Trump oddala się od mainstreamu. A mainstream od niego
W Waszyngtonie doszło do kolejnego politycznego tąpnięcia. Zwolniony został szef personelu Białego Domu Reince Priebus. Jego odejście pogłębia podział między Trumpem a partią - i może kosztować Trumpa jego prezydenturę.
31.07.2017 | aktual.: 31.07.2017 16:21
Priebus odszedł niecałe dwa dni po tym, jak w niewybredny sposób został zmieszany z błotem przez nowego rzecznika Trumpa, Anthony'ego Scaramucciego, który nazwał go "pieprzonym paranoikiem schizofrenikiem" i zapowiedział, że go zwolni, a nawet FBI. Epizod ten dobitnie pokazał, dlaczego republikański polityk został zwolniony ze swojej funkcji: mimo że formalnie pełnił kluczową rolę zwornika i organizatora pracy Białego Domu, był poniewierany i lekceważony ze wszystkich stron i nie potrafił zapanować nad przeciekami wynikającymi z rozbuchanej wojny frakcyjnej w administracji.
Odchodzi kluczowy łącznik
Ale jego zwolnienie może mieć poważne konsekwencje. Priebus, który w czasie kampanii krytykował Trumpa, to były szef partyjnych struktur, Komitetu Krajowego Partii Republikańskiej. W Białym Domu miał być więc jednym z "dorosłych" pilnujących politycznych debiutantów przyprowadzonych przez Trumpa, a zarazem pełnić rolę łącznika między Kongresem zdominowanym przez republikański establishment a Trumpem i jego ekipą outsiderów. Teraz, aby wprowadzić trochę więcej dyscypliny, Priebus został zastąpiony generałem Johnem Kellym, dotychczasowym sekretarzem ds. bezpieczeństwa krajowego. Kelly to co prawda człowiek szanowany, ale jednocześnie postrzegany przez wielu jako stronnik radykalnego skrzydła Białego Domu (związanego z głównym strategiem Stevem Bannonem)
, który z zapałem wykonywał najbardziej pomysły Trumpa dotyczące imigracji. To zwiastuje zwiększenie rozdźwięku między partią a prezydentem.
Podziały te pogłębiają się zresztą w szybkim tempie. Republikanie w Kongresie są coraz bardziej krytyczni wobec prezydenta, którego notowania cały czas spadają. Partyjny główny nurt nigdy nie przepadał za miliarderem-celebrytą (z wzajemnością), ale zdecydował się - przynajmniej początkowo - żyć z nim w zgodzie, mając nadzieję, że dzięki niemu uda im się przepchnąć swoje pomysły. Te nadzieje jednak w dużej mierze prysły po prawdopodobnie ostatecznej porażce w senacie w czwartkową noc w głosowaniu nad odwołaniem reformy służby zdrowia Obamacare. To ogromna klęska, bo Republikanie domagali się zmiany systemu od 7 lat i uczynili z tego postulatu jeden z głównych punktów swojego programu. Trump za porażkę obwinił republikańskich senatorów, tradycyjnie besztając ich w serii tweetów. Jednak sam prezydent mocno przyczynił się do porażki. Według konserwatywnego pisma "National Review", głównym powodem klęski był "brak prezydenta, który wie co robi".
- Ta prezydentura jest skończona jeśli chodzi o legislację. Nic w Kongresie się nie wydarzy, bo brakuje zdolności, żeby cokolwiek zrobić - zawyrokował wpływowy działacz partii Rick Tyler, cytowany przez "The Atlantic".
"Dorośli" w odwrocie
Priebus nie jest jedynym przedstawicielem głównego nurtu, który znalazł się u Trumpa na cenzurowanym. Według licznych doniesień maleją wpływy sekretarza Stanu Reksa Tillersona, a także doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego H.R. McMastera i jego ekipy, reprezentującej "mainstreamowe" podejście do polityki zagranicznej.
Ale o przyszłosci prezydentury Trumpa może zadecydować to, co zrobi z innym "dorosłym" w swojej administracji, prokuratorem generalnym Jeffem Sessionsem. Sessions to najwierniejszy spośród republikańskich sojuszników Trumpa; był pierwszym senatorem, który go poparł. To obecność tego wieloletniego polityka w ekipie Trumpa przekonała Republikanów, że z Trumpem da się pracować. Tymczasem w ostatnich dniach prezydent zaczął niemiłosiernie poniewierać swoim prokuratorem generalnym, w serii wypowiedzi i tweetów, wysyłał nawet krytyczne tweety na temat Sessionsa nawet wtedy, kiedy ten był w Białym Domu.
Początek końca prezydentury?
Powodem tego zachowania jest śledztwo w sprawie rosyjskich związków Trumpa i jego ludzi. Prowadzi je specjalnie do tego powołany prokurator, były szef FBI Robert Mueller, który według doniesień zamierza m.in. prześwietlić finanse imperium prezydenta. Tymczasem ze względu na własne nieujawnione kontakty z rosyjskim ambasadorem Sessions wykluczył się z nadzoru nad sprawą. To oznacza, że nie może ani wpłynąć na śledztwo, ani zwolnić Muellera. I stąd gniew Trumpa, który uważa, że Sessions zachował się wobec niego nieuczciwie.
Wszystko wskazuje na to, że Trump chciałby pozbyć się zarówno Sessionsa, jak i Muellera. Gdyby to jednak zrobił, mógłby to być dla niego samobójczy ruch. Otwarcie zadeklarował to senator z Karoliny Południowej Lindsey Graham.
- Jakiekolwiek starania o to, by dorwać Muellera mogą być początkiem końca prezydentury Trumpa - zapowiedział w rozmowie z CNN.
Wiele wskazuje, że nie są to puste słowa. Wraz z kolejnymi porażkami legislacyjnymi w Kongresie, ciągnącą się za nim rosyjską aferą i malejącą popularnością nawet w tych stanach, które dały mu wyborcze zwycięstwo, Trump przestaje być dla Republikanów atutem, a zaczyna być obciążeniem. Gdy to przeświadczenie osiągniepunkt krytyczny - być może po porażce kolejnego wielkiego projektu: reformy systemu podatkowego - Republikanie mogą zdecydować się na impeachment. Biorąc pod uwagę na śledztwo Muellera, oraz kierowane przeciw Trumpowi oskarżenia - znalezienie odpowiedniego powodu do usunięcia go z urzędu nie będzie trudne.