Umierają w swoich domach, bo nie mogą wezwać pomocy. 3 miliony niesłyszących walczy o samodzielność
• Osoby niesłyszące nie mają dostępu do łatwego systemu wzywania pomocy
• Tłumacz języka migowego: często dochodzi do tragedii
• W Polsce żyje około 3 milionów osób z problemami słuchowymi
• Funkcjonuje system alarmowy SMS, ale nie jest on odpowiednio przystosowany
• W woj. warmińsko-mazurskim wprowadzono aplikację obrazkową, za pomocą której niesłyszący mogą wezwać pomoc
Gdy dzieje się coś złego, głuchy krzyczy. Z jego ust wydobywa się zbiór głosek niezrozumiałych dla osób słyszących. Jest zdany na pomoc innych, którzy z reguły nie są w stanie go zrozumieć. - Czasami dochodzi do tragedii. Znam takie przypadki, że ludzie umierali w domu, bo nie mogli wezwać pomocy. Znajdowali ich po kilku dniach - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Eunika Lech, założycielka Towarzystwa Osób Niesłyszących „TON” i tłumacz przysięgły języka migowego.
Pewnego dnia za pomocą wideorozmowy połączyła się z nią głucha dziewczyna. Wymigała, że jej kolega, który również jest głuchy, właśnie chce popełnić samobójstwo. – Zakomunikowała, że są w Warszawie na takiej i takiej ulicy. Ja mieszkam w Poznaniu. Od razu zadzwoniłam na policję. Numer alarmowy połączył mnie z najbliższą komendą, czyli tą poznańską. Dostałam informację, że tego nie da się szybko załatwić, bo muszą zadzwonić do Warszawy. Wykonanie jednego telefonu było dla nich problemem. Powołałam się na to, że jestem tłumaczem przysięgłym języka migowego. Zadziałało. Nie wiem, co byłoby, gdybym nie pełniła takiej funkcji. Udało się zgłosić próbę samobójczą. Chłopak żyje - opowiada Lech.
Miliony osób bez pomocy
Według nieoficjalnych danych Polskiego Związku Głuchych w Polsce żyje około 3 milionów ludzi głuchych i niedosłyszących. Wśród nich jest około 60 tys. osób, które nie słyszą od urodzenia. Pozostali całkowicie lub częściowo stracili słuch w wyniku chorób i urazów. Ich życie jest nieustannie zagrożone. Wciąż nie ma narzędzi, za pomocą których sprawnie i szybko mogliby skontaktować się z pogotowiem, policją czy innymi służbami. - Walczymy o to od 2014 roku. Dostaliśmy odpowiedź z Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, że projekt będzie wdrażany w 2015 roku. Na tym skończyła się korespondencja. Nowa ekipa rządząca wciąż nie pochyliła się nad naszym pomysłem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską sekretarz Polskiego Związku Głuchych Krzysztof Kotyniewicz.
- Taka sytuacja zagraża życiu i zdrowiu osób niesłyszących. Pomimo naszych wielokrotnych apeli i próśb, nikt się tym nie interesuje. Ja, jako tłumacz migowy, udostępniam swój prywatny numer osobom głuchym. Łączą się ze mną przez wideorozmowę. W sytuacji zagrożenia mogą mi wymigać, czego konkretnie potrzebują. Staję się pośrednikiem między nimi a pogotowiem czy policją. Odbieram takie połączenia od ludzi z całej Polski - mówi Wirtualnej Polsce Eunika Lech.
Odpowiedzialność za osoby niesłyszące wciąż cedowana jest na słyszących, którzy funkcjonują w ich środowisku i mają z nimi bezpośredni kontakt. W ten sposób odbiera się głuchym także samodzielność. - Nie może tak być. Boję się, że jak wyłączę telefon, albo nie będę miała zasięgu, to ktoś może umrzeć - mówi Lech.
Projekt ujednolicenia i dostosowania do głuchych systemu powiadamiania pomocy trafił do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. "Wszystkie kwestie w tej sprawie są obecnie analizowane pod kątem technicznym i prawnym, aby zapewnić najbardziej optymalne rozwiązania" zapewnia Wirtualną Polskę wydział prasowy MSWiA.
Chybione SMS-y
- Ktoś kiedyś wpadł na pomysł, że głucha osoba będzie mogła wysłać SMS-a, który zostanie przekierowany do odpowiednich służb. Nie wpadł jednak na to, że nikt tego SMS-a nie potrafi poprawnie odczytać. Słyszące osoby się dziwią: dlaczego? Mówię wtedy: człowieku, skąd wiesz, że „puk puk” to pukanie do drzwi, a „hau hau” to szczekanie psa? Skąd ty to wiesz? Tylko mi nie mów, że przeczytałeś to w książce! Nauczyłeś się tego ze słuchu! Więc osoba głucha nie wie, że w naszym słownictwie są takie bezsensowne zwroty. Chociażby zdanie: „leżę pod drzewem i żyję”. Osoba głucha pomyśli: jak można być zakopanym pod drzewem i ciągle żyć?. Podobnie ze zdaniem: „nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją”, a słowo „sytuacja” w języku migowym sugeruje "spotkanie kogoś" - tłumaczy Wirtualnej Polsce Eunika Lech.
System numeru alarmowego, na który osoba potrzebująca pomocy może wysłać SMS-a nie jest ujednolicony. Każdy region posługuje się innym numerem. Twórcom systemu wiadomości tekstowych wydawało się, że dla osób niesłyszących takie wyjście jest wystarczające. Rzeczywistość jednak bardzo szybko zweryfikowała to podejście. - Dla osoby, która od urodzenia jest głucha, i dla której język polski jest językiem obcym, wysłanie zrozumiałego SMS-a jest praktycznie niemożliwe. Nie zawsze taka wiadomość może być poprawnie odczytana przez dyspozytora – mówi Wirtualnej Polsce Krzysztof Kotyniewicz z Polskiego Związku Głuchych.
- Głusi nie napiszą SMS-a. Jeśli to zrobią, będzie on wyglądał tak: „ja 12 blisko dom pomocy”, będzie to oznaczało, że o godz. 12.00 jest blisko domu i potrzebuje pomocy. Kto jest w stanie w ten sposób go odczytać? I odpisać mu w prostym, migowym języku, że karetka już do niego jedzie? Dyspozytor pomyśli pewnie, że jakiś dzieciak robi sobie żarty. Tak się przeważnie dzieje - podaje przykład Lech.
Aplikacja życia
Jednym z rozwiązań jest specjalna aplikacja, przez którą głuchy może wezwać odpowiednie służby. Funkcjonuje na bazie obrazków i symboli zrozumiałych dla osób niesłyszących. Taki system funkcjonuje już w województwie warmińsko-mazurskim. - W tej chwili korzysta z niej około 200 osób. Program koduje podkategorię zgłoszenia i wraz z miejscem zdarzenia przesyła ją do odpowiednich służb za pomocą SMS-a. Potrzebujący pomocy dostają także informację zwrotną, że zgłoszenie dotarło, zostało przyjęte i służby są już w drodze – mówi Wirtualnej Polsce Krzysztof Kuriata z Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu.
Koszt stworzenia takiej aplikacji to 6 tys. złotych. Za jej pomocą w województwie warmińsko-mazurskim zostało obsłużonych już kilkanaście zgłoszeń skierowanych przede wszystkim do pogotowia ratunkowego. - Dla osób głuchych to niesamowity komfort - twierdzi Kuriata.
Eunika Lech, która na co dzień przebywa i pracuje z głuchymi, nie podziela tego entuzjazmu. - Dzwoni ktoś na pogotowie i mówi: dusi mi się dziecko. Dyspozytorka wydaje wtedy polecenia: niech przechyli pani dziecko na drugą stronę, karetka już jedzie, niech pani uderza dziecko w plecy. Akcja – reakcja. Tylko taki kontakt ma szansę uratować to dziecko. Kontakt przez aplikację – nie. Ona nie poinstruuje głuchego co ma zrobić, by uratować komuś lub sobie życie – mówi Lech.
W sytuacji bezpośredniego kontaktu, tłumacz może stać się pośrednikiem między osobą potrzebującą lub udzielającą pomocy, a dyspozytorem. - Dlaczego ludzie tak utrudniają sobie życie? Zawsze to, co prostsze, jest najlepsze. Można stworzyć jedno miejsce na województwo, w którym pracowałoby przykładowo czterech tłumaczy języka migowego przez 24 godzin na dobę. Mieliby ułatwione, bezpośrednie połączenie ze wszystkimi służbami. Głuchy mógłby skontaktować się z taką osobą przez wideorozmowę. Najważniejszy jest bezpośredni kontakt z tłumaczem. Nikt nie wymyślił niczego lepszego od żywego człowieka – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Eunika Lech.