ŚwiatTrupi biznes w Rosji. Na Kaukazie i pograniczu z Ukrainą kwitnie handel zwłokami

Trupi biznes w Rosji. Na Kaukazie i pograniczu z Ukrainą kwitnie handel zwłokami

• W Rosji kwitnie handel ciałami zabitych w regionalnych konfliktach

• Szokujący proceder trwa na Kaukazie Północnym i pograniczu z Ukrainą

• Na Kaukazie służby wymuszają na rodzinach okupy za wydanie ciał do pochówku

• W Donbasie bliscy wysłanych tam rosyjskich ochotników płacą za znalezienie i identyfikację ich zwłok

• Intratny "biznes" jest po części pokłosiem głębokiego kryzysu gospodarczego w Rosji

• Jest też ponurym świadectwem upadku wartości w rosyjskim społeczeństwie

Trupi biznes w Rosji. Na Kaukazie i pograniczu z Ukrainą kwitnie handel zwłokami
Źródło zdjęć: © AFP | FABIO BUCCIARELLI
Robert Cheda

09.06.2016 10:16

O tym, że rosyjska gospodarka jest w stanie recesji, wie cały świat. Mniej osób zdaje sobie sprawę z coraz większych, kryzysowych problemów materialnych Rosjan. Tylko nieliczni są świadomi, że socjalne turbulencje sprzyjają nietradycyjnym rodzajom przedsiębiorczości. Takim, jak handel ciałami zabitych w konfliktach z rosyjskim udziałem. Bo obecne wojny są najważniejszym czynnikiem napędzającym nową przedsiębiorczość, a także dosadnym świadectwem deprawacji, co każe się zastanowić nad psychiczną kondycją rosyjskiego społeczeństwa.

Kaukaska wpadka

Nie ma raczej nic odkrywczego w informacji donoszącej o eliminacji kolejnej grupy islamskich bojowników na Kaukazie Północnym, a dokładniej w Inguszetii. Ot, przykład codziennego trudu Federalnej Służby Bezpieczeństwa, która chroni bezpieczeństwa obywateli Rosji. Kraju niezwykle stabilnego wewnętrznie i pokojowego na zewnątrz, szczególnie od czasu objęcia władzy przez prezydenta Władimira Putina. Co prawda, narodowościowe republiki Kaukazu to obszar specyficzny, bo od lat 90. ubiegłego wieku toczy się w nich wojna domowa. Lub, jak chcą eksperci wojskowi, konflikt zbrojny o niskiej intensywności, to znaczy taki, w którym liczba ofiar nie przewyższa kilkuset rocznie. I to ofiary służb specjalnych stały się przedmiotem skandalu, uchylającego nieco kulisy intratnego rodzaju "biznesu" - handlu zwłokami.

Eufemizm o eliminacji członków islamskiego podziemia, używany powszechnie w komunikatach FSB, aby nie naruszać spokoju Rosjan, oznacza ich fizyczną likwidację. I w opisywanym przypadku akcja przebiegała rutynowo. Specnaz FSB zdekonspirował kilka skrytek z materiałami wybuchowymi oraz wezwał do złożenia broni ośmioosobową grupę bojówkarzy, podejrzaną o związki z Państwem Islamskim. Wobec zbrojnego oporu wyeliminowano fizycznie pięciu bandytów i schwytano trzech. Zabitych przewieziono do republikańskiej kostnicy w stolicy Inguszetii - Nazraniu.

Operacja miała miejsce rano, a wieczorem pod morgiem, czyli przechowalnią zwłok, pojawiło ok. stu uzbrojonych mężczyzn, którzy rozbroili ochroniarzy i wywieźli zwłoki islamistów. Zajście uwieczniła kamera monitoringu miejskiego, film pojawił się w sieci wraz z pytaniami o prawdziwy stan bezpieczeństwa. Bo jak to faktycznie jest, skoro rano FSB eliminuje grupę terrorystów, a ci tego samego dnia wieczorem, i to w stuosobowej bandzie, hulają kilkunastoma terenowymi samochodami po stolicy republiki?

Pytanie rozpętało medialną burzę już na federalnej arenie. Dociekliwi dziennikarze skojarzyli fakty i okazało się, że nie jest to pierwszy przypadek zbrojnego odbicia trupów, a każdorazowe niezdecydowanie ochrony kostnic wskazywałoby na czyjeś niebezinteresowne przyzwolenie. Identyczna sytuacja miała miejsce w tejże Inguszetii w 2014 r. gdy wykradziono osiem ciał, i rok później w Abchazji, kiedy porwano troje zwłok. Przedstawiona obecnie wersja władz mówi o nieporozumieniu pomiędzy najbliższymi rodzinami zabitych, które miały zgodę formalną na pochówek, a ochroną, która o niczym nie wiedziała. Jak przekazano w komunikacie, władze poszły na rękę wiernym, bo zgodnie z obyczajem islamu pogrzeb winien odbyć się jeszcze tego samego dnia przed zachodem słońca lub najpóźniej nazajutrz rano.

Są to ważne szczegóły, bowiem jak się okazuje, służą miejscowym siłom bezpieczeństwa do szantażu wobec bliskich terrorystów, a jego celem jest korupcyjne wymuszenie, czyli okup. Według dziennikarzy agencji Lenta.ru cena pojedynczych zwłok waha się od 200 tys. do 500 tys. rubli (3-8 tys. dol.). Oczywiście w zależności od rangi, jaką za życia piastował dany bojownik w islamistycznym podziemiu. Okazało się również, że władze policyjne stosują adekwatne do sytuacji metody handlowe, wymuszające na kontrahentach cenowe ustępstwa. Należy do nich sposób przechowania ciał, bo nie tylko islam, ale każda religia nakazuje zachowanie szacunku. Tymczasem rosyjscy siłowicy łamią pochówkowe tabu, na przykład celowo obdzierając ofiary z odzieży. Jeszcze większą obrazę dla wyznawców konserwatywnego islamu stanowi groźba sekcji zwłok.

Aby zapobiec aktom bezczeszczenia ciał, rodziny są gotowe sporo zapłacić. A ponieważ corocznie w potyczkach sił specjalnych i kaukaskiego podziemia ginie średnio od kilkuset do tysiąca terrorystów, interes się kręci. W warunkach odstawania Kaukazu Północnego od wszelkich wskaźników rozwoju ekonomicznego Rosji, w tym średniej płacy, ma to niebagatelne znaczenie ekonomiczne, nawet dla lepiej uposażonych funkcjonariuszy służb specjalnych.

Oprócz przysłowiowej rosyjskiej smykałki handlowej i odwiecznej korupcji oraz demoralizacji aparatu władzy, biznes działa niejako na prawnej podstawie. W 2005 r. islamiści zaatakowali Nalczik, stolicę republiki Kabardo-Bałkarii. To była prawdziwa rzeź, w której zginęło pięćdziesięciu funkcjonariuszy różnych służb bezpieczeństwa oraz co najmniej dziewięćdziesięciu agresorów. Po tym wydarzeniu Duma wniosła poprawki w ustawę pogrzebową, dającą służbom specjalnym i MSW prawo dokonywania tajnych pochówków i niewydawania rodzinom ciał zabitych. A to prowadzi nas na pogranicze ukraińsko-rosyjskie, gdzie kwitnie identyczny biznes, tym razem napędzany zwłokami rosyjskich "ochotników", którzy zginęli w Donbasie.

Nieznany Gruz-200

W przeciwieństwie do Kaukazu Północnego, handel zwłokami w Donbasie nie doczekał się ani spektakularnego śledztwa, ani głośnego skandalu. Aczkolwiek fragmentaryczne wzmianki regularnie pojawiają się w rosyjskojęzycznym segmencie sieci. Ile z nich jest wynikiem obustronnej wojny informacyjnej? Na pewno sporo, bo Ukraina i Rosja dokonują ataków psychologicznych, mających demoralizować przeciwnika i wywołać społeczny niepokój.

Nie chodzi o dobrze znany i nagłośniony Gruz-200, czyli los ciał "dobrowolnie urlopowanych" kadrowych żołnierzy armii rosyjskiej, spędzających w Donbasie śmiertelnie niebezpieczne wakacje. Oprócz nich rosyjskie władze wysłały na wojnę kilkadziesiąt tysięcy dobrowolców - ochotników spoza sił zbrojnych, ale po ich śmierci nie robią nic, aby bliscy odzyskali ciała i w ogóle dowiedzieli się czegoś o ich losie. Dlatego taki obowiązek wzięło na siebie społeczeństwo obywatelskie, organizując specyficzny rodzaj wolontariatu, tzw. grupy poszukiwawcze. I to wolontariusze dysponują największą wiedzą o brudnym interesie.

Według nich tzw. władze separatystyczne otrzymują od Rosji odpowiednie środki na pochówki NN - rosyjskich bojówkarzy, których z różnych powodów nie udało się zidentyfikować. W ramach wspomnianej umowy znalazł się nawet punkt zobowiązujący do pobierania materiału genetycznego - tak, aby bliscy mogli ekshumować zabitego i przetransportować do Rosji w celu pochówku. Niestety, jak wynika z informacji grup poszukiwawczych, pieniądze zniknęły. Albo w kieszeniach watażków dowodzących bojówkami, albo separatystycznych "ministrów".

Możliwe, że w zyskach partycypuje pion logistyki rosyjskiej armii, bo na pytanie o umowę, odpowiedzialny urzędnik roześmiał się wolontariuszom w twarz. Zaś same grupy poszukiwawcze spotykają się w Donbasie z ogromnymi trudnościami działania, stąd łatwo o wniosek, że stanowią konkurencję dla obrotnych lokalnych biznesmenów, parających się identycznym zajęciem, tyle że odpłatnie. Średni koszt komercyjnej akcji odnajdywania ciała przekracza 200 tys. rubli. I to bez ekshumacji i transportu do Rosji, a wiadomo, że za każdą formalną zgodę trzeba słono dopłacić.

W tym miejscu pora na pytanie, jak nazwać władzę, która najpierw podgrzewa społeczne emocje do czerwoności, aby tym sposobem zwerbować naiwnych lub chciwych do walki o "Russkij Mir" - świat rosyjskich wartości, a po ich śmierci traktuje gorzej niż śmieci. Taka opinia o losie zabitych najemników rosyjskich przeważa wśród tych, którzy ocaleli i coraz częściej wywołuje społeczną niezgodę. Na podobieństwo negatywnej reakcji Rosjan, którą wywołały tajne pochówki kadrowych "urlopowiczów".

Sięgając wstecz, zjawisko lekceważenia życia i śmierci własnych obywateli nie jest w tym kraju niczym nowym. Nie trzeba wcale wracać do II wojny światowej i śmierci milionów czerwonoarmistów, gnanych na pewną śmierć przez oddziały zaporowe NKWD. Przykładów dostarcza współczesna nam pierwsza wojna czeczeńska lat 1994-1997. Według jednego z oficerów specnazu GRU na bocznicach kolejowych pod Rostowem nad Donem stanęło wówczas kilka składów pociągów chłodni z nierozpoznanymi zwłokami poborowych rzuconych na szturm Groznego. W Rostowie działa bowiem centralne laboratorium genetyczne rosyjskiej armii. Zgodnie ze słowami świadka, po kilku miesiącach przechowywania, z powodu braku środków, zawartość wszystkich pociągów zrzucono do cmentarnych dołów wykopanych przez buldożery. Oczywiście bez identyfikacji.

Jeden z rosyjskich korespondentów wojennych, który na własne oczy widział okrucieństwa wojny od Czeczenii, przez Donbas, po Syrię, mówi o ostatecznym załamaniu narodowej tożsamości Rosji, którą pozbawiono takich wartości jak duma, patriotyzm i solidarność, bo te pojęcia został kompletnie zdeprecjonowane przez kremlowską propagandę. Czy można się dziwić, że każdego roku 100 tys. młodych Rosjan popełnia samobójstwa? A Putin, których ma gdzieś życie i śmierć swoich poddanych, martwi się o los radzieckich pomników w Polsce.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (109)