielcy udziałowcy ratują się emigracją. Ostateczny cios przychodzi w grudniu ubiegłego roku. Na poczet podatków państwo przejmuje główną spółkę wydobywczą Jugansknieftiegaz i wystawia ją na sprzedaż w sfingowanym przetargu. Rywal putina?
Zachód, na który zapewne liczył Chodorkowski, protestuje, ale niemrawo. Jedynie prasa bierze Putina na cel. Czasem z przesadą. "Washington Post" dostrzega w procesie oligarchy największe bezprawne wywłaszczanie majątku żydowskiego od pogromów nazistowskich w latach 30. To oczywiście bzdura. Chodorkowski nie siedzi za żydowskie pochodzenie, tylko za nielojalność. A Putin nie jest antysemitą, tylko panicznie boi się niekontrolowanej opozycji. Jednak Chodorkowski w więzieniu może się okazać znacznie mniej wygodny dla władzy niż Chodorkowski na wolności. W wielu kręgach wyrósł na męczennika. Gdyby wybory prezydenckie odbywały się dziś, sondaż instytutu Jurija Lewady daje mu 8,3 procent głosów, i to bez żadnej kampanii wyborczej. Żaden z rosyjskich demokratów nie ma takiego poparcia.
Jak długo posiedzi? Wszystko zależy od nastrojów na Kremlu. Jeżeli przeważą te mniej konfrontacyjne, sąd drugiej instancji może mu zmniejszyć wyrok do sześciu-siedmiu lat. Po odbyciu połowy kary, czyli za blisko dwa lata (areszt zalicza się do wyroku), wyjdzie warunkowo na wolność. Na razie jednak przeważa opcja radykalna. Prokuratorzy szykują nowy proces, z kolejnymi zarzutami. Za pranie brudnych pieniędzy obaj szefowie Jukosu mogą posiedzieć nawet po 20 lat. Wtedy ich przyszłość polityczna staje pod znakiem zapytania, choć trudno się spodziewać, by przez 20 lat nic w Rosji się nie zmieniło i nikt ich nie ułaskawił.
Prawnikom Chodorkowskiego pozostaje jeszcze walka przed sądami dwóch instancji, które i tak zrobią to, co zechce władza. Ale nawet Putin musi się liczyć z tym, że w przypadku porażki sprawa naruszeń procesowych trafi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. A tam Rosja przegrywa. Czy po wyjściu na wolność Chodorkowski naprawdę będzie "kipiał żądzą zemsty"? Czy da się złamać? Czy Rosjanie rzeczywiście kochają męczenników? Wyrok wydany w ubiegłym tygodniu to tylko początek nowej wieloletniej walki.