TVP - decydujące starcie
Prezes telewizji publicznej Andrzej Urbański kontra Platforma Obywatelska próbująca pozbawić go fotela na Woronicza. Forsowana przez PO nowa ustawa medialna może okazać się pierwszą przegraną batalią ekipy Donalda Tuska.
04.02.2008 | aktual.: 04.02.2008 14:24
Andrzej Urbański może spać spokojnie. Autorka nowej ustawy medialnej, posłanka PO Iwona Śledzińska‑Katarasińska, przyznaje, że rozpisanie konkursu na prezesa TVP jest możliwe najwcześniej w maju. I to pod warunkiem że prace nad ustawą pójdą jak po maśle. A wiadomo, że nie pójdą, bo posłowie od prawa do lewa zgłaszają krytyczne uwagi do projektu. Nawet koalicjanci z PSL.
Jeśli ludowców uda się – w imię interesu koalicyjnego – przekonać do poparcia ustawy, to czeka ją prezydenckie weto. By je odrzucić, rząd potrzebuje wsparcia LiD. I nawet gdyby to się udało, ustawa będzie zaskarżona przez PiS do Trybunału Konstytucyjnego. W rzeczywistości więc prezes Urbański może spać spokojnie przynajmniej do końca roku. A bracia Kaczyńscy mają w tym czasie zapewnioną kontrolę nad publicznymi mediami – telewizją i radiem.
Wszyscy chcą konkursów
Platforma przygotowała ustawę pod hasłem odpartyjnienia mediów publicznych. Stąd propozycja, by członkowie rad nadzorczych i zarządów pochodzili z konkursów. A te pod nadzorem Ministerstwa Skarbu miałaby przygotowywać Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. W Radzie Platforma też szykuje zmiany. Główna dotyczy doboru kandydatów – zgłaszani przez Sejm, Senat i prezydenta muszą mieć rekomendacje organizacji akademickich lub środowisk twórczych. – Z tym się akurat zgadzam. Gdy przygotowywaliśmy ustawę medialną z 1992 roku, zakładaliśmy, że jeżeli podzielimy wpływy polityczne na Sejm, Senat i prezydenta, to demokracja zwycięży. Demokrację robiono jednak w konia koncertowo za każdej ekipy – przyznaje obecny prezes TVP Andrzej Urbański.
Jednak jego zdaniem, podobnie jak i PiS, niepokojąca w projekcie ustawy jest chęć pozbawienia KRRiT kompetencji koncesyjnych. Według propozycji PO mają one być w całości przekazane do Urzędu Komunikacji Elektronicznej i podlegać jego prezesowi. Ten zaś zależny jest od premiera.
– Nie chodzi o koncesje analogowe, lecz o wart miliony złotych rynek częstotliwości cyfrowych. Poza nadawaniem programów telewizyjnych i radiowych są to także usługi telefoniczne, internetowe, zakupowe i ma nimi zarządzać jednoosobowo prezes UKE mianowany przez premiera – oburza się poseł PiS Jan Ołdakowski z sejmowej komisji kultury i środków przekazu. I zaraz dodaje: – Ta ustawa to przykład, jak pisać prawo, które pod płaszczykiem słusznych rozwiązań pozwoli odzyskać media ekipie rządzącej. O takim rozwiązaniu PiS się nie śniło.
Posłanka Śledzińska‑Katarasińska odpiera te zarzuty, twierdząc, że przygotowany przez nią projekt to tylko pierwszy krok w pakiecie zmian medialnych: – Kolejnym musi być normalizacja rynku technologii cyfrowych, ale to leży już w gestii rządu. Taka strategia powinna powstać do końca roku.
Platformie chodzi o to, by docelowo powstał w Polsce, tak jak w USA czy Wielkiej Brytanii, jeden regulator rynku zajmujący się koncesjami radiowo‑telewizyjnymi, internetowymi i telefonicznymi łączący także kompetencje obecnego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – To słuszny kierunek, ale aby móc go wdrożyć, potrzeba konstytucyjnej poprawki. UKE musi być regulatorem niezależnym od premiera. Trudno natomiast powiedzieć, czy w Sejmie znajdzie się dziś większość gotowa poprzeć zmianę konstytucji. Bez tego zaś ustawa PO to tylko kosmetyczne poprawki dające jednak rządzącym potencjalny instrument niebezpiecznej manipulacji – ocenia ustawę medioznawca, profesor Tomasz Goban‑Klas.
Skok na media
Koalicyjny PSL wskazuje jeszcze jedno źródło potencjalnego upolitycznienia mediów, które przynosi proponowane przez PO rozwiązanie. Chodzi o konkursy na członków rad nadzorczych i zarządów. – Jako że są to spółki publicznego radia i telewizji, konkursy ma nadzorować Ministerstwo Skarbu. To upartyjnienie mediów, bo ministrowie się zmieniają, rządy też – tłumaczy poseł PSL Tadeusz Sławecki reprezentujący partię w pracach nad ustawą. – Jeśli ktoś uważa, że obecne zarządy i rady nadzorcze powoływane według obowiązującej ustawy nie są tubą partyjną, to gratuluję dobrego samopoczucia – odpowiada Śledzińska‑Katarasińska. To właśnie z powodu upolitycznienia przez rząd PiS mediów publicznych na skalę dotychczas nieznaną PO chce wprowadzić zmiany w trybie ekspresowym. Bo wejście w życie nowej ustawy automatycznie kończyłoby kadencję władz TVP i Polskiego Radia powołanych na starych zasadach.
PiS‑owski skok na media rozpoczął się od nowelizacji ustawy medialnej w grudniu 2005 roku, gdy przy udziale Samoobrony i LPR przegłosowano to, że szefa KRRiT mianuje prezydent. Trybunał Konstytucyjny uznał takie rozwiązanie za niezgodne z konstytucją, ale PiS z koalicjantami na dobre już wtedy rozkręciło mechanizm obsadzania swoimi ludźmi radia i telewizji. Do zarządu Polskiego Radia trafił kontrowersyjny Jerzy Targalski, do zarządu TVP – były wszechpolak Piotr Farfał, a Bronisław Wildstein został prezesem telewizji. Gdy okazał się niewystarczająco skuteczny, został wymieniony na Andrzeja Urbańskiego pełniącego wcześniej funkcję szefa Kancelarii Prezydenta. To za jego urzędowania ręczne sterowanie informacjami w TVP przejęła Patrycja Kotecka, która – jak twierdzą pracujący w TVP dziennikarze – blokowała emisje informacji niesprzyjających ekipie PiS. I wybory 2007 roku niczego tu nie zmieniły – ostatnio pełnomocnikiem telewizji do spraw Euro 2012 został Radosław Parda (LPR).
– Chcieliśmy skończyć z takimi praktykami, stąd propozycja szybkich zmian ustawowych. Od czegoś trzeba zacząć. Jeśli więc PiS kuma się teraz z LiD, tą znienawidzoną lewicą, by obalić nasz projekt, to znaczy, że trafiliśmy w czuły punkt – broni ustawy Iwona Śledzińska‑Katarasińka.
Misterna rozgrywka LiD
LiD nie potępia ustawy w czambuł, tylko prowadzi dyplomatyczną grę pomiędzy Platformą pragnącą wprowadzić zmiany a PiS broniącym własnych rozwiązań.
– Na razie to, co robi Platforma, jest czystą szwejkologią. PO tłumaczy, że nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej. Lewica, aby poprzeć zmiany, musi poznać prawdziwe intencje PO w sprawie mediów publicznych – tłumaczy poseł Jerzy Wenderlich z LiD. – Moja niepewność co do intencji Platformy bierze się z ostatniego posiedzenia sejmowej komisji kultury i środków przekazu. Przesłuchiwaliśmy prezesa Urbańskiego. Pytania o zwalnianych, niepoprawnych politycznie dziennikarzy prezes zbywał argumentem braku dowodów. Zaproponowałem więc, by na kolejne posiedzenie komisji zaprosić tych dziennikarzy – niech sami opowiedzą o tym, co działo się na Woronicza za czasów PiS. Tego wniosku nie poparła jednak ani posłanka Śledzińska‑Katarasińska, ani poseł Jerzy Fedorowicz reprezentujący Platformę w komisji – opowiada Wenderlich.
Krótko mówiąc, LiD domaga się od partii Donalda Tuska przedstawienia przynajmniej zarysu całościowej reformy mediów publicznych. A więc nie tylko zmian dotyczących obsadzania KRRiT i zarządów oraz rad nadzorczych, ale także na przykład kwestii finansowania mediów publicznych, czyli sprawy abonamentu.
– Faktem jest, że ta ustawa nie odpowiada na najistotniejsze pytania, między innymi: czy telewizja publiczna ma żyć z reklam, czy też jej rolą jest misja obywatelska? Czy warto mnożyć kanały telewizji publicznej, co czynią obecne władze TVP, czy należy je raczej ograniczać, stawiając na jakość za publiczne pieniądze – mówi profesor Goban‑Klas. Jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby dziś cofnięcie się do ustawy z początku lat 90., czyli odrzucenie przyjmowanej w ekspresowym tempie psującej media ustawy PiS z 2005 roku, i przygotowanie zmian jeszcze raz, ale kompleksowo, włączając w to finansowanie mediów publicznych, zasady ich działania na rynku oraz zapewnienie autentycznej niezależności od obecnie obowiązującej władzy.
Robiona na chybcika ustawa medialna może Platformie odbić się czkawką. Dlatego że polegnie w Sejmie i będzie pierwszą klęską parlamentarną tej władzy. A także, dlatego że każda ekipa rządząca w Polsce, która na siłę przejmowała media, przegrywała z ich udziałem wybory. Pora się uczyć na błędach.
Aleksandra Pawlicka
Rozmowa
Nie płakałem po przegranej PiS – mówi prezes TVP Andrzej Urbański
Premier mówi, że ze stanowiska prezesa TVP powinien pan odejść natychmiast. Czuje się pan zagrożony?
– Andrzej Urbański nie jest wart tego, żeby o nim wypowiadał się pan premier, panowie ministrowie. Głową prezesa TVP nie zaspokoi się pielęgniarek, lekarzy, nauczycieli, górników. Więc obecny prezes w ogóle nie jest problemem. Natomiast gdyby jakakolwiek siła polityczna chciała pomniejszyć znaczenie telewizji publicznej, to Andrzej Urbański na to nie pozwoli i stanie ością w gardle.
Donaldowi Tuskowi?
– Jeżeli Donald Tusk, który mnie zna od 17 lat, twierdzi, że jestem funkcjonariuszem partii, do której nie należę, to niech zmieni doradców. Ja się nie zmieniłem, jestem tym samym facetem, który z Donaldem Tuskiem przejechał pół Stanów Zjednoczonych. I była to jedna z piękniejszych przygód w moim życiu.
Byliście tylko we dwóch?
– We dwóch. Plus eskorta z departamentu, który nas do USA zaprosił jako posłów. Rzecz miała miejsce w 1993 roku. Opowieści, i to bardzo apetycznych, moglibyśmy snuć bez liku. Na przykład o nocnych śpiewach na pustych ulicach Waszyngtonu.
Rozmawiał pan z Tuskiem jako premierem?
– Nie, ale jako prezes telewizji publicznej mam ustawowe obowiązki wobec państwa, a to państwo reprezentują prezydent, Sejm i premier. Ja bym się nigdy od takiego spotkania nie uchylił. Czy ja się mylę, czy Andrzej Urbański zmienił preferencje polityczne? – Jest w PiS i PO część poglądów, których nie akceptowałem i nie będę akceptował, a także część poglądów, które akceptowałem i tak zostanie, co nie znaczy, że należę do którejś z partii.
Ale nie da się rozłożyć głosu wyborczego po pół na PiS i na PO.
– To prawda.
Na kogo więc pan głosował?
– To ujawnię dopiero w książce, którą piszę. O mediach.
Zapytam inaczej. Gdy Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie, popłakał się pan ze szczęścia. Czy w 2007 roku, gdy PiS przegrało wybory, popłakał się pan ze smutku?
– Nie płakałem. PiS w moim przekonaniu przegrało te wybory z prostej przyczyny – źle zdefiniowało sytuację społeczną w Polsce. Z jednej strony zatrzymanie na gorącym uczynku posłanki Sawickiej, z drugiej jej łzy, które wystarczyły, żeby zmienić cały przekaz. Gdy zobaczyłem w telewizji tę konferencję, od razu powiedziałem: „To jest sytuacja podobna do tej, gdy Lech Wałęsa w czasie debaty powiedział do Kwaśniewskiego, że może mu podać nogę”. To też była kropla, ale wystarczyła.
Jeśli Platformie uda się przeforsować nowe prawo medialne i prezes będzie wybierany w ramach konkursu, wystartuje pan?
– Jeszcze nie wiem, ale konkursy powinny być normą i całkowicie akceptuję ten pomysł. Co więcej, jestem za zaostrzaniem reguł konkursów. Dziś nikt nie wymaga od kogoś, kto chce być prezesem spółki obracającej takimi pieniędzmi jak telewizja publiczna, by udowodnił, że potrafi zarabiać pieniądze. Ja miałem takie doświadczenia, bo w stołecznym ratuszu zarządzałem 4 miliardami złotych rocznie, a jako szef Kancelarii Prezydenta 500 milionami złotych.
A co z zarzutami upolitycznienia telewizji za pana rządów? Zrobienia z niej TVPiS?
– Wiele mediów w tej kampanii wyborczej zajęło stanowisko. „Przekrój” też mówił, na kogo głosować, a na kogo nie. Telewizja publiczna była jedynym medium, które tego nie uczyniło. Nie zgadzam się. Nie trzeba wzywać do głosowania na tego czy innego.
Wystarczy mieć taki program jak „Misja specjalna”. Pana nie dziwiło, że poruszane w tym programie tematy pojawiały się zawsze w okolicznościach sprzyjających gierkom PiS?
– Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłem, gdy przyszedłem do pracy na Woronicza, było spotkanie z zespołem „Misji specjalnej”. Powiedziałem im, że podoba mi się podejmowanie przez nich tematów, których nikt nie podejmuje, ale zlikwidowałem część publicystyczną, w której zapraszani goście oceniali- to, co zobaczyli.
A z pracy pani Koteckiej jest pan zadowolony?
– Śmieszą mnie zarzuty, że „upisowiłem” telewizję, biorąc dziennikarkę, której nigdy przedtem na oczy nie widziałem. Zrobiła coś, co jest niezmiernie trudne – wprowadziła zasadę, której wymagam od dziennikarzy w publicznej telewizji – ważniejszy jest temat dotyczący sześciu milionów Polaków niż temat, który dotyczy sześciu Polaków.
Rozumiem, że historie o blokowaniu przez panią Kotecką programów nieprzyjaznych PiS to według pana bajki wyssane z palca przez wrogie telewizji publicznej media.
– Założę się, że miałaby pani kłopot z podaniem przykładów. Dlatego zapytam: gdzie jest pan Łukasz Słapek, ta sława dziennikarstwa, która odeszła z telewizji publicznej z powodu Koteckiej? Możemy go oglądać w jakimś sławnym programie konkurencji? A gdzie jest redaktor Lipko? U nas miał okienko w programie oglądanym przez miliony.
W dziennikarstwie są granice, których nie można przekroczyć ani dla pieniędzy, ani dla oglądalności.
– Jak będę miał dowód nieczystej gry w TVP, to moje decyzje będą błyskawiczne.
Na razie pana decyzje dotyczą zatrudniania gwiazd. Czy doniesienia o honorarium gwiazdorskim Tomasza Lisa sięgającym stu tysięcy złotych miesięcznie są prawdziwe?
– W połowie przesadzone.
TVP stać na takie gaże?
– Albo będziemy mieć gwiazdy i przyciągać miliony osób, tak jak miało to miejsce w debatach przedwyborczych, albo skażemy się na oglądalność rzędu kilkudziesięciu czy kilkuset tysięcy.
Będą więc kolejne pary dziennikarskie jak Lis i Wildstein?
– To nie para, ale gwiazdy będą.
Kto?
– Rozmowy są dopiero prowadzone.
Żakowski i Semka?
– Być może, być może...
Komentatorzy mówią, że ściąga pan dziennikarzy krytycznych wobec PiS, by walczyć o przychylność nowej władzy.
– Walczę wyłącznie o przychylność widzów. Na przychylność władzy nie liczę. Na Ukrainie telewizja publiczna ma 1,7 procent udziału, reszta pozostaje w rękach oligarchów i proszę spojrzeć, jaka jest jakość życia demokratycznego na Ukrainie.
Pan sugeruje, że gdyby Walter albo Solorz mieli większy udział, to...
– Poznałem ostatnio Piotra Waltera. Znam Zygmunta Solorza. Nie wydaje mi się, żeby chcieli rządzić polityką w Polsce, ale telewizje komercyjne, takie jak TVN czy Polsat, może kupić ktoś, kto będzie miał ambicje polityczne. Dlatego tak ważne jest utrzymanie wysokiej pozycji TVP na rynku telewizyjnym. A szefowie telewizji komercyjnych nie powinni się cieszyć z propozycji zmian medialnych PO, bo zmierzają one do tego, że w przededniu procesu cyfryzacji rząd chce mieć w garści cały rynek. Nie tylko telewizję publiczną, ale także stacje Waltera i Solorza.
rozmawiała Aleksandra Pawlicka