Ucieczka przed słońcem. Kim są uchodźcy klimatyczni?© PCPM

Ucieczka przed słońcem. Kim są uchodźcy klimatyczni?

Jest coraz goręcej i coraz bardziej sucho. Niedługo część świata będzie zbyt upalna, by można było tam mieszkać. Inne regiony mogą zniknąć pod wodą. Dlatego bogata Europa powinna przygotować się na kolejne fale migrantów - mówi dr Wojtek Wilk z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.

20 czerwca przypada Światowy Dzień Uchodźcy. W tym roku zwracamy szczególną uwagę na narastające zjawisko uchodźstwa klimatycznego. Coraz więcej ludzi porzuca swoje domy i rozpoczyna wędrówkę w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia nie tylko ze względu na wojny, czystki etniczne czy ubóstwo, ale także dlatego, że zmiany klimatyczne uczyniły ich egzystencję niemożliwą. POMÓŻ UCHODŹCOM W LIBANIE

Katarzyna Kojzar, Marcel Wandas, Magazyn WP: Łączy się pan z nami z Iraku. Okupacja tego kraju przez zachodnie wojska zakończyła się tam 10 lat temu. Dzięki niej miało być lepiej. A jak jest?

Dr Wojtek Wilk, PCPM: Tutaj tysiące osób wciąż marzą o emigracji do Europy. Pytałem ich: "Dlaczego? Przecież żyje się wam tu całkiem dobrze".

Co to znaczy – "całkiem dobrze"?

W północnym Iraku zarobki są porównywalne do tych w Polsce. Duże miasta to ogromne place budowy, luksusowe sklepy i galerie handlowe. Co najważniejsze, na terytoriach kontrolowanych przez Kurdów nie ma już śladu po dawnych zamachach i niebezpieczeństwie przyniesionym przez Państwo Islamskie.

I co odpowiadali na pana pytanie?

Kurdowie, jazydzi czy chrześcijanie odpowiadają, że 5-7 lat temu polowali na nich fundamentaliści z Państwa Islamskiego, 18 lat temu spadały na nich amerykańskie bomby podczas wojny w 2003 roku, zaś 40 lat temu wojska Saddama Husajna używały wobec ich wsi broni chemicznej i zmusiły do ucieczki miliony ludzi. "Wojna na Bliskim Wschodzie jest co pokolenie" - mówią. I nie są bez racji.

Przywołał pan przeszłe wojny. A jedna ciągle trwa – w Syrii. I jest to konflikt zbrojny, którego jedną z przyczyn jest zmiana klimatu.

W latach 2006-2010 wschodnią Syrię nawiedziła potężna susza, która spowodowała praktycznie całkowite wyschnięcie rzeki Eufrat. W jej wyniku 1,5 mln rolników i hodowców bydła straciło cały majątek. Ludzie musieli migrować do miast zachodniej Syrii - w okolice Damaszku i Homs czy do rolniczego regionu wokół miasta Dera na południu Syrii - szukając jakiejkolwiek pracy. Rodziny uciekające przed suszą zasiliły zasiliły biedne peryferie głównych miast Syrii, w tym Damaszku. To tam właśnie w 2011 wybuchła rewolucja przeciwko rządom Baszara Al-Assada.

Czyli to zmiany klimatyczne przyczyniły się do wewnętrznej migracji, która doprowadziła do rewolucji.

A rewolucja przerodziła się w wojnę domową, która spowodowała śmierć przynajmniej pół miliona osób i zmusiła do ucieczki ponad 13 mln ludzi - w tym 1-2 mln dotarło do Europy. Pozostali przebywają w Turcji, Jordanii czy w Libanie. Części mieszkańców nie udało się wyjechać z Syrii.

Poniżej pokazujemy galerię rysunków wykonanych przez dzieci z obozu dla syryjskich uchodźców w Libanie. Na rysunkach dzieci przedstawiły, jak wygląda ich życie. Poprzez te prace opowiadają nam o sobie, o swoich marzeniach, o tym, co dla nich najważniejsze. To ich głos, ich marzenia, ich siła, którą prezentujemy z okazji Światowego Dnia Uchodźcy. A TU MOŻESZ IM POMÓC => KLIKNIJ

Galeria rysunków dzieci z obozu dla uchodźców w Libanie

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/23] Źródło zdjęć: © PCPM | PCPM

To pewnie niejedyny taki przykład.

Widzieliśmy to również w sudańskim Darfurze, gdzie arabscy koczownicy zostali wraz ze swoimi ogromnymi stadami bydła zepchnięci przez pustynnienie na tereny zamieszkałe przez rolnicze plemiona Fur i Zagawa. Wojna w Darfurze trwa już 20 lat i pochłonęła ponad 300 tys. ofiar, zaś 3 miliony osób musiały uciekać z domów.

Jaki jest mechanizm migracji klimatycznych?

Są dwa typy takich migracji. Pierwszy ma miejsce, gdy osoby poszkodowane wskutek klęsk żywiołowych są zmuszone do ucieczki z domów, ale prawie we wszystkich przypadkach udaje im się powrócić do swoich rodzinnych stron, zazwyczaj w przeciągu kilku tygodni. Zmiany klimatyczne oraz związane z nimi i działaniami człowieka zmiany w środowisku naturalnym to proces trwający dziesięciolecia. Nie powoduje on nagłych fal migracyjnych, lecz zmusza młodsze pokolenia do szukania nadziei na lepsze jutro poza swoim miejscem zamieszkania.

Zatem migracja jest rozłożona w czasie. I masowa.

Natomiast jeżeli procesy takie dotykają dużego obszaru, zamieszkałego przez setki milionów mieszkańców, to nawet spontaniczna migracja za chlebem przeradza się w duże ruchy ludności. Mamy z tym do czynienia w pasie Sahelu, czyli państw na południe od Sahary, od Senegalu przez Nigerię. To jest 200 mln mieszkańców. I dalej - po Sudan i Etiopię, 110 mln mieszkańców.

Według danych Internal Displacement Monitoring Center w 2019 roku prawie dwa tysiące katastrof naturalnych zmusiło 24,9 mln. osób do wewnętrznej migracji w 140 krajach. Jakie zjawiska najczęściej zmuszają ludzi do ucieczki?

IDMC śledzi migracje wewnątrz krajów, spowodowane zarówno konfliktami zbrojnymi, jak i klęskami żywiołowymi. Kataklizmy, które zmuszają najwięcej ludzi do opuszczenia swoich domów, to powodzie i huragany. Szczególnie te ostatnie stają się stopniowo coraz silniejsze wraz z ocieplaniem się oceanów.

W 2017 roku huragan Irma przeszedł nad wyspą Barbuda na Karaibach. Siła wiatru dochodziła do 285 kilometrów na godzinę. Wiatr powalił wszystko - od drzew poprzez domy aż po wieże telefonii komórkowej. Wraz z Medycznym Zespołem Ratunkowym PCPM byliśmy wtedy w gotowości niesienia pomocy ofiarom huraganu Irma, gdyby uderzył w Haiti. To na szczęście się nie wydarzyło. Natomiast nawet w tak zniszczone miejsca ludzie wracają, aby odbudować swoje domy.

Ale to nie zawsze się udaje.

O prawdziwych uchodźcach klimatycznych można mówić wówczas, gdy ludzie nie są już w stanie wrócić do swoich rodzinnych stron wskutek podniesienia się poziomu mórz czy zmiany ich ojczystej ziemi w pustynię. Na przykład rozległe obszary południowej Etiopii bardzo szybko pustynnieją ze względu na wypas ogromnych stad bydła, które niszczą wrażliwy ekosystem. Jeżeli tamtejsi hodowcy nie odejdą od wypasania bydła gdziekolwiek chcą, za 20 lat obszar ten będzie pustynią.

Dlatego od wielu lat PCPM wspiera szkoły w Etiopii, gdzie zakładamy ogródki przyszkolne, w których dzieci się uczą jak szanować środowisko. Teraz realizujemy także programy dożywiania dla dzieci, aby w ogóle mogły uczęszczać do szkoły.

Podobny przykład jest w Somalii, która jest prawie w całości półpustynią. Głównym towarem eksportowym Somalii jest obecnie węgiel drzewny, wypalany ze ścinanych na półpustyni drzew akacji. Kraj ten jest dotknięty wojną domową od 1990 roku, a teraz takie działania sprowadzają na niego także katastrofę ekologiczną.

Somalia to kraj w dużej części pogrążony w chaosie. Jak takie państwa radzą sobie z pandemią? Czy ona też ma znaczenie w kontekście migracji?

W terminologii spraw międzynarodowych funkcjonuje termin "państwo upadłe". Jest nim określane państwo, którego instytucje są zbyt słabe, aby zapewnić prawidłowe funkcjonowanie, bezpieczeństwo i rozwój danego kraju. Państwa takie z czasem tracą kontrolę nad swoim terytorium, na którym zaczynają działać grupy zbrojne, zorganizowane grupy przestępcze czy ugrupowania fundamentalistów islamskich.

Wyzwaniem dla Europy jest to, że na południe od Sahary, w strefie Sahelu, mamy do czynienia z całym ciągiem państw upadłych, od Mali i Burkina Faso na zachodzie, przez Nigerię i Czad, po Sudan i Erytreę. Na Bliskim Wschodzie jako państwa upadłe określane są Syria i Irak. Podobnie jest z Libią, w której funkcjonują dwa rządy, zaś w kraju działa kilkadziesiąt grup zbrojnych, w tym fundamentaliści islamscy.

Głównym efektem COVID-19 dla tych państw jest - podobnie jak wszędzie indziej - potężny kryzys gospodarczy i jeszcze większe zubożenie ludności. Ale o ile w innych krajach mieszkańcy mają nadzieję na lepszą przyszłość, w państwach upadłych tej nadziei nie ma. To zaś rodzi migrację. Migrację, która jest pogonią za chlebem, za bezpieczeństwem, za lepszym życiem dla siebie i swoich dzieci.

I za lepszą opieką medyczną?

Pandemia w Afryce jest przede wszystkim kryzysem służby zdrowia. W wielu krajach nie ma nawet ani jednego oddziału intensywnej terapii, zaś liczba respiratorów na cały kraj nie przekracza zazwyczaj 30. W zeszłym roku Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM, działając pod egidą Światowej Organizacji Zdrowia, niósł pomoc w 600-łóżkowym szpitalu tymczasowym dla chorych na COVID-19 w Addis Abebie, stolicy Etiopii. Choć była to najbardziej zaawansowana placówka dla chorych na COVID-19 w 110-milionowej Etiopii, miała tylko 15 respiratorów.

Wszystko wskazuje na to, że kolejne wykrywane mutacje wirusa mogą bardzo mocno dotknąć Afrykę. Wówczas śmiertelność będzie potężna.

Może dobrą receptę zaproponował prezydent USA Joe Biden? Zapowiedział, że USA będą dzielić się swoimi szczepionkami z krajami rozwijającymi się.

Potrzebne są trzy działania: udostępnienie najbiedniejszym krajom świata szczepionek, podzielenie się technologią produkcji szczepionek mRNA z tymi państwami, które szczepionki mogą wytwarzać - to na przykład RPA, Indie czy Egipt - i potrzebna jest też po prostu dobra wola.

A jej brakuje?

Niestety. Przykładem braku dobrej woli jest program Światowej Organizacji Zdrowia COVAX, w ramach którego brakuje nie tylko szczepionek. Producenci szczepionek z jednej strony, ONZ i organizacje humanitarne z drugiej nie mogą się porozumieć, kto będzie odpowiedzialny prawnie w przypadku komplikacji poszczepiennych. Sytuacja ta doprowadziła do opóźnienia szczepienia przynajmniej 167 mln osób, w tym mieszkańców dużych obozów dla uchodźców, szczególnie narażonych na COVID-19.

U nas już widać pocovidową odwilż. Luzujemy obostrzenia, coraz więcej osób jest zaszczepionych. W Afryce wyjście z pandemii pewnie będzie o wiele trudniejsze.

Rzeczywiście, Europa, dzięki szczepionkom, ma nadzieję na powrót na stopę wzrostu. W Afryce pandemia potrwa jeszcze 2-3 lata, zaś wzrost gospodarczy będzie bardzo powolny. W wielu krajach Pasa Sahelu wzrost ludności wynosi 2,5 - 3 proc. rocznie. Oznacza to, że podczas pandemii liczba ludności np. Nigru, pustynnego kraju leżącego między Nigerią a Libią, wzrośnie o 10 proc. A poprawy w gospodarce nie będzie prawie w ogóle. Przeciętna rodzina zubożeje o ok. 10 proc., bo o ile liczba ludności rośnie, to gospodarka jest w stagnacji.

Według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego pandemia zepchnie pomiędzy 50 a 70 mln mieszkańców Afryki ponownie poniżej granicy ubóstwa. Ponownie, ponieważ wielu z nich ciężką pracą wyrwało się z tego ubóstwa w ciągu ostatnich lat. Część z tych ludzi nie będzie czekała kolejnych wielu lat na to, aby sytuacja w ich krajach się poprawiła. Zamiast tego ruszą szukać szczęścia gdzieś indziej.

"Najbardziej realna i najbardziej konkretna pomoc dla uchodźców może być świadczona na miejscu" - tak mówił w 2018 roku premier Mateusz Morawiecki. Czy w perspektywie najbliższych dekad "pomaganie na miejscu" w ogóle będzie możliwe, skoro część świata staje się zbyt gorąca i sucha, by tam żyć?

Jeżeli tylko będzie ku temu wola polityczna - oraz fundusze - jest możliwość zapobiegania wielu skutkom zmian klimatycznych. Po pierwsze, nie ma jeszcze pełnej jasności, w którym kierunku pójdą zmiany temperatury i opadów w niektórych regionach Afryki. W krytycznym z punktu widzenia migracyjnego obszarze Mali, Burkina Faso i Nigru niektóre modele klimatyczne przewidują nawet zwiększenie opadów i poprawę warunków dla rolnictwa. Oby tak się stało, bo dalsze pustynnienie doprowadzi do katastrofy.

Najbardziej krytyczna sytuacja panuje w Nigrze. Tylko 10 proc. powierzchni tego pustynnego kraju nadaje się pod hodowlę lub uprawę. Jednak nawet te 10 proc. powierzchni Nigru to prawie jedna trzecia powierzchni Polski, więc przy budowie systemów nawadniania obszar ten jest w stanie wyżywić bardzo wielu ludzi. W tym regionie Afryki zbiory mogą być dwa albo nawet trzy razy w roku.

Silne opady mogą w jednym kraju pomóc rolnictwu, ale w drugim powodować powodzie.

Zmiany klimatyczne oznaczają w innych regionach Afryki coraz większe i coraz mniej przewidywalne opady, skutkujące coraz większymi powodziami. Mało kto wie, że zdecydowana większość mieszkańców Afryki nie umie pływać i boi się wody – przecież są w niej krokodyle i hipopotamy – przez co powódź jest dla nich traumatycznym przeżyciem.

Od siedmiu lat PCPM szkoli w Kenii straż pożarną. Po latach starań uruchomiliśmy pierwszy w Afryce Wschodniej certyfikowany system szkolenia zawodowego strażaków i do tej pory przeszkoliliśmy ok. 60 proc. strażaków w 50-milionowej Kenii. Podczas powodzi w dość dużym mieście Meru w północnej Kenii straż pożarna, dzięki szkoleniom polskich instruktorów, zbudowała most linowy i uratowała wiele osób. Pomoc dla Afryki to nie tylko zapobieganie, ale także reagowanie na skutki coraz bardziej nieprzewidywalnej pogody.

Brzmi to dobrze, ale musi kosztować. Na katastrofy naturalne, wojny i fale migracji patrzy się przez pryzmat kosztów.

Wielu polityków i decydentów, nie tylko w Polsce, patrzy na pomoc rozwojową jak na jałmużnę dawaną biedniejszym od nas krajom świata lub coś, co trzeba finansować, bo nakładów na pomoc zagraniczną oczekuje od nas Unia Europejska lub ONZ.

Na przykład w interesie Polski leży stabilna, bezpieczna i zamożna Ukraina. W tym celu Ukraina potrzebuje mieć nie tylko silny rząd, ale prowadzić skuteczną walkę z korupcją, posiadać rozwinięte społeczeństwo obywatelskie i mieć perspektywy rozwoju gospodarczego. Pomoc rozwojowa dla Ukrainy, która obecnie jest zdecydowanie za mała, potrzebna jest, aby wesprzeć naszych sąsiadów np. w walce z korupcją czy budową sprawnych instytucji państwowych. Prywatny biznes tego za nas nie załatwi.

Podobnie jest w Afryce i na Bliskim Wschodzie?

Tak. Obecnie kontynent ten jest domem dla 1,2 mld osób, co stanowi mniej niż 20 proc. ludności świata. Za 80 lat będzie to już 40 proc. populacji. Co roku w większości krajów Afryki liczba ludności rośnie o ok. 2 proc. – większość krajów de facto nie wie, ile dokładnie ma mieszkańców. Aby wytworzyć miejsca pracy dla tak szybko rosnącej populacji, potrzeba nieprzerwanego wzrostu gospodarczego o ok. 5 proc. rocznie. A takiego wzrostu w większości krajów Afryki nie ma.

Możemy podać jakiś przykład?

Nigeria, najludniejszy kraj na tym kontynencie (prawie 200 mln mieszkańców), od 2015 roku przechodzi kryzys gospodarczy, podczas gdy liczba jej ludności rośnie nieprzerwanie. Skutkiem kryzysu jest spadek PKB Nigerii w przeliczeniu na mieszkańca o 20 proc. w ciągu ostatnich sześciu lat. To musi doprowadzić do masowych migracji za chlebem - przede wszystkim w ramach samego kontynentu afrykańskiego, ale także do bardzo zamożnej i powoli wyludniającej się Europy.

W jaki sposób można więc wspomóc Afrykę, by była zamożna i stabilna?

Środki na pomoc rozwojową i stabilizację regionów na Bliskim Wschodzie i w Afryce powinny zostać włączone w cele wydatków na obronę.

Obronę?

Bo to zapobiegnie powstawaniu przyszłych, potencjalnie bardzo dużych, wyzwań i kryzysów. Polska i kilka innych krajów NATO zadeklarowało, że do 2030 roku przeznaczy na obronność 2,5 proc. PKB, czyli o 20 proc. więcej niż obecnie. Dla przykładu koszt jednego myśliwca F-35 kupowanego przez Polskę to 390 mln zł. Za tą kwotę polskie przedsiębiorstwa budowlane mogłyby wybudować przynajmniej 160 km drogi asfaltowej w Afryce, która dzięki zatrudnieniu i rozwojowi handlu przyniosłaby lokalnej gospodarce kilkukrotnie większe korzyści ekonomiczne. Unia Europejska, aby móc zarządzać procesami migracyjnymi, musi wyjść poza obecne ramy i mechanizmy działania. UE potrzebuje nowego "Planu Marshalla dla Afryki".

A otworzymy kiedyś granice dla migrantów?

Migracja jest bardzo skomplikowanym procesem, którym jednak można częściowo zarządzać lub go kształtować. Obecnie Unia Europejska zdaje się być przeświadczona o tym, że jest to proces naturalny i samorzutny. Dlatego często zajmują się nim zorganizowane grupy przestępcze i terrorystyczne, które czerpią ogromne zyski z przerzutu migrantów przez Saharę do Libii, a następnie do Włoch. Idealna polityka migracyjna chroni przede wszystkim godność migranta, zarówno podczas wędrówki, jak i po dotarciu na miejsce, oraz wspiera jego szybką integrację w kraju przyjmującym.

Migrantom na szlaku z Afryki do Europy grozi w Libii niewolnictwo, tortury, gwałty a w końcu – śmierć w masowym grobie. Czy naprawdę muszą oni przechodzić przez to piekło? Proszę sobie wyobrazić, jak wyglądałby proces wyboru wykształcenia i kariery zawodowej młodzieży w Afryce, gdyby ta młodzież wiedziała, że ma szansę na legalną pracę w Unii Europejskiej lub w innej wysoko rozwiniętej gospodarce. Nawet niewielka taka możliwość byłaby ogromną motywacją do nauki i rozszerzenia umiejętności. Dlatego Unia Europejska, w tym Polska, powinna zbudować w krajach afrykańskich szkoły, kształcące młodzież na porównywalnym do standardów europejskich poziomie.

Żeby potem ta młodzież pracowała w Europie?

Też, ale nie tylko. Potrzebne są także elity gospodarcze i biznesowe dla krajów Afryki. Mimo to jedynie umożliwienie legalnej migracji osób, których umiejętności są potrzebne na rynku pracy Unii Europejskiej, pozwoli na powstrzymanie nielegalnej migracji.

Imigracja tak czy inaczej będzie - legalna czy nie, kontrolowana czy chaotyczna. Jak w tym wszystkim odnajdzie się dziś dość mocno zamknięta Polska?

Intryguje mnie jedno pytanie: czy będziemy w stanie dobrze pokierować polityką migracyjną i integracją migrantów, by stali się oni częścią naszego społeczeństwa? Przecież Polacy mają niesamowitą cechę: traktują jak swojego prawie każdego obcokrajowca, który dobrze mówi po polsku. Czy w polskim społeczeństwie widzimy miejsce dla migrantów spoza naszego kręgu kulturowego lub krajów Europy Wschodniej? W jaki sposób nauczymy ich dobrze języka tak, aby mogli jak najszybciej podjąć pracę?

Duże polskie miasta, szczególnie Warszawa, mają coraz większe społeczności imigranckie. Patrząc na obecną sytuację ciężko być optymistą, gdy ataki na tle rasistowskim, głównie werbalne, stają się coraz częstsze. Migranci z Ukrainy, Białorusi czy krajów Azji żyją obok nas, ale ich integracja jest minimalna. Nie czują się oni częścią naszego społeczeństwa, które dawniej szczyciło się swoją tolerancyjnością.

Dr Wojtek Wilk jest prezesem Polskiego Centrum Pomocy Medycznej, która niesie pomoc humanitarną i rozwojową w krajach Europy, Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Jest też ekspertem ONZ w zakresie zarządzania kryzysowego i specjalistą ds. planowania strategicznego pomocy humanitarnej. Uczestniczył w międzynarodowych działaniach w odpowiedzi na kilkanaście kryzysów humanitarnych, od Kosowa, przez Irak i Południowy Sudan po trzęsienie ziemi w Nepalu.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (725)