Tragiczna śmierć Grażyny K. z Borzęcina. Nowe ustalenia śledczych

Wyniki sekcji zwłok Grażyny K. będą znane najpóźniej za dwa tygodnie - dowiedział się Fakt24.pl. Prokuratura nie wyklucza, że do śmierci kobiety przyczyniły się bliskie jej osoby.

Tragiczna śmierć Grażyny K. z Borzęcina. Nowe ustalenia śledczych
Źródło zdjęć: © Policja.pl

13.03.2019 | aktual.: 13.03.2019 18:02

Przypomnijmy: zwłoki 35-letniej Grażyny wyłowiono pod koniec lutego z rzeki Uszwica w miejscowości Bielcza. To kilka kilometrów od Borzęcina, skąd pochodziła kobieta. 35-latka zaginęła na początku stycznia.

Śledczy nie wykluczają, że w ukryciu zwłok kobiety brało udział kilka osób. Wśród nich może być ktoś z rodziny Grażyny K.

- Nie wykluczamy, że do śmierci kobiety mogła przyczynić się więcej niż jedna osoba. Obecnie brane są pod uwagę różne wersje wydarzeń związane z pozbawieniem jej życia - powiedział portalowi Fakt24.pl prokurator Mieczysław Sienicki z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.

Różne wersje śmierci kobiety

Tego samego zdania jest Bartosz Weremczuk z biura detektywistycznego Weremczuk&Wspólnicy, który na zlecenie męża Czesława K. zajmował się tą sprawą.

- Co najmniej dwie osoby musiały brać udział w ukryciu zwłok Grażyny K. Ciało odnaleziono w korycie rzeki, do którego trzeba było zejść. Gdyby to zrobiła jedna osoba, na ziemi byłyby ślady ciągnięcia ciała, a nie było ich - twierdzi Weremczuk. - Wygląda na to, że ciało zostało przeniesione, a tego nie zrobiłaby jedna osoba - dodaje.

Detektyw uważa, że możliwa jest także inna wersja wydarzeń. Kobieta mogła zostać tam przetransportowana żywa, a ponieść śmierć dopiero na miejscu. - Wątpliwości rozwieje sekcja zwłok - uważa Bartosz Weremczuk. Podkreśla, że osoby, które ukryły ciało w tym miejscu, doskonale znały teren. Wiedziały, że można przyjechać nad rzekę autem nie będąc zauważonym przez okolicznych mieszkańców.

- Prawdopodobne jest, że bliskie osoby stoją za śmiercią kobiety. Jak wynika z ustaleń, to one miały ją widzieć jako ostatnie - uważa Weremczuk.

Tajemnicze klucze

W poniedziałek 4 marca mąż Grażyny K. i jej siostra zidentyfikowali swoją bliską po charakterystycznych kolczykach, biżuterii i tatuażu na ciele kobiety. Policja pokazała im zdjęcia, żeby nie przysparzać rodzinie bólu i szoku.

Nie znaleziono przy niej torebki i pieniędzy, które miała zabrać z domu, według relacji męża - 50 tys. zł. Przy zwłokach były tylko papierosy, 20 zł i ładowarka do telefonu. Policja znalazła jednak przy ciele Grażyny K. klucze, które mogą pomóc w rozwiązaniu zagadki jej tragicznej śmierci. Nie były to klucze od domu małżeństwa w Borzęcinie ani od ich londyńskiego mieszkania.

Jak zaginęła matka 5-latka?

Grażyna K. do Borzęcina przyleciała 3 stycznia tego roku. Jej mąż i 5-letni synek już tam byli, przyjechali na święta w grudniu. Ona nie chciała z nimi jechać, twierdziła, że ma umówione badania i dotrze później. Jak wynika z relacji Czesława K., żona poinformowała go 2 stycznia, że potrzebuje 15 tys. funtów i przyleci do Polski za dwa dni. Jednak zmieniła zdanie i już trzeciego stycznia odebrał ją z lotniska.

- Zaproponowała mi, że przepisze działkę i nasz dom, za pieniądze - twierdzi Czesław K. - Zgodziłem się. W domu miałem 50 tys. zł przeznaczonych na kostkę brukową - dodaje. Tego dnia pojechali do notariusza, który jednak nie przepisał gruntu i domu ze względu na brak wymaganych dokumentów.

- Około godz. 21.00 żona wykąpała synka i poszliśmy razem spać. Nie mówiła, że idzie spać do ojca - twierdzi mąż Grażyny K.

Rozbieżne relacje?

Zupełnie co innego wynika z korespondencji między Grażyną K. a Sardarem, jej bliskim przyjacielem. To on, po zaginięciu kobiety, wyznaczył na Facebooku nagrodę w wysokości 100 tys. za wskazanie jej miejsca pobytu, jednak szybko skasował swój post. Kobieta około godz. 20.00 napisała mu, że po uśpieniu syna "idzie do ojca".

Jak wynika z relacji męża, obudził się 4 stycznia około godz. 8.30 i żony nie było w domu. Nie było również pieniędzy - 50 tys. zł, które miał jej przekazać za przepisanie domu na jego własność. "Wyświetliła mi się wiadomość od żony - zobaczymy się w Londynie" - relacjonuje Czesław K.

Jak opowiada mąż, tego dnia kilka razy był u teścia, a ten albo mu nie otwierał drzwi, albo twierdził, że nie wie, co się stało z jego córką. Czesław wyjechał do Londynu wraz z synkiem następnego dnia około godz. 1.30 w nocy. Dotarł do domu 5 stycznia i dopiero tam zgłosił zaginięcie żony na policji. Pisaliśmy o tym TUTAJ.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (35)