PolitykaUE przegłosowała państwa Europy Środkowej. "To przejaw niemieckiej hegemonii"

UE przegłosowała państwa Europy Środkowej. "To przejaw niemieckiej hegemonii"

Wtorkowe nadzwyczajne spotkanie Rady Unii Europejskiej zakończyło się sytuacją bez precedensu. Po raz pierwszy w historii UE decyzję ważną z punktu widzenia suwerenności państw podjęto na drodze głosowania, przegłosowując mniejsze kraje Europy Środkowej. Zdaniem ekspertów, to zły sygnał, mogący mieć w dodatku znaczące konsekwencje dla przyszłości Unii.

UE przegłosowała państwa Europy Środkowej. "To przejaw niemieckiej hegemonii"
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Olivier Hoslet
Oskar Górzyński

Głosowanie w Radzie Unii Europejskiej jest uznawane za absolutną ostateczność, określaną czasem mianem "opcji nuklearnej". Nie bez powodu, bo choć zgodnie z traktatem lizbońskim metodę tę można stosować przy okazji spraw dotyczących niemal wszystkich obszarów polityki, to praktyka była dotychczas inna. Wszystkie decyzje w kluczowych dla Europy kwestiach były podejmowane na zasadzie konsensusu i zwykle na poziomie Rady Europejskiej, a nie Rady UE, skupiającej ministrów poszczególnych państw.

W ten sposób państwa UE chciały uniknąć wysyłania sygnału o braku jedności oraz narzucania woli państwom będącym w mniejszości. Głosowanie było używane jedynie jako groźba mająca skłonić "niepokorne" państwa do poparcia decyzji, w której i tak zostałyby przegłosowane. Dlatego mimo pogłosek o możliwości użycia "opcji nuklearnej" we wtorek, wielu ekspertów wątpiło, czy rzeczywiście dojdzie do głosowania w kwestii relokacji uchodźców.

- Zwykle decyzje obszarów objętych politykami wspólnymi podejmowała Rada Europejska, czyli najwyższy organ UE skupiający przywódców państw Unii, a nie organ ustawodawczy jakim jest Rada Unii Europejskiej, skupiająca ministrów - mówi Wirtualnej Polsce dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego.

Niemiecka hegemonia?

Tym razem jednak było inaczej. Z jednej strony determinacja Niemiec i innych państw, aby przyjąć unijny plan ws. migracji była na tyle duża, by złamać niepisaną zasadę. A z drugiej strony, państwa przeciwne rozwiązaniu uznały, że jest to zbyt ważna kwestia, by ulec presji i zgodzić się na przyjęcie uchodźców w imię europejskiej jedności. Zdaniem niektórych ekspertów, wtorkowy szczyt był dla UE "przekroczeniem Rubikonu", a jego konsekwencje mogą wykroczyć poza kwestię migracji.

- Z pewnością jest to przełom. Zrobiono precedens, który stwarza możliwość podobnego podejmowania decyzji w innych dziedzinach. To kolejny przejaw rosnącej hegemonii Niemiec - mówi Żurawski vel Grajewski.

Nieco innego zdania jest jednak Agata Gostyńska, analityk londyńskiego Centre for European Reform. Jak przypomina w rozmowie z WP, odwołanie się do głosowania w Radzie UE jest co prawda rzadkie, lecz nie niespotykane. Tyle, że nigdy dotąd nie doszło do niego w tak fundamentalnej kwestii.

- Sprawna prezydencja przewodząca Radzie szuka kompromisu i po głosowanie sięga dopiero wtedy, gdy nie da się go osiągnąć. I wydaje się, że prezydencja luksemburska starała się o kompromis do ostatniej chwili - mówi Gostyńska. Przyznaje jednak: - Z drugiej strony rzeczywiście przegłosowanie państw wysyła zły sygnał i dodatkowo uwypukla podziały w Unii Europejskiej oraz brak zgody co do polityki migracyjnej w UE.

Najbardziej jaskrawym objawem napięć i niezadowolenia przegłosowanych państw jest postawa Słowacji, której premier Robert Fico zapowiedział, że zbojkotuje postanowienia Rady.

- Takiej sytuacji w ramach Unii jeszcze nie było. Co prawda podobne deklaracje składały w przeszłości Dania i Irlandia, lecz są to państwa "starej Unii". W tym wypadku mamy do czynienia z małym państwem "nowej" UE, które stawia się całej Unii - zauważa Żurawski vel Grajewski. - Trudno przewidzieć, jakie będą konsekwencje.

Zdaniem profesora UŁ główną winę za tę sytuację ponoszą Niemcy, które przez narzucanie własnej woli "umacniają swoją hegemonię", lecz w zamian oferują słabe i chaotyczne przywództwo.

- Berlin kilkakrotnie w trakcie kryzysu zmieniał swoje stanowisko, a przyjęty plan jest działaniem doraźnym, które nie pomoże rozwiązać problemu. Tak zwany "finalite politique", czyli ostateczny cel tej polityki, też jest niejasny - mówi ekspert. Dlaczego zatem Niemcom zależało na przegłosowaniu unijnego programu relokacji nawet za cenę konfliktu wewnątrz UE? Według Żurawskiego vel Grajewskiego odpowiedź leży w wewnętrznej polityce Niemiec. - Klucz do zrozumienia tej sytuacji jest prosty: politycy dążą do przedłużenia swoich rządów. W tym celu Angela Merkel i jej rząd musiały przedstawić niemieckim wyborcom, że nie cały ciężar związany z kryzysem spadnie na nich - mówi.

Zdaniem Gostyńskiej, przeważyły jednak kwestie praktyczne. - Zakładam, że Niemcy nie czują się komfortowo, kiedy zarzuca im się forsowanie swojej woli mniejszym państwom UE. Jednak na pewnym etapie trzeba jednak sobie odpowiedzieć na pytanie, czy kompromis jest w ogóle możliwy i czy można sobie pozwolić na zwłokę w tak palącej kwestii - mówi ekspertka.

Co na to Brytyjczycy

Znacznym echem wtorkowy szczyt odbił się w Wielkiej Brytanii. Zjednoczone Królestwo nie bierze co prawda udziału w unijnej polityce dotyczącej spraw wewnętrznych i sprawiedliwości, lecz zdecydują wkrótce w referendum o tym, czy pozostać w Unii Europejskiej. Tymczasem każdy przejaw narzucania przez Unię woli wbrew sprzeciwowi państw członkowskich nie jest na Wyspach mile widziany.

- Wymowa wtorkowej decyzji jest oczywista i moim zdaniem może to być dla Brytyjczyków impuls w kierunku Brexitu - mówi Żurawski vel Grajewski. - Dla brytyjskiego rządu referendum miało być narzędziem nacisku na resztę Unii w kwestii przeprowadzenia korzystnych dla Londynu reform. Jednak obecna sytuacja grozi utratą kontroli nad procesem i nastrojami społecznymi i przybliża widmo wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. To byłby cios zarówno dla wspólnoty, jak i dla Polski - wyjaśnia.

Zdaniem Gostyńskiej, zagrożenie Brexitem rzeczywiście jest coraz większe, lecz niekoniecznie ze względu na sposób podjęcia decyzji ws. programu relokacji.

- Brytyjskie media zwracają co prawda uwagę na to, że Czechy, Słowacja, Węgry i Rumunia zostały przegłosowane, lecz teza, że znacząco wpłynie to na wybór Brytyjczyków byłaby zbyt daleko idącą sugestią. To, co ma przełożenie na kampanię referendalną, to sam problem masowej migracji. Bez wątpienia będzie to wykorzystywane przez siły eurosceptyczne w tym kraju - mówi.

Zobacz również: Gowin: rząd wywiesił w Brukseli białą flagę
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (380)