"Turystów mam w nosie - dbam o warszawiaków"
Nie darzy sympatią urzędników, choć sam ubiega się o takie stanowisko. Inwestycje typu budowa ulic czy mostów przekaże Chińczykom. Chyba że polskie firmy będą działały równie szybko i sprawnie. Ma w nosie turystów, zamierza dbać o warszawiaków. W wyborach liczy na 23-procentowe poparcie „tych, którzy myślą normalnie” – mówi Wirtualnej Polsce Janusz Korwin-Mikke, kandydat na urząd prezydenta stolicy. Zdradza też, że jako prezes Stowarzyszenia Poszkodowanych Mieszczan Warszawskich zamierza wystąpić do niemieckiego rządu o ogromne odszkodowanie za zburzenie przez III Rzeszę Warszawy w 44 roku.
11.10.2010 | aktual.: 14.01.2011 16:08
WP: Jak się czuje weteran wyborów?
Janusz Korwin-Mikke: - Świetnie. Startowałem prawie we wszystkich wyborach jakie były. Państwa to dziwi, mnie nie.
WP: Przegrał pan kampanię prezydencką, teraz ubiega się o fotel prezydenta Warszawy. Po co?
- Oczywiście po to, żeby wygrać wybory.
WP: Ale uczestnictwo nie jest chyba celem samym w sobie. Pytanie: co potem?
- Potem to śp. Lech Kaczyński został prezydentem Polski.
WP: Na razie największe szanse na zwycięstwo dają panu sondaże internetowe. Według niektórych może pan liczyć nawet na drugie miejsce, wyprzedzając Czesława Bieleckiego popieranego przez PiS i Wojciecha Olejniczaka, kandydata SLD.
- Na stronie „Gazety Wyborczej” nawet lekko prześcignąłem panią Hannę Gronkiewicz-Waltzową. W tej chwili mam na 80% drugie miejsce w wyborach. Walka o pierwsze będzie bardzo trudna, ale drugie jest jak najbardziej w zasięgu ręki.
WP: Z jakim poparciem?
- Liczę na 23-procentowe poparcie warszawiaków. Tych, którzy myślą normalnie. Z takim wynikiem przechodzę do drugiej tury. Niewątpliwie na tym etapie moim sprzymierzeńcem będzie pani Hanna Gronkiewicz-Waltzowa. Bo to, co Ona robi z komunikacją miejską – choćby blokując Warszawę w kilku miejscach jednocześnie, podnosząc opłaty za wieczyste użytkowanie gruntów… Jeśli będę miał z Nią pojedynek sam na sam, to Ją zniszczę.
WP: PiS nie wystawił kandydata ze swojej partii, jak ma pan zamiar wykorzystać tę szansę?
- Właśnie zajmując drugie miejsce w pierwszej turze. Zgodnie ze starym hasłem: „Każdy chłopak i dziewczyna taką ma taktykę – w pierwszej turze na Korwina, w drugiej wygra Mikke”.
WP: Ale konkrety, panie Januszu.
- To są właśnie konkrety. Nigdy nie planuję kampanii. Jestem przekonany, że gdyby specjaliści od marketingu politycznego wiedzieli, jak wygrać wybory, to jeden z nich byłby dziś prezydentem USA. Ale powiem wam jedną rzecz. Gdybym był prezydentem Polski czy Warszawy – w zasadzie wszystko jedno czego – i brał kandydata na dane stanowisko, to najważniejszą dla mnie rzeczą byłoby sprawdzenie jego kwalifikacji.
Tego, czy ma doświadczenie na stanowisko, o które się ubiega. Jeśli ma, to pod żadnym pozorem już bym tej osoby nie wziął. Bo ja chcę zmienić system - a człowiek, który się na nim zna, będzie odruchowo kopiował stare nawyki. Dlatego chciałbym postawić na kogoś, kto nie wie, jak działa urząd miasta stołecznego Warszawy.
WP: Załóżmy więc, że zostaje pan prezydentem stolicy. Jakie byłyby najważniejsze pierwsze zmiany?
- Już pierwszego dnia dostaną wymówienie wszyscy urzędnicy. Bo większość prac jaką mają – nie mówię tu tylko o stolicy, ale również całej Polsce – polega na korespondowaniu między sobą. Jeżeli więc zamiast trzech korespondujących wezmę jednego, to automatycznie wykona on więcej pracy niż tamci. Bo nie będzie zajęty rozmową sam ze sobą. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że urzędników chroni okres wymówienia czyli trzy miesiące. Ale po tym terminie urząd będzie już znacznie odchudzony. WP: Wie pan, ilu urzędników pracuje w naszym warszawskim magistracie?
- Etatowych około siedmiu tysięcy. Ale wiele osób zatrudnionych jest na innych zasadach, co praktycznie podwaja tę liczbę.
WP: Więc ilu ich zostanie po trzech miesiącach?
- Liczę jednak na to, że pozbędę się dwóch trzecich.
WP: A pieniądze z odchudzenia pójdą na…?
- Za sumy, jakie rocznie pożerają urzędnicy Warszawy można spokojnie wybudować jeden most. Od razu powiem, że wszystkie inwestycje typu budowa ulic, mostów przekażę Chińczykom. Chyba że polskie firmy tę samą robotę będą wykonywały tak samo szybko i tanio.
WP: Z jednej strony mówi pan, że zwolni wszystkich urzędników pierwszego dnia. To hasło dla niektórych może być chwytliwe. Ale z drugiej strony słyszymy: „Wynajmę Chińczyków, niech budują Warszawę”. Myśli pan, że to warszawiacy kupią?
- Co mnie to obchodzi! I co to obchodzi warszawiaków? Jeżeli zamiast jednego mostu będą mieli dwa, to kupią.
WP: Ale te mosty będą mieli za jakiś czas. Najpierw trzeba wygrać wybory.
- Więc niech ludzie sobie pomyślą i policzą, jak idą do sklepu i kupują chińskie buty. Akurat dzisiaj mam na stopach polskie, ale większość to wietnamskie lub chińskie. Zresztą bardzo wygodne.
WP: Mówił pan, że nie przyjąłby na stanowisko kogoś, kto zna już realia pracy urzędu miasta. Jak rozumiem ma pan zupełnie inną wizję pracy tego urzędu i tego, co w ogóle będzie się działo w Warszawie.
- Jestem przekonany , że osiemnastoletni szprync uzbrojony w komputer potrafi działać szybciej niż pięć urzędniczek urzędu miasta stołecznego Warszawy. Ale oczywiście mogę się mylić. Bo nie jest tak, że można podejmować decyzje na łapu capu. To musi zweryfikować praktyka.
WP: Więc po kolei. Zacznijmy od inwestycji – co jest obecnie złego i jakie nowości chciałby pan wprowadzić?
- Przede wszystkim zdumiewa mnie robienie metra przez Hannę Gronkiewicz-Waltz w ten sposób, że buduje się je od środka, blokując miasto. Ale i tak już jest za późno, nic na to nie poradzę. Są też inne koszmary. Na przykład Węzeł Marsa budowany już cztery lata. Koszt tej inwestycji musi być nieprawdopodobny. Ale największy i tak jest ten poniesiony przez naszych kierowców, a którego nikt nie liczy.
Jako prezydent Warszawy będę liczył koszt społeczny, czyli koszt urzędu i ludzi. Bo jeśli mam urząd, w którym siedzi pięciu urzędników a na korytarzu stu petentów – w każdym momencie inny – to pracuje w nim nie pięć, ale sto pięć osób, gdyż wszystkie one siedzą.
Hanna Gronkiewicz-Waltz jest z zawodu prawniczką i ekonomistką, ale myślenia księgowej: liczy pieniądze z budżetu. Ale ja nie chcę reprezentować urzędu Warszawy, ale mieszkańców. Być może za mojej kadencji będzie gorzej w budżecie, ale i tak ludzie odczują poprawę. Proszę popatrzeć, codziennie ginie na polskich drogach ok. 25 osób. Jeśli przez inwestycje spowoduję, że będzie ginęło nie 25 ale 10, to oszczędzę rocznie 500 osób. Ale nikt tego nie zauważy.
Politycy zawsze wykonują działania, które są widoczne. Ja natomiast zajmuję się tym, czego nie widać. Chociaż z takim podejściem jest dużo trudniej wygrać wybory.
WP: A co widocznego pan zrobi?
- Kiedy tylko będę mógł, absolutnie wstrzymam budowę Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
WP: I co stanie w to miejsce?
- Coś użytkowego. Ale na pewno nie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, bo już jedno w Warszawie mamy i cieszy się małym powodzeniem. Znajduje się na uboczu w Pałacyku Ujazdowskim i nikt tam praktycznie nie chodzi. A teraz mielibyśmy budować drugie, jeszcze większe i zablokować centrum Warszawy. Natychmiast zatrzymałbym taką inwestycję. WP: Nie ma pan jednak pomysłu, co miałoby tam stanąć. A przecież rozmawiamy o sercu stolicy, jednym z najbardziej prestiżowych miejsc w Warszawie.
- To proszę popatrzeć na Londyn. Są tam miliony domków, w których mieszkają ludzie, właśnie dzięki temu, że architekt nie miał wizji. Bo inaczej w to miejsce zaproponowałby pewnie postawienie Centrum Sztuki Nowoczesnej.
WP: Co pan zamierza zrobić poza wstrzymaniem inwestycji?
- Jedną rzecz, którą koniecznie trzeba zrobić, to plan zagospodarowania przestrzennego Warszawy. To będzie straszna batalia i wcale nie chodzi o to, jaki on będzie. Chodzi o to, że urzędnicy – nie radni – chcą decydować.
Z chwilą kiedy powstanie plan zagospodarowania przestrzennego, będzie powiedziane, że w tym miejscu wolno budować dom o takiej a takich rozmiarach. I od tej pory nie trzeba będzie pozwolenia na budowę. Jeżeli budynek spełnia normy z planu, to każdy ma prawo go budować. Jeżeli nie spełnia, to nie wybuduje, choćby nie wiadomo co. Więc urzędnik w tym momencie nie decyduje. A urzędnicy uwielbiają decydować i brać za to łapówki.
WP: Czyli wierzy pan jedynie w mądrość inwestorów.
Wszyscy zakładają, że na przykład trzeba zatwierdzić wygląd elewacji, bo ktoś zbuduje coś brzydkiego. Otóż ja zakładam, że jak człowiek ładuje dwa miliony, to nie po to, żeby budować coś brzydkiego, czego potem nie sprzeda. Jeżeli nawet się zdarzy, że ktoś wybuduje sobie coś brzydkiego, no to trudno. Jak dziewczyny idą na prywatkę, to z reguły biorą jedną brzydką, żeby na jej tle wyglądać ładnie. Na tle tego brzydkiego domu pozostałe będą wyglądały ładnie.
Popatrzmy: mamy koło siebie Rynek Główny w Krakowie i Nową Hutę. Proszę porównać, które były budowane bez zgody architekta – a które były zatwierdzane urzędowo!
WP: Nie lubi pan urzędników, ale sam chce pan być, jakby nie było, urzędnikiem.
- Ale na zasadzie niszczenia władzy urzędników. Bo moim celem jest stare hasło anarchistów: „Zabrania się zabraniać”. Będę tym urzędnikiem, który zabroni zabraniać.
WP: Założyliśmy, że jest pan już prezydentem stolicy. Jak ze swojego stanowiska będzie się pan starał rozwiązać sprawę sporu o pomnik ku czci smoleńskiej tragedii?
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby postawienie go na końcu Żwirki i Wigury, od strony lotniska. Stamtąd wystartował tupolew, stąd jest to stosowne miejsce na upamiętnienie.
WP: W kancelarii prezydenta pojawiają się głosy, że powinien stanąć w bliskiej odległości od Krakowskiego Przedmieścia.
- Ale dlaczego?
WP: Bo jest to najbardziej eksponowana ulica, a tragedia z 10 kwietnia dotknęła cały naród.
- Dlatego jak najbardziej powinna zostać upamiętniona pomnikiem. Ale jeżeli mówimy o osobie śp. Lecha Kaczyńskiego, to nie widzę najmniejszego powodu, żeby stawiać mu monument jako prezydentowi. Gdyby nie katastrofa, to nikomu nie przyszłoby to nawet do głowy. Budujemy więc pomnik nie „Lechowi Kaczyńskiemu” tylko „ofiarom katastrofy lotniczej”. Najwłaściwszym miejscem jest więc Okęcie – w dodatku na wspólnej osi z pomnikiem ofiar innej katastrofy: mjr.Żwirki i inż.Wigury, a nie plac przed Pałacem Prezydenckim.
WP: Jakiemu miastu pod względem wyglądu powinna być najbliższa Warszawa?
- Imponują mi miasta typu Budapeszt czy Londyn. Na pewno nie Paryż.
WP: Co mają one, co powinna mieć Warszawa?
- Przede wszystkim ogromną liczbę mieszczańskich kamienic. Tego nam brakuje, bo mamy albo gmachy administracyjne, albo bloki. Coś państwu zdradzę. Jestem prezesem Stowarzyszenia Poszkodowanych Mieszczan Warszawskich. I z tego stanowiska mam zamiast wystąpić do niemieckiego rządu o ogromne odszkodowanie za zburzenie przez III Rzeszę Warszawy w 44 roku.
Chciałbym przypomnieć, i mówię to z pełną odpowiedzialnością, że państwo polskie w dziwnych okolicznościach zrezygnowało z odszkodowań wojennych od Niemiec. Jednakże zniszczenie Warszawy nie nastąpiło wskutek zniszczeń wojennych. Nie były to działania bojowe, ale wynik rozkazu kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera już po kapitulacji w powstaniu. Czyli zniszczenie Warszawy było czynem cywilnym, a nie wojskowym. Dlatego uważam, że mamy pełne prawo wystąpić o odszkodowanie za rzeczy, które zostały zniszczone.
WP: Czyli praktycznie całą Warszawę.
- Dokładnie. Z pewnością wystąpię o odszkodowanie.
WP: Wróćmy jednak do współczesnej, odremontowanej stolicy. Jako prezydent jak zachęcałby pan turystów, żeby chcieli nas odwiedzać?
- Mam w nosie turystów. Dbam o warszawiaków. O turystów niech sobie dba Jelitkowo czy Hel.
WP: A co powie pan warszawiakom, którzy mają sklep i chcieliby zarobić?
- Nie ma się czym martwić, turyści i tak przyjadą. Z tego co wiem, to nikt Nowego Jorku nie promuje, a turystów jest tam wielu. Byłem tam i widziałem jak działają na przykład restauracje. Z czegoś ci ludzie jednak żyją. WP: Ale Warszawa póki co nie jest Nowym Jorkiem.
- Ale będzie tak samo znana jak Nowy Jork. Jeśli to ja zostanę prezydentem stolicy. Bo będą przyjeżdżali ludzie, żeby zobaczyć, jak wygląda miasto bez urzędników. I będą dziwili się, że mimo ich braku, doskonale działa.
Zamierzam dbać o tych, którzy mieszkają i są zameldowani w stolicy, a nie o turystów. Bo jestem urzędnikiem wynajętym za pieniądze obywateli Warszawy. Tych, którzy płacą podatki w Warszawie. Więc nie może być tak, że nagle brakuje miejsc w przedszkolach, bo zajmują je dzieci Wietnamczyków czy kogoś innego, kto w ogóle nie jest tu zameldowany.
WP: Nie mówię o tych, którzy przyjechaliby na dużej, ale o zwykłych turystach.
- Mnie to nie interesuje. Lepiej o turystów dba restaurator, żeby mogli smacznie zjeść.
WP: Dziwią mnie pana słowa, tym bardziej, że robiliśmy już kampanie, żeby właśnie przyciągnąć turystów do stolicy.
- A myśli pani, że taka kampania cokolwiek daje? Daje: tym co „robią promocję” - i urzędnikom, którzy u nich to ”robienie promocje” za łapówkę załatwiają.
WP: Więc nie mamy co liczyć na atrakcje, typu na przykład London Eye?
- Jeśli ktoś uzna, że London Eye zarobi, to bardzo proszę. Nad Wisłą jest pełno terenów, niech więc sobie postawi Warszaw Eye. Natychmiast wydam mu pozwolenie na taką budowę. Tylko że to nie ja będę stawiał, ale prywatna firma.
WP: Ale pan użyczy miejskie tereny.
- Oczywiście, sprzedam mu je. Wynajmę...
WP: Równie dobrze mogłoby stanąć tam coś innego. Jeśli na tym terenie ktoś będzie chciał postawić ładną kamienicę, a ktoś inny będzie chciał postawić hotel – kto wygra?
- Bierze ten, który da więcej. Zakładam, że jeśli człowiek da więcej, będzie miał większy zysk, czyli coś będzie bardziej potrzebne mieszkańcom Warszawy. Nie od tego jest prezydent Warszawy, żeby decydował, ale od tego jest mechanizm rynkowy. Wszystko będzie sprzedawane na licytacji. Oczywiście zgodnie z planem zagospodarowania.
WP: Więc obawiam się, że może powstać jeszcze kilka dużych reprezentatywnych gmachów, które przynoszą zysk.
- To dobrze, niech przynoszą.
WP: A mówił pan, że Warszawie już nie potrzeba administracyjnych budynków firmowych tylko mieszczańskich kamienic.
- Tak, ale tak jak mówiłem, z całą pewnością powstaną tysiące rozmaitych rzeczy, które będą przynosić zysk. Jestem przekonany, że London Eye daje zyski. Więc takie rzeczy będą. To jednak robią prywatni przedsiębiorcy, a nie prezydent Warszawy. Przedsiębiorca w ohydnej pogoni za zyskiem, zrobi coś, co się ludziom podoba. Ja jako prezydent miasta dbam o warszawiaków, a on może to robić dla samych turystów.
WP: W tej chwili walczy pan o głosy elektoratu PiS. Jak ma pan zamiar ich zachęcić, żeby głosowali na niego, zamiast Bieleckiego?
- To, co dzieje się w tej chwili w PiS jest przerażające. Partia Jarosława Kaczyńskiego przestała żyć na ziemi, jest partią księżycową. Celuję nie tylko w elektorat PiS, ale i PO, której elektorat liczył na to, że partia obniży podatki.
Jest bardzo ważne, żeby Warszawa pokazała, że drugą partią w Polsce nie jest PiS, nie jest SLD, tylko jest ruch wyborców Janusza Korwin-Mikkego; prawica, która została skazana w Magdalence. Tam umówiono się, że prawica nigdy w Polsce nie dojdzie do władzy. Normalna prawica, a nie kupa wariatów koncesjonowanych przez służby specjalne. Przypominam, że śp. Lech Kaczyński brał udział w spisku w Magdalence. Ja nie. Chcę zbudować normalną prawicę. Nie taką jak Kaczyński: taką, jak Korwin-Mikke.
Sławomir Cedzyński, Anna Kalocińska, Wirtualna Polska