Tusk rzuca wyzwanie Kaczyńskiemu. Bo wygrywa ten, któremu bardziej się chce
Tusk rzucając wyzwanie Kaczyńskiemu dobrze wie co robi. Wie, że w polityce jak na mundialu. Wygrywa nie ta drużyna, która obiektywnie jest lepsza. Wygrywa nie ta, która ma bardziej znanych zawodników, a nawet nie ta, która opracowała lepszy plan gry.
15.07.2018 | aktual.: 15.07.2018 17:25
Tusk rzucając wyzwanie Kaczyńskiemu dobrze wie co robi. Wie, że w polityce jak na mundialu. Wygrywa nie ta drużyna, która obiektywnie jest lepsza. Wygrywa nie ta, która ma bardziej znanych zawodników, a nawet nie ta, która opracowała lepszy plan gry. Wygrywa ta, której się bardziej chce, ta która ma lepszą atmosferę w drużynie i ta, która potrafi wykorzystać błędy przeciwnika. Dokładnie na to stawia Tusk i jego ekipa. Polityczny mecz, w którym stawką jest tryumfalny powrót na polskie salony, rozpoczął się na dobre. Każdy błąd będzie na wagę zwycięstwa.
Ruszyła na dobre realizacja planu rozpisanego w drobnych szczegółach gdzieś w brukselskich gabinetach. Zaczęło się od serialu, który dawny lider PO odgrywa w postaci wywiadów dla TVN. W pierwszym odcinku rzucił zapowiedź, że na emeryturę się nie wybiera. Teraz, w drugim, jakby od niechcenia rzucił wyzwanie Kaczyńskiemu. Choć doskonale wie, mało tego, liczy na to, że ten rękawicy nie podejmie.
Bo właśnie o to chodzi, by jej nie podjął. Chodzi o to, by móc go drażnić, by móc doprowadzić przeciwnika do wściekłości i niekontrolowanego ataku. Lider PiS unikający jakiejkolwiek konfrontacji stara się nie zabierać głosu. Nie walczyć. Zmęczony wewnętrznymi tarciami, niesubordynacją członków partii, czy tłumaczeniem swoich wykluczających się niekiedy decyzji politycznych woli patrzeć na politykę z boku. Dodatkowo zmęczony chorobą, nie bardzo ma ochotę na jakąkolwiek walkę. Przestał zabierać głos w Sejmie. Konferencje to rzadkość, a wywiady daje tylko tym, którzy na pewno nie zadadzą pytania, które wymagałoby choćby minimalnej potrzeby konfrontacji.
Dla aspirującego o powrót Tuska, drażnienie Kaczyńskiego wydaje się teraz najlepszą strategią. W czasach gdy polityka zagraniczna na elektorat nie działa, nie ma co liczyć na to, że jakiekolwiek zasługi brukselskie przyniosą poparcie. Gdy walka o praworządność i kadencję Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego nie są w stanie zebrać nawet wyczekiwanych przez Wałęsę stu tysięcy, trzeba wyciągać inne działa, te które działały zawsze.
Kto jak kto, ale Tusk wie, że Kaczyński, nawet jeśli osłabiony, nie należy do polityków, którzy się boją walczyć. Tusk wie, że gdy będzie skutecznie drażnił Kaczyńskiego, jak się drażni zranionego lwa, to ten w końcu nie wytrzyma i będzie musiał ryknąć. Nie będzie się cały czas chował za plecami swojej rzeczniczki. Bo im dłużej będzie się chował, tym bardziej będzie swoim milczeniem dawał dowody na to, że nie ma siły stanąć do walki ze swoim odwiecznym politycznym wrogiem. A okazanie słabości jeszcze bardziej poróżni i tak już podzieloną, niby jedną drużynę.
Im bardziej Tusk będzie drażnił Kaczyńskiego, tym bardziej zyskuje. Cały czas z Brukseli deklaruje gotowość do powrotu tylko hipotetycznie. Co przy niesprzyjających warunkach pozwala bez problemu się wycofać. Im częściej będzie mówił, że jedyny konkurent z którym warto walczyć to Kaczyński, tym bardziej pokazuje, jak nie szanuje obecnego prezydenta, którego zresztą nie szanuje też i sam lider PiS, który co prawda, mówi, że znów da mu kandydować, ale pod warunkiem, że nie wydarzy się nic nadzwyczajnego.
To Kaczyński zdecyduje, czy chęć powrotu Tuska jest sytuacją nadzwyczajną i czy tylko on będzie w stanie stawić mu czoła. Ranny lew, który nie staje do walki, pokazuje, że już się w stadzie nie liczy. Ranny lew, który staje do walki, skupia się głównie na bólu i chęci zemsty. Wtedy o błąd najłatwiej. A obaj mają jeden cel. Każdy z nich chce ostatecznie wygrać ten wieloletni turniej polityczny.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl