Twardoch chwali demokrację w wydaniu PiS. Przez 8 lat chyba był pod kamieniem [OPINIA]
"Jakoś nieźle ta demokracja wygląda, jak na coś, co się tyle razy rzekomo skończyło" - obwieścił pisarz Szczepan Twardoch po ogłoszeniu wyników wyborów. Zasięgi w sieci się zgadzają, bo politycy PiS i związani z nimi publicyści masowo podają wpis. Tyle że to bzdury.
18.10.2023 | aktual.: 18.10.2023 13:25
Ponad 74 proc. frekwencji i prognozowana zmiana władzy to dla polityków PiS i wspierających ich publicystów dowód na to, że z demokracją w Polsce wszystko jest super. Do tego grona dołączył pisarz Szczepan Twardoch, którego opinia, jako osoby spoza polityki, jest przez część odbiorców odbierana jako bardziej wiarygodna. Stąd wspomniani politycy PiS i ich medialne przystawki ochoczo zabrały się za kolportowanie wpisu twitterowego Twardocha.
Nowy autorytet prawicy
W niecałą dobę wpis nabił ponad 1,5 tys. retłitów, co zapewniło mu ponad 1 mln zasięgu. Przypomniało mi to karierę wywiadu, jakiego przed wyborami w 2015 r. udzielił "Rzeczpospolitej" Krzysztof Stanowski, wówczas popularny dziennikarz sportowy, mający dopiero przed sobą karierę guru od wszystkich tematów - zaczynając od spraw wagi państwowej, przez obronę trenera Michniewicza, na tajemnicach Bollywood kończąc.
Wracając do Twardocha, pisarz kpi z tych, którzy przez ostatnich 8 lat alarmowali o końcu demokracji. I tu trudno z perspektywy czasu nie ocenić tych głosów jako nadmiernie alarmistycznych. Szczególnie, że Polacy szybko na te głosy zobojętnieli, co ułatwiło PiS-owi demolowanie sądownictwa, przejęcie mediów publicznych czy upolitycznienie spółek Skarbu Państwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem w tym, że Twardoch nadwrażliwość części polityków opozycji i publicystów krytycznie patrzących na PiS traktuje jako dowód na to, że z polską demokracją wszystko jest okej. A nie jest. Po prostu pisze bzdury o wyborach i demokracji.
Uniwersytet Zdrowego Rozsądku, Wydziału Chłopskiego Rozumu
Tezę postawioną przez Twardocha można obronić tylko jeśli odwołamy się do powiedzenia (choć sam autor nie pisze tego wprost), że z demokracją jest jak z ciążą - albo jest, albo jej nie ma. Tymczasem to jedno z głupszych porównań, rodem z Uniwersytetu Zdrowego Rozsądku, Wydziału Chłopskiego Rozumu. Tak głupie, jak większość opinii próbujących sprowadzić skomplikowaną rzeczywistość i wiele odcieni szarości do prostych dychotomii tak - nie, czarne - białe, jest - nie ma. Tak głupie, że aż niegodne człowieka tak oczytanego i elokwentnego jak Twardoch.
Jak zawsze, rzeczywistość jest dużo bardziej złożona, także w kwestii polskiej demokracji. Nie sposób zgodzić się z diagnozą przytoczoną na początku tego tekstu. Mogę się tylko domyślać, że swoją opinię Twardoch opiera m.in. na wysokiej frekwencji. To sprowadzanie demokracji do samego aktu głosowania, zupełnie pomijając choćby to, jak wyglądała kampania wyborcza.
Przecież PiS zaangażowało cały aparat państwa i zależne od niego spółki (nie pierwszy raz zresztą - przypominam choćby billboardy o sądach opłacone przez PFN). Czy Twardoch nie widział pikników 800+, na których promowali się politycy PiS? Wręczania tekturowych czeków? Reklam, takich jak ta państwowego koncernu energetycznego PGE, która wprost przytaczała hasło wyborcze PiS? Na stronie TVP można jeszcze znaleźć piątkowe wydanie "Wiadomości", które było 1,5-godzinną audycją wyborczą PiS.
Na te grzechy zwraca też uwagę misja obserwacyjna OBWE. Wspomina też o kampanii referendalnej, która pomogła władzy ominąć limity wydatków i jeszcze mocniej zaangażować państwowe spółki do podbijania swojego przekazu wyborczego.
Dowód, ale na co?
Wspomniana frekwencja to raczej dowód na to, że z polską demokracją nie wszystko było w porządku. Polacy to zauważyli i masowo poszli do urn. Bali się, że bez nadzwyczajnej mobilizacji w kolejnych wyborach PiS skorzysta z jeszcze większej liczby narzędzi Orbana. Stąd przecież tak znaczący wzrost liczby wyborców, którzy zagłosowali na partie chcące odsunąć PiS od władzy.
"Co z pisowską dyktaturą, która "nigdy nie odda władzy"? Właśnie przegrała wybory i oddaje władzę? To się logicznie nie spina" - wyrokuje pisarz. Na razie najbliżej do publicznego przyznania, że władzę trzeba będzie oddać, był Marek Suski, który w TVP Info stwierdził, że "tymczasowo zło zwyciężyło". Inni politycy PiS przekonują, że to oni będą tworzyć rząd, w czym planuje im chyba pomóc prezydent Duda.
W filmach Hitchcocka najpierw było trzęsienie ziemi, a później emocje rosły. U Twardocha najpierw jest głupota, a później piramidalna głupota. Pisarz pyta retorycznie: "Może więc nigdy nie było dyktatury, cały czas żyliśmy w demokracji, tyle że rządziła partia, której nie lubimy (...)."
Na jakiej wewnętrznej emigracji przez ostatnie 8 lat przebywał Twardoch, że pisze takie rzeczy? Może nie miał żadnej styczności z jakąkolwiek informacją ze świata zewnętrznego? Może trzeba mu opowiedzieć o wojnie w Ukrainie, szturmie na Kapitol, transferze Lewego do Barcelony i śmierci Tiny Turner?
Demokracja. Jak u Orbana
Tylko ślepiec (albo polityk PiS) mógł nie zauważyć choćby jednej rzeczy, która podczas rządów Jarosława Kaczyńskiego w Polsce była zaprzeczeniem demokracji. Powtórzę się, ale for the record: upolitycznienie mediów publicznych, prokuratury, części sądownictwa i państwowych spółek to - według Twardocha - "życie w demokracji".
Wybory nie były sfałszowane, tak jak nie są fałszowane w Turcji czy na Węgrzech. Ale czy to oznacza, że w tych krajach istnieje pełna demokracja, z wszystkimi przymiotnikami, niebędąca tyranią większości? No nie. I Polska przez 8 lat rządów PiS oddalała się od zasad demokracji.
A i sam akt głosowania PiS próbowało maksymalnie zmanipulować na swoją korzyść. Stworzono dodatkowe komisje w małych miejscowościach (gdzie PiS ma większe poparcie), jednocześnie w dużych miastach tworząc komisje z kilkakrotnie wyższą liczbą uprawnionych do głosowania. Skutek? Ogromne kolejki. To kwestia organizacyjna, dużo poważniejsze jest niedostosowanie liczby mandatów w okręgach do liczby mieszkańców, co sprawia, że w głos mieszkańca woj. świętokrzyskiego waży dużo więcej niż głos warszawiaka.
Bez dyskusji
Próbowano nawet zwrócić Twardochowi uwagę na to, że jego diagnoza rzeczywistości z rzeczywistością niewiele ma wspólnego. Dorota Brejza, prawniczka i żona polityka KO, przypomniała o podsłuchiwaniu jej rodziny podczas kampanii wyborczej w 2019. Pisarz zaczął pisać coś o Watergate i o tym, że ten incydent także nie zakończył demokracji w USA.
Później wrócił do obrony rządów PiS, przyznając jednocześnie, że nie wszystko było ok, co już kompletnie zburzyło spójność konstrukcji myślowej zbudowanej przez Twardocha. "Rządy PiSu łamały również wiele innych norm i obyczajów demokratycznych, co jednak nie uczyniło z Polski dyktatury, a demokracji owszem szkodziło, ale jej nie zakończyło" - napisał.
Czyli: "no okej, może i podtruwali tę demokrację przez 8 lat, ale przecież jej nie otruli. Jest mocno schorowana, no ale przecież żyje". Kiedy Dorota Brejza starała się zwrócić na to uwagę Szczepanowi Twardochowi, ten skapitulował, rzucając "ale to Pani dzwoni". Starcie na argumenty odklepał szybciej niż Najman.
Zaskakujące, że ludzka (a może tylko pana Twardocha) pamięć jest tak krótka. To tylko zwiększa prawdopodobieństwo, że metody, którymi PiS podtruwało polską demokrację, mogą wrócić. A PiS może dopełnić swojego "dzieła".
Dwie małpki Twardocha
Warto przytoczyć jeszcze jedną próbę obrony tezy przez Twardocha. "O tym, co złego się wydarzyło, nie dało się rozmawiać, bo przykrywały to krzyki o tym, że "żyjemy w putinowskiej Polsce", "system autorytarny się domyka" i cała reszta tej histerii, jak z bajki o chłopcu, którzy krzyczał "pali się".
Tak samo głupie jak histeria jest zasłanianie oczu i uszu na zło, bo inaczej nie sposób wytłumaczyć postawę Twardocha. Gdyby widział i rozumiał to, co działo się przez ostatnie 8 lat, nie pisałby takich rzeczy. Może warto było dopełnić japońskie przysłowie "nie widzę, nie słyszę, nie mówię" i nie pisać głupot dla chwili zwiększonej popularności w sieci?
Kamil Sikora dla WP Opinie