Tym Tusk przyzna się do słabości, wygra "spółdzielnia"?
Dla rządzącej koalicji prawie nic się nie zmieni, a opozycja nie ma szans na przeforsowanie swoich postulatów. Zdaniem dr. Tomasza Godlewskiego, politologa z UW, wynik wyborów to dowód na to, że Polacy nie chcą rewolucji w żadnym wydaniu. Politolog zaznacza również, że najbardziej prawdopodobna zmiana w rządzie będzie dotyczyła Cezarego Grabarczyka. - Utrzymanie tego ministra, to przyznanie się przez Tuska do słabości wewnętrznej, czyli skutecznego działania mitycznej "spółdzielni Grabarczyka" i jego pozycji w Platformie - wyjaśnia dr Godlewski.
10.10.2011 | aktual.: 05.06.2012 15:24
WP: Marcin Bartnicki: Co najbardziej zaskakuje w wynikach wyborów?
Dr Tomasz Godlewski: Nie ma w nich większego zaskoczenia, ponieważ szacunki badań sondażowych były do nich zbliżone. Za zaskakujące można uznać jednak bardzo niskie poparcie dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Spodziewałem się, że Sojusz osiągnie wynik dwucyfrowy.
WP: Z czego wynika tak niskie poparcie dla SLD?
- Zbiegło się tutaj kilka czynników. Po pierwsze była to bardzo słaba kampania, prowadzona w sposób dość chaotyczny. Po drugie lider w trakcie kampanii był zdecydowanie za mało widoczny. W ostatnich dniach twarzą kampanii zaczął być Ryszard Kalisza, nie zaś Grzegorz Napieralski . Po trzecie, SLD popełniło błąd w planowaniu strategii kampanii. Nie była ona skierowana do lewicowego elektoratu wrażliwego na kwestie światopoglądowe , społeczne i socjalne. Zamiast tego SLD ścigało się z PiS w krytyce rządu. Zyskał na tym Janusz Palikot, który w sposób bezpośredni komunikował właśnie wartości bliskie sercu ludzi lewicy.
WP: Czy w SLD widać jakąś osobę, która mogłaby zastąpić Napieralskiego?
- W SLD nie ma w chwili obecnej naturalnego sukcesora Napieralskiego, po jego ewentualnej rezygnacji ze stanowiska przewodniczącego partii. Jest oczywiście skrzydło wspierane nieformalnie przez Aleksandra Kwaśniewskiego, a reprezentowane przez Ryszarda Kalisza czy Wojciecha Olejniczaka lecz mam duże wątpliwości, czy chciałoby ono przejąć władzę w Sojuszu i czy jest na tyle silne, aby to zrobić. Z drugiej strony mamy grupę dawnych polityków lewicy, jak chociażby Miller czy Oleksy, lecz podążanie w tym kierunku wydaje się być ruchem destrukcyjnym z powodu zmniejszającego się wpływu twardego peerelowskiego elektoratu. Politycy ci odstraszają natomiast osoby młode i o centrolewicowych poglądach - a właśnie one, jak pokazał przykład Palikota, stanowią przyszłość polskiej lewicy.
WP: Jaka koalicja jest najbardziej prawdopodobna w nowym sejmie?
- Nic się nie zmieni. Choć, jak komentował wczoraj Waldemar Pawlak na podstawie wyników sondażowych, pojawienie się nowego ugrupowania w sejmie pozwala przyszłemu premierowi na pewną swobodę w doborze partnera. Z jednej strony mamy naturalnego koalicjanta dla PO, czyli PSL i myślę, że w tym kierunku będzie zmierzał Donald Tusk, z drugiej strony w tym rozdaniu pojawił się straszak w postaci Janusza Palikota. Przypomnijmy, że w poprzedniej kadencji sejmu Tusk nie miał w zasadzie alternatywy, teraz tą alternatywę posiada. Janusz Palikot nie ukrywa, że chętnie dołączyłby do obozu władzy. W gorących wczorajszych komentarzach tonował wypowiedzi Tuska dotyczące odżegnywania się od koalicji z Palikotem. Jednak najbardziej prawdopodobna koalicja to PO-PSL, przy cichym wsparciu Ruchu Palikota, bądź pozyskanie z RP kilku posłów, co nie wydaje mi się nieprawdopodobne.
WP: Czy przy takim układzie w sejmie, Ruch Palikota ma szansę na zrealizowanie któregoś ze swoich postulatów, chociażby o wycofaniu religii ze szkół?
- Jest to mało prawdopodobne. Pamiętajmy, że po pierwsze RP jest w swojej strukturze dość specyficzny. Tak naprawdę ruch ten jest swoistego rodzaju drużyną wodza. Wyborcy głosowali na Palikota, a nie na jego ludzi. W związku z tym nie wydaje mi się realne, nie ma takiej woli politycznej i nie ma takiej większości, aby wchodzić w ostry spór z Kościołem i zmieniać obecny stan rzeczy. Myślę, że dla Palikota będzie to dość wygodne. Będzie przez cały czas zwoływał konferencje prasowe, zgłaszał kolejne inicjatywy bez widocznego efektu. W ten sposób ma dość wygodną wymówkę do nic nie robienia: "chcieliśmy, ale nie mamy większości".
WP: Co przesądziło o sukcesie wyborczym Palikota? Działał trochę wbrew wszystkim, nie był zapraszany na debaty, nie miał dotacji z budżetu państwa, a osiągnął trzeci wynik.
- Zadziałały tutaj dwa czynniki. Po pierwsze było to bardzo silne osobiste zaangażowanie Janusza Palikota, który postawił wszystko na jedną kartę. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ ma prywatne zaplecze biznesowe. Drugi czynnik, podejrzewam, że kluczowy, to media. Bez mediów Palikot nie istnieje, lider RP wpisał się swoją kampanią w to, co media preferują, a mianowicie w krzykliwe, komunikatywne, przyciągające uwagę widzów show. Proszę zwrócić uwagę, że zanim media nie zaczęły relacjonować różnych poczynań Janusza Palikota, jego poparcie sondażowe oscylowało w okolicach jednego punktu procentowego. Po rozpoczęciu przez RP happeningów, różnych niekonwencjonalnych działań relacjonowanych przez media, poparcie systematycznie zaczęło wzrastać. W momencie, kiedy zaczęło oscylować w granicy czterech punktów procentowych, ludzie zaczęli orientować się, że głos oddany na Janusza Palikota, nie jest głosem straconym. W tym momencie poparcie znacząco wzrosło. Warto w tym miejscu wspomnieć także o specyfice elektoratu
Palikota. Znaczna jego część to ludzie bardzo młodzi. RP jawi się jako partia protestu i zmiany, może nie tyle stylu rządzenia, ale raczej sposobu komunikacji. Ludzi młodych porywają takie hasła, są nastawieni promodernistycznie, dlatego skłonni są zagłosować na Janusza Palikota.
WP: Wiele osób, jeszcze przed wyborami zadawało sobie pytanie, co w praktyce zmieni się dla przeciętnego obywatela, przy nowym układzie sił w parlamencie. Odczujemy to w jakiś sposób?
- Uważam, że nie nastąpią znaczące zmiany. Polacy popierając Platformę wybrali przewidywalność i stabilność. Byłbym jednak daleki od stwierdzenia, że Donald Tusk potwierdził swój mandat. Wynik potwierdza raczej znane z innych badań demoskopijnych nastawienie Polaków do polityki: "niech polityka będzie jak najdalej ode mnie, im bardziej jest przewidywalna, im mniej ingeruje w moje życie, tym lepiej". W związku z tym po raz kolejny potwierdziła się niechęć do rewolucji, nieważne jak by ona wyglądała, czy to w wydaniu Janusza Palikota, czy Jarosława Kaczyńskiego. Koalicja będzie bardzo podobna, premier będzie ten sam, nie należy spodziewać się radykalnych zmian. Kluczowe w odpowiedzi na zadane przez Pana pytanie będzie ustalenie składu przyszłego rządu. Jeśli Tusk spełni swoje obietnice przedwyborcze i znacząco ten skład zmodyfikuje, to jest jakaś szansa na zmiany. Jeśli jednak ten skład będzie kontynuacją, to myślę, że znaczących zmian nie należy oczekiwać.
WP: Kogo spodziewa się pan nie zobaczyć w przyszłym składzie rządu? Kto w nim będzie na pewno?
- Powołując się na wypowiedzi samego premiera, raczej nic nie zmieni się w kwestii polityki zagranicznej, dalej szefem tego resortu będzie Radosław Sikorski. Nic nie zmieni się w resorcie zdrowia, ponieważ minister Kopacz jest wysoko ceniona przez premiera. Byłbym natomiast zdziwiony, gdyby Donald Tusk zatrzymał ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka - osoby, która ma bardzo duży negatywny elektorat. Z drugiej strony utrzymanie tego ministra, to przyznanie się przez Tuska do słabości wewnętrznej, czyli skutecznego działania mitycznej "spółdzielni Grabarczyka" i jego pozycji w Platformie. Nie przypuszczam, żeby coś zmieniło się w kwestii ministra sprawiedliwości. Pytanie, jakie ministerstwa wynegocjują sobie ludowcy? W dużej mierze zależeć to będzie od siły koalicjanta w stosunku do liczby mandatów PO.
Rozmawiał Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska