ŚwiatUkraina - szansa czy zagrożenie dla Polski?

Ukraina - szansa czy zagrożenie dla Polski?

Ostatnie zawirowania dyplomatyczne to dobry moment na refleksję, jakie są stosunki polsko-ukraińskie, a jakie być powinny. Biorąc oczywiście za punkt wyjścia nasz interes narodowy, a nie naszego partnera. Zasadne jest również pytanie o oczekiwania Kijowa wobec Warszawy, które wyznaczają nasze faktyczne miejsce w ukraińskich rachubach politycznych. Z drugiej strony, w kraju podzielonym wojną domową mamy ogromną "szansę" stać się podwójnym wrogiem.

Ukraina - szansa czy zagrożenie dla Polski?
Źródło zdjęć: © AFP | SERGEI SUPINSKY
Robert Cheda

28.08.2015 | aktual.: 28.08.2015 11:53

A to się porobiło! Tylko leniwy nie komentuje dialogu Petro Poroszenki z prezydentem Andrzejem Dudą w sprawie rozszerzenia formatu negocjacyjnego. Żenujący był także ciąg dalszy, czyli branie za dobrą monetę zapowiedzi, że Kijów rozważy włączenie Warszawy we wrześniu. Przy czym oświadczenie to bąknął jakiś tamtejszy czynownik. No tak, Ukraina z jej kwitnącą gospodarką, superarmią, słowem - europejskie mocarstwo, łaskawie doprosi ubogiego polskiego krewnego, na jego przecież wyraźną prośbę.

W całym zamieszaniu brak dyskusji nad jego przyczynami, czyli stanem relacji polsko-ukraińskich, która zawierałaby odpowiedzi na pytania: jaki jest nasz narodowy interes wobec Ukrainy? Jaki jest bilans korzyści z odgrywania roli ukraińskiego adwokata? Jakie są oczekiwania Ukrainy w tej kwestii? Zdefiniowanie rzeczywistości zawsze pomaga polityce zagranicznej.

Polskie interesy wobec Ukrainy

A zatem, bez owijania w bawełnę, Ukraina jest nam potrzebna jako buforowa przestrzeń, która zapewni Polsce osłonę przed każdą agresją ze wschodu, dając Warszawie czas na niezbędne działania polityczne i mobilizacyjne. Dobrze byłoby, gdyby Ukraina przejęła rolę państwa frontowego, zwalniając Polskę od odwiecznego obowiązku wobec Europy. Do tego ważna jest szczelna granica, która zatrzyma falę nielegalnej migracji, przemytu broni i narkotyków, pozostając otwartą dla kontaktów społecznych i gospodarczych. Ukraina jest jeszcze potrzebna jako obszar handlu i inwestycji, na którym polskie firmy będą traktowane tak samo jak inni zagraniczni partnerzy. Co naturalnie wiąże się z bezpieczeństwem tranzytu gazowego do Europy. I to wszystko, co może nam dać Ukraina.

Oczywiście najlepiej, aby nasze interesy były realizowane w kraju UE i NATO, ale nie za cenę III wojny światowej lub wciągnięcia Polski w konflikt lokalny. Najważniejsze, aby Kijów był dla nas wiarygodnym partnerem. Retoryczne przyjaźnie bez pokrycia liczą się w polityce mniej niż dobrosąsiedzkie relacje bez fajerwerków, ale i bez zaskoczeń. Dlatego w naszym interesie leży odnalezienie wspólnej płaszczyzny cywilizacyjnej, której fundamentem może być, trudna ale wspólna historia.

Jaki jest stopień zgodności tak zdefiniowanej polskiej polityki wobec Ukrainy z jej interesami? Formalnie wręcz tożsamy. Od wydarzeń na Majdanie Kijów deklaruje kurs integracji z UE i NATO oraz przeprowadzenie reform, które uczynią z Ukrainy demokratyczne państwo prawa o wolnorynkowej gospodarce. Takie postawienie sprawy zapewnia polskie interesy polityczne, ekonomiczne i bezpieczeństwa poprzez wspólny system wartości i norm powszechnie przyjętych w Europie. Mało tego, Ukraina deklaruje strategiczne partnerstwo z Polską oraz aspiruje do historycznego pojednania. Praktyka wygląda gorzej. Istnieje wiele czynników, które wpływając realnie na sytuację Ukrainy, powodują faktyczny rozjazd interesów polsko-ukraińskich, czyniąc z tego państwa jeśli nie zagrożenie, to poważne wyzwanie.

Ukraińska rzeczywistość

Rewolucja Godności na Majdanie, czyli obywatelski protest w imię europejskiej demokracji był w równym stopniu spiskiem grup oligarchicznych, oburzonych złamaniem własnościowego status quo przez tzw. rodzinę Janukowycza. Równie ważną rolę odegrały tarcia między oligarchami związanymi ekonomicznie i politycznie z Rosją oraz UE. Obecny wybór zachodniej ścieżki rozwojowej jest więc w równym stopniu wynikiem protestów demokratycznej mniejszości społeczeństwa, co oligarchicznej wojny o zyski. Zaburzeniu uległa jednak zawsze krucha na Ukrainie równowaga społeczna, z podziałem na umowny Wschód i Zachód.

Obecnie Ukraińcy są spolaryzowani jak nigdy, a kodem identyfikacyjnym nie jest niestety poparcie i sprzeciw wobec demokracji, tylko starcie dwóch nacjonalizmów - galicyjskiego i noworosyjskiego. Na podziały nacjonalistyczne nakładają się sprzeczne interesy różnych grup społecznych, takie jak walka o zachowanie tzw. renty administracyjnej, czyli zysków czerpanych przez skorumpowane hordy biurokratyczne. Wreszcie potężne interesy świata kryminalnego, splecione ze skorumpowanymi czynownikami i oligarchami, wylewające się, m.in. przestępczością przygraniczną. Skutkiem jest opłakany stan państwa, mierzony niewydolnością wymiaru sprawiedliwości i systemu bezpieczeństwa oraz katastrofalna sytuacja ekonomiczna, zaś ubocznym - milionowe rzesze ukraińskich migrantów zarobkowych w Rosji oraz UE.

Należy podkreślić, że nie jest to wynik hybrydowej agresji Rosji tylko 26 lat niepodległości, czyli stosunku ukraińskich elit do własnego państwa i społeczeństwa. Agresja Rosji wydobyła tylko wstydliwą rzeczywistość na światło dzienne, można więc zaryzykować tezę, że utrata Krymu była zasługą Moskwy w stopniu mniejszym niż kijowskich elit rządzących. Trzeba także stwierdzić wprost, że na Ukrainie toczy się wojna domowa, sprowokowana co prawda przez Rosję. Nie zmienia to faktu konfliktu wewnętrznego, który dzieli Ukraińców, a linie pęknięć przebiegają dalej niż w Donbasie. Mówią o tym dziesiątki tysięcy dezerterów i tysiące zdrajców w szeregach wywiadu i kontrwywiadu - filarów suwerenności każdego państwa.

Raporty analityków "Informacyjnego Oporu" alarmują o wysokim poparciu prorosyjskiego wektora politycznego w obwodach wschodniej i południowej Ukrainy. Za to poparcie ugrupowań rządzących spadło do 4-5 proc. Jakość obecnych elit, które tak naprawdę nie zmieniły się po Majdanie rodzi obecnie (mówiąc delikatnie) obawy przed wykorzystaniem statusu państwa w stanie wojny do uprawiania manipulacji wewnętrznych i polityki zagranicznej. A mówiąc wprost, handlem wojną na arenie międzynarodowej i jej wykorzystaniem do dalszego sprawowania władzy oraz usprawiedliwienia braku oczekiwanych reform. Jaki związek ma to z polskimi interesami?

Rola adwokata

W oparciu o formalną zbieżność interesów Polska, ustami swoich polityków, weszła w rolę adwokata Ukrainy na forach europejskich. Pod jaką rzeczywistością się podpisujemy i kogo reprezentujemy? Rola adwokata zakłada firmowanie decyzji kijowskiego establishmentu. Tymczasem społeczne poparcie euroatlantyckiego kursu integracyjnego jest odzwierciedlone wysokimi sondażami, ale jednak nie wszyscy Ukraińcy chcą się za taką opcję bić, podobnie jak za suwerenność i integralność kraju. Rosną za to oczekiwania i roszczenia wobec pomocy UE i NATO.

Z drugiej strony, na wschodniej Ukrainie Polska uchodzi za agresora, czym innym jest bowiem głośne wsparcie "kijowskiej junty banderowców"? W kraju podzielonym wojną domową mamy ogromną "szansę" stać się podwójnym wrogiem. W równym stopniu dla galicyjskich nacjonalistów rozczarowanych zakresem zachodniej pomocy, jak i bombardowanych mieszkańców Donbasu.

Kolejnym problemem jest jakość ukraińskiej polityki zagranicznej. Tamtejsze elity sięgają po oszustwo, szantaż i kradzież. Jak inaczej nazwać działania Janukowycza, który chcąc oszukać Unię Europejską i Rosję zarazem, nagłą odmową umowy stowarzyszeniowej z UE wywołał ogólnoeuropejski kryzys. Jak inaczej nazwać wieloletni, nielegalny pobór rosyjskiego gazu transportowanego przez Ukrainę, a przeznaczonego dla Europy. Czym innym niż szantażem są groźby ogłoszenia bankructwa państwa, aby wymusić kolejne kredyty i umorzenie części długu?

Jeśli chodzi o polskie podwórko, to wystarczy przypomnieć długotrwałe próby otworzenia ukraińskiego rynku na eksport naszej wieprzowiny. To pestka w porównaniu z katastrofą historyczną, obrazowaną ukraińskimi kłamstwami na temat wymordowania lwowskich profesorów, rzezi wołyńskiej czy losem polskich pomników - Cmentarza Orląt. Dużo do myślenia daje zbieżność przemówienia prezydenta Bronisława Komorowskiego w ukraińskim parlamencie i jednoczesne przyjęcie przez tenże parlament ustaw gloryfikujących UPA. Identyczna zbieżność, która zaszła między propozycjami Andrzeja Dudy i reakcją Poroszenki wyklucza już przypadek. A to stawia pytania o nasz potencjał adwokacki oraz ukraińskie oczekiwania w tym zakresie.

Ambicje mamy ogromne, o czym świadczy ochota na rozszerzenie normandzkiego formatu negocjacji. Tymczasem jesteśmy europejskim państwem średniej wielkości, które samo jest na dorobku. Wystarczy porównać nasz PKB z parametrami głównych rozgrywających - Niemiec, Rosji i USA (poza formatem), a to siła gospodarcza określa miejsce w polityce. Stopień naszego zaangażowania ekonomicznego na Ukrainie wyznacza tysiąc firm i ponad miliard dolarów inwestycji. To ciągle zbyt mało, aby wzmacniać potencjał polityczny.

Tymczasem od Rosji zależy 20 proc. ukraińskiego sektora finansowego i 27 proc. obrotów handlowych, a czołowym partnerem ekonomicznym Ukrainy na Zachodzie są Niemcy. To nie przypadek, że nie licząc Paryża - odgrywającego rolę przystawki - w formacie normandzkim znalazły się Berlin i Moskwa. Stało się tak z przyzwolenia ukraińskich oligarchów mających tam swoje interesy.

Nie bierzemy także pod uwagę ukraińskich kompleksów postkolonialnych. Kompleks niższości kulturowej wzmacnia historyczna groźba polonizacji miejscowych elit, aktualna aż do XX w. Czy można się dziwić, skoro panteon bohaterów narodowych składa się z Bohdana Chmielnickiego, Stepana Bandery oraz poetów Iwana Franko oraz Łesi Ukrainki. Dalszego ciągu po prosu brak, bo przecież nikt nie uzna Gogola za ukraińskiego pisarza. Przy tym 50 proc. tej krótkiej listy to osobowości patologicznie antypolskie.

Podsumowując rolę adwokata Ukrainy trudno oprzeć się wrażeniu, że bilans strat jest większy niż korzyści. Nasze interesy narodowe nie są w żaden sposób zabezpieczone, za to bezwarunkowe firmowanie niestabilnej Ukrainy obniża naszą pozycję międzynarodową, grożąc wciągnięciem w wojnę domową. Ukraina nie oczekuje także polskiego posłannictwa ze względów pragmatycznych. Straty gospodarki ukraińskiej wywołane rosyjskimi sankcjami sięgnęły 43 mld dolarów. Przecież ukraińscy oligarchowie z prośbą o pieniądze nie przyjadą do Warszawy, bo ta ich nie ma. Ma je za to Berlin i Waszyngton.

Za to natarczywa reprezentacja interesów Ukrainy zamyka nam inne okna możliwości. Chodzi o dialog z Rosją i wymierne straty, jakie polska gospodarka ponosi i będzie ponosiła w przyszłości na tym rynku. Godzi także w nasze bezpieczeństwo, staliśmy się bowiem dyżurnym chłopcem do bicia w Moskwie i celem dla jej rakiet. Uporczywe forsowanie Ukrainy nie przysparza nam sympatii w UE i NATO. W przeciwieństwie do Warszawy, stolice "starej" Europy umieją dokonać narodowych bilansów zysków i strat ukraińskiego kryzysu. Jak zmienić podejście do Ukrainy?

Misja

Spokojnie, nie chodzi o katolicką rekonkwistę Ukrainy, tylko o przejście do pragmatycznej polityki sąsiedzkiej, a w jej ramach do okazjonalnych misji dobrych usług. Przeformatowanie dwustronnych relacji zabezpieczy nasze interesy w tym kraju, trzeba spełnić tylko kilka warunków.

Po pierwsze, ma rację minister Grzegorz Schetyna mówiąc, że w sprawach ukraińskich powinniśmy występować w solidarnym szeregu UE i NATO, co wzmocni nasz potencjał w obu organizacjach i wobec Ukrainy zarazem. Nie potrzeba do tego budowy nowych frontów politycznych w Europie Środkowej i Wschodniej.

Po drugie, skoncentrujmy się na wzmocnieniu polskiej gospodarki, aby za 10 lat nasz głos w Europie i na Ukrainie miał inną wagę.

Po trzecie, ze względu na niestabilną sytuację Ukrainy tamtejsze elity rządzące w ogromnym stopniu zależą od poparcia UE i USA. Rozmawiajmy o zabezpieczeniu polskich interesów na Ukrainie z Waszyngtonem, Brukselą i Berlinem.

Po czwarte, ograniczmy agendę rozmów z Kijowem do kwestii ważnych dla nas, takich jak migracja, granica, historia oraz kontakty społeczne. Zważywszy na ogromny udział Rosji w ukraińskiej gospodarce oraz skorumpowanie państwa, zachowajmy szczególną ostrożność w kwestiach ekonomicznych. Polskiego podatnika nie stać na dotowanie miejscowych oligarchów i gospodarki Rosji. Wszelkie pożyczki i kredyty państwowe gwarantujmy umowami międzyrządowymi do ewentualnego arbitrażu międzynarodowego, środkami MFW lub pod zastaw ukraińskich nieruchomości.

Po piąte, dialog jest najbardziej efektywny na szczeblu lokalnym i regionalnym. Budujmy kontakty oddolne, zwracając uwagę na społeczny wymiar i oświatę. Twórzmy polskie lobby na Ukrainie.

I wreszcie, Polska śladem innych państw europejskich musi zdać sobie sprawę z konieczności uwzględnienia interesów rosyjskich na Ukrainie. Bez dobrej woli Moskwy, a mówiąc wprost - jej przyzwolenia - kryzysu ukraińskiego nie da się pokojowo rozwiązać. Taka świadomość przyda się do odbudowy dialogu z Rosją.

Tylko takie przeformatowanie pozwoli na zmianę roli wobec Ukrainy ze strony konfliktu do grona arbitrów. Pozwólmy także Ukrainie na okres przejściowy, niezbędny do dokonania transformacji cywilizacyjnej. Pozwólmy Ukraińcom ponieść jej koszty. Tylko tak zbudują swoją przyszłość, a w oparciu o bilans własnej pracy osiągną narodowe porozumienie, stworzą świadomy politycznie i tożsamościowo naród z nowymi bohaterami. Dopiero na takiej podstawie mogą odpowiedzialnie wybrać kierunek integracji. Nie wyręczajmy ich. Nie chciejmy za nich. Nie grajmy Ukrainą w naszych wewnętrznych grach partyjnych.

I na koniec, w obecnej sytuacji rozszerzenie formatu negocjacji ukraińskich o Polskę jest możliwe tylko w przypadku wznowienia działań militarnych na pełną skalę. Wiele wskazuje, iż do walk może dojść szybciej, niż się spodziewamy. Obie strony skoncentrowały siły niezbędne do ofensywy, a sytuacja zaczyna przypominać gruzińską z 2008 r. Czy Polska będzie potrzebna we wrześniowych negocjacjach do ratowania Ukrainy po kolejnej klęsce wojennej?

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (522)