Toruń. Zakładał aparaty po "promocyjnej cenie". Zgotował piekło kilkudziesięciu osobom
Aparaty na zęby miał zakładać już na wizytach konsultacyjnych. To, że nie ma specjalizacji ortodonty, wyszło dopiero później. - Tłumaczył, że to promocyjna cena. Potem znikał - opisuje Paulina, jedna z pokrzywdzonych. O uszkodzonym wizerunku, olbrzymich kosztach i problemach z leczeniem zdecydowała się porozmawiać z redakcją Dziejesię.
Do gabinetu Macieja K. w Toruniu Paulina trafiła z polecenia koleżanki. - To był listopad 2018 roku. Znajoma dobrze wypowiadała się o tej przychodni, więc poszłam. To była wizyta konsultacyjna. Nie wiedziałam, czego mam po niej oczekiwać - mówi kobieta w rozmowie z redakcją Dziejesię.
"Nie robił badań, wycisków, nic"
Paulina udała się do przychodni w związku z korektą uzębienia. Jak wspomina, lekarz był bardzo miły. - Powiedział, że od razu można zakładać aparat i ma dla mnie promocyjną cenę. Kosztowało to 800 złotych za górny łuk. Nie robił mi badań, wycisków, nic. Dałam się nabrać - opowiada.
Na kolejne spotkanie czekała do lutego 2019 roku. - Moje zęby już wtedy się nie układały. Góra pracowała, ale nic do siebie nie pasowało. Spotkanie też zostało przeprowadzone dopiero po tym, jak zagroziłam skargą do Izby Lekarskiej w Toruniu. Na tej wizycie doktor K. założył mi także dolny łuk aparatu - kontynuuje Paulina.
Zobacz także: Bez rękawiczek i dezynfekcji. Pielęgniarka z Łodzi odsunięta od pracy
Po długiej namowie wysyła nam zdjęcia. Robione są telefonem. Pierwsze pochodzi z lutego, tuż po założeniu dolnego łuku i wymianie gumek. Drugie zdjęcie to już październik 2019 roku.
- Moje zęby zwyczajnie przestały się układać. Miałam źle przyklejone zamki, które zaczęły mi odpadać. Założone gumki były białe, a przez brak ich wymiany teraz są żółte. Wygląda to obrzydliwie - podkreśla.
Lekarz stomatolog, bez specjalizacji
- To dentysta bez specjalizacji ortodonty. Dowiedziałam się o tym dopiero później. Komentarze o nim są katastrofalne - mówi Paulina. Jak tłumaczy, pierwsze opinie o jego "leczeniu" pochodzą już z 2010 roku.
Szukając informacji o nim, na jednym z forów napotykamy na wpis pochodzący z 2012 roku. Sprawa dotyczy Koszalina, gdzie Maciej K. miał leczyć pacjentów. "Absolutnie nie polecam dr K.!!! Jest tani i bardzo uprzejmy, ale niestety niezbyt dokładny, a to bardzo istotne [...]. Poza tym po roku czasu widzę, że cała dwu i pół letnia męka poszła na marne, bo zęby mi wychodzą poza łuk i się krzywią" - czytamy w komentarzu.
- Właśnie w Koszalinie zaczęła się jego historia. W okolice Torunia przeniósł się dopiero około 2018 roku. Bydgoszcz, Brodnica i Grudziądz. To w tych miastach działał ten człowiek. Proponował założenie aparatu. Tłumaczył, że to promocyjna cena. Potem znikał - tłumaczy nasza czytelniczka.
Dzięki Paulinie trafiliśmy też na grupę na Facebooku. Łącznie jest na niej kilkadziesiąt osób, głównie kobiet. Wszystkie twierdzą, że oszukał je ten sam lekarz. Pragną pozostać anonimowe, ale pozwalają nam zapoznać się z historiami o spotkaniu z doktorem Maciejem K.
Po rozmowie z Pauliną na naszą skrzynkę pisze także M. Jej "leczenie" u Macieja K. miało trwać półtora roku. - Pan doktor sprawiał wrażenie specjalisty, był miły. Gdy miałam obawy przed założeniem aparatu, przyprowadził do gabinetu recepcjonistkę oraz swojego asystenta, którzy założyli u niego aparat. De facto po czasie zostali z niczym, tak jak i ja. Zaufałam mu i, jak się okazało, był to ogromny błąd - relacjonuje kobieta.
Jak dodaje, nie wiedziałaby o nieprawidłowościach w leczeniu, gdyby nie zasięgnęła opinii innego lekarza. - Gdy latem dowiedziałam się o ubytkach podczas wizyty stomatologicznej, postanowiłam skorzystać z wizyty u innego ortodonty. Poinformowano mnie o licznych nieprawidłowościach. Moja wada wymagałaby interwencji chirurgicznej przed założeniem aparatu, a zamki są źle przyklejone - opisuje M.
Z Torunia do Grudziądza i z powrotem
Jak dalej wyglądało życie Pauliny? Po założeniu dolnego łuku doktor K. miał odezwać się dopiero kilka miesięcy później. - To był przełom maja i czerwca. Okazało się, że w klinice w Toruniu nie będzie go przez dłuższy czas. Musiałam jechać do Grudziądza i to był lipiec. Kolejna wizyta miała być we wrześniu, ale wtedy okazało się, że tam już mnie nie przyjmie. Wizytę przeniósł do Torunia i... przestał się odzywać. Jeździłam za nim jak palant - mówi oburzona Paulina.
Wtedy też miarka się przebrała. - Złożyłam dwie skargi do Izby Lekarskiej w Toruniu. Pierwszą na doktora K., a drugą na klinikę w Toruniu. Izba odpowiedziała, że moja skarga została skierowana do Koszalina. Tam wszystko utknęło - tłumaczy.
Początkowo dyrekcja groziła kobiecie pozwem za szkalowanie mienia. Ostatecznie, jak powiedziała Paulina, udało się podpisać ugodę. - Pieniądze za założony aparat i za wizyty zostaną mi zwrócone przez placówkę. Dyrektor poinformowała mnie też, że będzie wynajmować gabinet doktorowi K. jeszcze przez krótki czas, tylko po to, by odklejał aparaty dziewczynom, które nie mają pieniędzy, by kontynuować leczenie u nowych lekarzy - podkreśla.
Klinika, w której leczyła się Paulina, nie zgodziła się na rozmowę z naszą redakcją. Odmówiono nam także udzielenia komentarza w sprawie.
Z kolei do naszej wiadomości ustosunkowała się Okręgowa Izba Lekarska w Toruniu. Jak czytamy w przesłanym komunikacie: "Postępowanie ma charakter niejawny, a do wiadomości publicznej mogą być podane jedynie informacje zawarte w Rejestrze Ukaranych Lekarzy i Lekarzy Dentystów Rzeczypospolitej Polskiej, prowadzonym przez Naczelną Radę Lekarską w Warszawie".
Pismo z OIL w Koszalinie otrzymała także Paulina. Wynika z niego, że Izba prowadzi w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. W przesłanym do nas dokumencie widzimy, że poza leczeniem i utrudnionym kontaktem z lekarzem ma ono na celu sprawdzenie, czy doktor Maciej K. posiada specjalizację ortodonty, a także czy posługiwał się on naukowym stopniem doktora.
Mimo licznych prób kontaktu, doktor Maciej K. nie odbierał telefonu. Nie odniósł się także do wysłanej przez nas wiadomości e-mail. W zdawkowym sms-ie napisał: "jestem w szpitalu. Mógłbym zadzwonić jutro?". Mimo tego nie skontaktował się z naszą redakcją.
"Nie jest to przestępstwem"
Wszystkie kobiety łączy nie tylko postać Macieja K., ale także walka o zadośćuczynienie i dochodzenie swoich praw. To, jak tłumaczy Paulina, nie jest wcale takie proste. - W świetle prawa, lekarz dentysta może zakładać aparaty ortodontyczne (dentystyczne - przyp. red.) bez specjalizacji. Nie jest to przestępstwem - podkreśla.
O to, czy rzeczywiście taka specjalizacja nie jest wymagana, zapytaliśmy eksperta. - Specjalizacja ortodonty nie jest wymagana według polskiego prawa. Tak to uregulował ustawodawca. Wystarczy ukończenie studiów stomatologicznych, by posiadać minimum kompetencji - podkreśla ortodonta, prof. Piotr Fudalej.
Jak dodaje, zakładanie aparatu ortodontycznego na pierwszej wizycie jest niedozwolone. - To tak zwana wizyta konsultacyjna. Wówczas powinny zostać wykonane: zestaw fotografii twarzy oraz zębów, wyciski i zdjęcia rentgenowskie. Podczas drugiej wizyty, po umówieniu planu leczenia i zgodzie pacjenta na taki plan, można zakładać już aparat pacjentowi - tłumaczy ekspert.
- Przy cenie 800 złotych za założenie jednego łuku powinna zapalić się nam czerwona lampka. To jak z kupnem samochodu. Nie da kupić się nowego bmw za 20 tysięcy złotych. Średnia cena aparatu stałego w Polsce to około 1500-1800 złotych, ale jest ona zależna od wielu czynników, wśród których można wymienić: koszty prowadzenia praktyki, koszty materiałów, a wreszcie miejsce, z którego są sprowadzane - zaznacza prof. Fudalej.
Ortodoncie pokazaliśmy także zdjęcia, które do naszej redakcji przesłała Paulina. - Leczenie ortodontyczne to długotrwały proces, w czasie którego muszą być regularne kontrole. Na szkodę pacjenta działa długa nieobecność u lekarza. Przy aparacie stałym wizyty kontrolne powinny odbywać się co cztery do sześciu tygodni - mówi profesor.
- Jedyną rzeczą, która wydaje mi się trudna do zaakceptowania, jest zasięg aparatów. Powinny być założone na większej liczbie zębów. Teraz są na sześciu górnych i sześciu dolnych - podkreślił.
Lekarz zaznaczył jednak, że to nie zawsze wina dentysty. - Oczywiście, trzeba pamiętać, że często to pacjenci nie przychodzą na umawiane wizyty, odwołują je w ostatnim momencie. To działa na ich niekorzyść - powiedział.
Epilog
Przepisy prawa to niejedyny problem. Kobiet nie chcą przyjmować inni specjaliści. - Lekarze boją się podjęcia leczenia. Gdyby coś poszło nie tak, to oni musieliby wziąć na siebie odpowiedzialność. Przy zdejmowaniu aparatu, a w większości naszych przypadków jest to warunek konieczny do podjęcia dalszego leczenia, mogą zawsze pojawić się jakieś komplikacje - mówi.
Ważną kwestią są także pieniądze, ponieważ leczenie wcale nie jest tanie. - Mnie nie stać na założenie nowego aparatu. Zdjęcie obecnego to koszt 1000 złotych. Założenie dwóch nowych łuków to około 1700 złotych za każdy łuk. Dodatkowo koszty wizyt, zdjęcia rentgenowskiego i wyciski. Stracone lata i pieniądze - kończy Paulina.
Na naprawę szkód wyrządzonych przez doktora K. wciąż czeka kilkadziesiąt osób. Przynajmniej kilka walczy o zwrot kosztów leczenia przez ubezpieczyciela lekarza.
Czeka ich długa droga, ponieważ wnioski muszą być poparte przez oświadczenie lekarza ze specjalizacją ortodonty. Zostaje też strach i rysa na psychice, bo, jak pisze jedna z poszkodowanych kobiet: "tego bólu nie da się wycenić".
Jeżeli również Wy mieliście do czynienia z nieprawidłowym leczeniem poinformujcie nas o tym. Na Wasze historie czekamy na dziejesie.wp.pl.