Pomorski "Oświęcim" miał być czynny również po wojnie. "Co powiedziałby o nas świat?"
Pomorskie Auschwitz działało 1007 dni. Obóz koncentracyjny Stutthof był pierwszym niemieckim obozem w Polsce. Przez całą wojnę trafiło do niego 127 tys. osób. Większość więźniów zmarła podczas pobytu, inni podczas "marszu śmierci" - ocaleli nieliczni. Po wyzwoleniu polscy komuniści mieli plany jego reaktywacji.
Obóz rozpoczął działalność już 2 września 1939 roku. Wówczas do Sztutowa przyjechała pierwsza grupa 150 Polaków, aresztowanych dzień wcześniej w Gdańsku. Ich zadaniem było karczowanie lasu i przygotowanie 4-hektarowej działki pod budowę pierwszych dziesięciu baraków.
Kto trafiał do obozu? Ze względu na niewielką odległość od największych miast Pomorza, Obóz Stutthof stał się głównym obozem koncentracyjnym dla północnej Polski. Trafiali tutaj przede wszystkim Polacy, Żydzi oraz Romowie. Na początku wojny w specjalnych transportach przywożono księży katolickich oraz Świadków Jehowy z Gdańska. Szacuje się, że łącznie do obozu trafiło 127 tys. osób, z czego 68 tys. zmarło.
W obozie panowały naganne warunki sanitarne. Toaletę stanowił dół z dwiema deskami, a więźniów dręczyły wszy i choroby. Tutaj nawet 30-latek wyglądał jak starzec. Racje żywnościowe były głodowe. W zupach pływały wszy i zgniłe warzywa. Strażnicy karali za wszystko. Najpopularniejszą formą było bicie oraz egzekucje. Naziści zabijali więźniów poprzez rozstrzelanie, wieszanie na szubienicy, topienie w basenach w łaźni oraz wstrzykiwanie fenolu. Od 1944 r. do eksterminacji zaczęto wykorzystywać komory gazowe.
Niemcy od klęski w bitwie na Łuku Kurskim w sierpniu 1943 roku zdawali sobie sprawę, że losy wojny są przesądzone. Dlatego rozpoczęli pierwsze przygotowania do ewakuacji więźniów. Pod koniec stycznia komendant obozu Paul Werner Hoppe podjął decyzję o wymarszu w kilku kolumnach 11 tysięcy osób w kierunku Lęborka. Przydatni więźniowie mieli być przetransportowani do obozów na terenie III Rzeszy. Pozostali mieli ulec likwidacji. Brudni, niedożywieni więźniowie każdego dnia pokonywali pieszo ok. 20 km. W ciągu 11 dni marszu z kolumny marszowej zniknęło 4 tys. osób. Pierwszy oddział Armii Czerwonej wkroczył do obozu 9 maja 1945 roku. Na miejscu okazało się, że w barakach pozostała wyłącznie grupa 120 najbardziej schorowanych więźniów.
- Mój ojciec trafił do obozu pod koniec wojny. Był na tyle zdrowy, aby brać udział w "marszu śmierci". Trzeciego dnia marszu dzięki pomocy alianckich żołnierzy udało mu się uciec z kolumny marszowej podczas postoju. Pobiegł do najbliższej wsi. Tam przebrał się z pasiaka w normalne ubranie, które dostał od miejscowych. Zdołał doczekać końca wojny. Miał wiele szczęścia - mówi Wirtualnej Polsce Monika Wika, córka jednego z więźniów.
Wyzwolenie obozu nie oznaczało wcale zakończenia zbrodniczych praktyk. Po zajęciu Pomorza przez Armię Czerwoną pojawił się problem mniejszości niemieckiej. Z prostym rozwiązaniem kwestii przesiedleń wystąpił szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku Grzegorz Korczyński. Podpułkownik zaproponował, aby pozostających na Pomorzu Niemców przetransportować do obozu i poddać fizycznej likwidacji.
Pomysł ten został jednak odrzucony przez Władysława Gomułkę, I sekretarza Polskiej Partii Robotniczej, który pytał retorycznie: "co powiedziałby o nas świat?" Zadecydowały więc nie względy humanitarne, a prestiżowe. Natomiast Korczyński został przeniesiony z gdańskiej prowincji do warszawskiej centrali Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i awansowany z podpułkownika na pułkownika.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .