'"Twardzi' Kaczyńscy zmiękli - podpisali prawie wszystko"
Niejasne aluzje na temat okoliczności, w jakich niemiecka kanclerz objęła władzę, postulat "bardziej aktywnej polityki historycznej" w stosunku do naszych zachodnich sąsiadów, która miałaby polegać na przypominaniu zbrodni nazistów - ostatnie wypowiedzi prezesa PiS odbiły się szerokim echem w polskich i niemieckich mediach. Czy wpłyną one na relacje polsko-niemieckie, czy okażą się tylko mało znaczącym elementem kampanii, o którym zapomnimy tuż po wyborach?
06.10.2011 | aktual.: 07.10.2011 09:56
- Stosunki polsko-niemieckie opierają się na czymś więcej, niż tylko na incydentalnych wypowiedziach polityków - uważa prof. Klaus Bachmann, politolog z SWPS. - Relacje między naszymi krajami były dobre nawet w okresie 2005-2007 - jedna partia albo jeden rząd, to za mało, aby je popsuć - komentuje ekspert.
Podobnego zdania jest dr Waldemar Czachur z Instytutu Germanistyki UW. - W czasie kryzysu gospodarczego w 2009 roku, Polska jako jedyne państwo w Europie odnotowała pozytywny bilans gospodarczy. Wtedy też Niemcy doceniły nasz kraj jako partnera do współpracy - mówi dr Czachur. Jego zdaniem, polsko-niemieckie stosunki nigdy nie były tak dobre, jak obecnie. - Nie znaczy to jednak, że między naszymi krajami nie ma żadnych rozbieżności. Nie zgadzamy się na przykład w kwestii polityki energetycznej, klimatycznej, różni nas też sposób postrzegania Rosji i roli Partnerstwa Wschodniego - wyjaśnia dr Czachur.
Dr Magdalena Latkowska z Katedry Studiów Interkulturowych Europy Środkowo-Wschodniej UW zaznacza, że wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego są wykorzystywane na potrzeby kampanii. - Nagłaśnianie wypowiedzi na temat Angeli Merkel to próba "zadekretowania" antyniemieckości PiS, bo na tym tle bardziej widoczna jest proniemiecka orientacja Tuska - mówi dr Latkowska. Jej zdaniem, osobiste relacje między Donaldem Tuskiem a Angelą Merkel są o wiele lepsze, niż między prezesem PiS a kanclerz Niemiec. Jednak te różnice nie rzutują na stosunki polityczne i gospodarcze między krajami.
Prof. Klaus Bachmann podkreśla, że wbrew temu, co twierdził Jarosław Kaczyński i jego zwolennicy, rządy jego partii nie były aż tak uciążliwe dla rządów w Berlinie. - W latach 2005-2007 bracia Kaczyńscy pokazali, że cechuje ich kompleks niższości, który kompensują przez demonstracyjną buńczuczność i ciągle podkreślenie, jacy oni są twardzi i nieustępliwi. Jednak kiedy zaczynają się prawdziwe negocjacje i Kaczyńscy zostają sam na sam z osobami, z którymi wcześniej deklarowali walkę, szybko miękną i podpisują prawie wszystko, co im się podsuwa - mówi prof. Bachmann i na poparcie swojej tezy opisuje okoliczności, jakie towarzyszyły podpisaniu Traktatu Lizbońskiego. - Wtedy PiS natychmiast wycofał się z własnej propozycji (tak zwanego pierwiastka) na szczycie w Brukseli - mówi prof. Bachmann.
Zdaniem dr. Waldemara Czachura, mimo tego, że słowa Jarosława Kaczyńskiego wpisują się w konwencję kampanii wyborczej, należy być świadomym ich możliwych konsekwencji. - Trzeba pamiętać, że jeśli wybory wygra PiS, to później prezes Kaczyński będzie musiał rozmawiać z kanclerz Merkel. Dzisiaj Jarosław Kaczyński może mówić, że to Niemcy zdominowały Europę, ale jeśli sam obejmie stery władzy, może dojść do sytuacji, że będzie zabiegał o pomoc kanclerz Merkel, o pomoc przy projektach mających na celu integrację Europy czy demokratyzację wschodnich krajów UE.
W wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej Jarosław Kaczyński odniósł się też do działalności Eriki Steinbach, członka niemieckiego Związku Wypędzonych. Prezes PiS zadeklarował, że jeżeli jego partia wygra wybory, Erika Steinbach zostanie uznana w Polsce za persona non grata. Dr Magdalena Latkowska zaznacza, że nie można marginalizować roli Steinbach w niemieckiej polityce. - Ona należy do CDU, kanclerz pojawia się też na przyjęciach przez nią organizowanych. Nie można czynić z tego zarzutu dla Angeli Merkel, takie sytuacje ilustrują jednak, że nie należy pomniejszać znaczenia środowiska związanego ze Steinbach. To, czy jego działanie będzie groźne dla Polski, zależy od polityków niemieckich. Do tej pory nie uznali jednak oni żadnych żądań Związku Wypędzonych - podkreśla dr Latkowska.
Według dr. Waldemara Czachura, nigdy nie dojdzie do realizacji roszczeń instytucji związanej z osobą Eriki Steinbach. - Nawet jeśli wielu Niemców myśli o "odzyskaniu" Wrocławia czy Szczecina, to trzeba też zapytać, jak wielu Polaków ucieszyłoby się z przyłączenia do Polski Lwowa i Wilna. Obie te sytuacje są tak samo nierealne - podkreśla dr Czachur.
Anna Korzec, Wirtualna Polska