Stephen Bannon głównym doradcą Donalda Trumpa. Nacjonalista będzie rządzić Białym Domem?
• Donald Trump mianował Stephena Bannona na głównego stratega i doradcę w Białym Domu
• Bannon, właściciel portalu Breitbart.com, to samozwańczy "populistyczny nacjonalista" i przedstawiciel "alternatywnej prawicy"
• Szefem personelu Białego Domu został prezes Krajowego Komitetu Partii Republikańskiej Reince Priebus, przedstawiciel partyjnego establishmentu
• Od tego, kto będzie pełnić większą rolę będzie zależeć polityczny kierunek administracji Trumpa
14.11.2016 | aktual.: 14.11.2016 14:29
Kiedy Stephen Bannon, właściciel skrajnie prawicowego portalu Breitbart zostawał w sierpniu głównym doradcą kampanii wyborczej Donalda Trumpa, sympatycy reprezentowanego przez portal ruchu byli zdumieni.
- Stało się coś niezwykłego. Wygląda na to, że przejęliśmy Partię Republikańską - powiedział Don Advo, publicysta jawnie neonazistowskiego portalu Daily Stromer w rozmowie w programie radiowym Davida Duke'a przywódcą Ku Klux Klanu.
Teraz, Bannon - uważany za jednego z architektów wyborczego zwycięstwa nowego prezydenta - zaszedł jeszcze dalej. W niedzielę Trump oznajmił, że mianuje go głównym strategiem i doradcą w Białym Domu. Była to jedna z dwóch pierwszych decyzji personalnych prezydenta-elekta.
Bannon, który sam określa się jako "populistyczny nacjonalista" to jeden z liderów ruchu "alt-right" - "alternatywnej prawicy". To szeroka antyestablishmentowa koalicja, dotąd widoczna i aktywna głównie w sieci. W jej skład wchodzą różne marginalizowane dotąd przez partyjne elity środowiska: zwolennicy "białego nacjonalizmu", paleokonserwatyści, antyglobaliści czy sprzeciwiający się imigracji natywiści.
Alternatywa prawica wchodzi do mainstreamu
Kiedy po śmierci założyciela Breitbart News Andrew Breitbarta, Bannon przejął kierowanie nad portalem, stał się on główną tubą "alt-right". Pod jego przywództwem medium - już i tak budzące kontrowersje - stało się jednym z najpopularniejszych "alternatywnych" portali w internecie, często promującym spiskowe teorie, atakującym imigrantów, muzułmanów, feministki i skorumpowany establishment. Kiedy Ameryką wstrząsnęła seria przypadków zastrzelenia czarnoskórych mieszkańców przez policję, Breitbart w odpowiedzi zaczął prowadzić rubrykę informująca o przestępstwach popełnianych przez czarnoskórych wobec białych. Prywatne opinie szefa portalu są nie mniej kontrowersyjne. Według wychowanego w rodzinie potomków katolickich irlandzkich imigrantów, papież Franciszek to "komuch", a Kościół wspiera imigrantów, bo "umiera" i potrzebuje nowych wiernych.
Oskarża się go też o antysemityzm. O jego niechęci do Żydów mówiła jego żona, która podczas rozprawy rozwodowej w 2007 roku zeznawała, że Bannon nie chciał, by jego dzieci chodziły do szkoły z Żydami. Oskarżenia te odrzuca sam zainteresowany, ale nie tylko on.
"Odnośnie domniemanego antysemityzmu Stephena Bannona. Wiecie od kogo usłyszałem o nim same ciepłe słowa? Od Żyda. Tyrmanda" - napisał na Twitterze publicysta Marcin Makowski. Chodzi o Matthew Tyrmanda, który na łamach Breitbart publikował teksty m.in. broniące zmian dokonujących się w Polsce. Bannona broni też były przewodniczący Izby Reprezentantów i bliski współpracownik Trumpa Newt Gingrich, który zasugerował, że nowy nominat nie jest antysemitą bo... pracował w bankowości i Hollywood.
Ale nowy szef doradców Trumpa pokazał, że potrafi działać też w bardziej subtelny sposób, czym zyskał sobie miano - według portalu Bloomberg - "najniebezpieczniejszego działacza politycznego w Ameryce". Jako były bankier Goldman Sachs, inwestor i bywalec salonów potrafił trafić również do odbiorców z głównego nurtu. Obok szefowaniu Breitbarta założył on Government Accountability Institute (pl. Instytut Rozliczania Rządu), fundację finansującą rzetelne i dogłębne dziennikarskie śledztwa dotyczące politycznej korupcji. Ponieważ zatrudniani tam dziennikarze to uznane dziennikarskie firmy, GAI wielokrotnie udawało się przebijać się ze swoimi śledztwami do największych mainstreamowych mediów. Być może największym sukcesem była publikacja książki "Clinton cash" opisującej podejrzane powiązania rodziny Clintonów z wielkim biznesem i lobbystami, która miała realny wpływ na postrzeganie kontrkandydatki Donalda Trumpa.
W obecnej kampanii wyborczej, kierowany przez Bannona portal - nieustannie krytykujący bliskie związki i "zblatowanie" mediów głównego nurtu z politykami - sam stał się propagandowym ramieniem kampanii Trumpa. Niedzielna nominacja do Białego Domu pokazuje, że to podejście się opłaciło. Medialny magnat, wobec którego Trump ma dług wdzięczności, ma szansę zostać szarą eminencją nowej administracji.
Między radykalizmem a normalizacją
Nie wiadomo jednak na razie, jak duży będzie wpływ Bannona. Drugą niedzielną nominacją prezydenta-elekta było powierzenie roli szefa personelu Białego Domu Reince'owi Priebusowi, szefowi partyjnych struktur republikanów. Priebus należy do głównego nurtu partii, dlatego jego wybór interpretowany jest jako ukłon w stronę establishmentu i gest sygnalizujący łagodniejszy kurs wobec tego sugerowanego przez Trumpa w kampanii.
Nominacje te wpisują się powyborczy schemat zachowania prezydenta elekta, który naprzemiennie wysyła koncyliacyjne i antagonizujące sygnały. Kiedy po wyborze nowego prezydenta w miastach Ameryki pojawiły się protesty, Trump sugerował, że były opłacone. Kilka godzin później mówił jednak z podziwem o "pasji" protestujących. Wczoraj nowy prezydent poświęcił też całą serię tweetów krytyce "bardzo nieuczciwego" dziennikarstwa "New York Timesa". Podobne tendencje widać w jego powyborczych wywiadach, gdzie Trump zdaje się jednocześnie wycofywać z części kampanijnych obietnic i je podtrzymywać: słynny mur na granicy z Meksykiem rzeczywiście powstanie, ale miejscami będzie tylko płotem; zastanowi się nad specjalnym śledztwem w sprawie zarzutów wobec Clintonów, ale uważa nie chce ich skrzywdzić, bo to "bardzo dobrzy ludzie"; prezydent-elekt chce "osuszyć bagno" z lobbystów i , ale zatrudni ich w swojej administracji, bo są potrzebni.
Która tendencja wygra - i kto z duetu Bannon-Priebus faktycznie będzie rządzić Białym Domem? Niektórzy wskazują, że przewagę ma Bannon, który ma odpowiadać za strategię i długofalowy kierunek prezydentury. Z kolei Priebus widziany jest jako bardziej uległy i ugodowy polityk, któremu Trump będzie mógł narzucić swoją wolę. Jednak tradycyjnie to szef sztabu, koordynujący codzienną pracę Białego Domu jest tą ważniejszą postacią.
David Axelrod, który w administracji Obamy pełnił tę samą rolę, którą u Trumpa będzie pełnić Bannon, większe szanse daje Priebusowi. "Bannon w Białym Domu to bardzo niepokojąca wiadomość. Ale Bannon jako szef personelu byłby jeszcze bardziej niebezpieczny" - napisał na Twitterze doradca Obamy. Według niego to nominacja Priebusa oznacza, że Trump jako prezydent prawdopodobnie pójdzie jednak w bardziej "konwencjonalnym" kierunku. Tym bardziej, że krok ten nie spodoba się najwierniejszym zwolennikom miliardera.
"Główną kwestią jest to, jak w rzeczywistości władza zostanie podzielona. Ale szef sztabu ma konkretne uprawnienia, których doradcy nie posiadają" - ocenił Axelrod.