Tomahawki dla Ukrainy? "Przestrach Rosjan"
Prezydent USA Donald Trump powiedział, że podjął już decyzję ws. przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Tomahawk. Jednocześnie zaznaczył, że musi jeszcze dowiedzieć się kilku rzeczy w sprawie ich wykorzystania. Kreml zareagował na te zapowiedzi nerwowo i - jak przyznają eksperci - rosyjska propaganda stara się nie eksponować tego tematu.
Trump w rozmowie z dziennikarzami w Białym Domu przyznał, że "w pewnym sensie, właściwie" podjął już decyzję w sprawie przekazania Ukrainie pocisków dalekiego zasięgu Tomahawk. Dodał jednocześnie, że musi się dowiedzieć, jak Tomahawki byłyby wykorzystane. - Dokąd je wysyłają. Myślę, że muszę zadać to pytanie - dodał. - Zadam pewne pytania. [...] Nie chcę eskalacji - oświadczył prezydent.
Według amerykańskich mediów prezydent USA we wrześniu powiedział ukraińskiemu przywódcy Wołodymyrowi Zełenskiemu, że jest otwarty na zniesienie ograniczeń dotyczących wykorzystania przez Ukraińców amerykańskiej broni do uderzania w cele w głębi Rosji. Zełenski miał poprosić Trumpa o pociski dalekiego zasięgu Tomahawk.
Trump o Rosji jako "papierowym tygrysie”. Ekspert studzi nadzieje
Tomahawki w wersji konwencjonalnej mają zasięg do 2500 km i bardzo wysoką precyzję. Ich dostarczenie Ukrainie znacząco zwiększyłoby jej zdolność do rażenia strategicznych celów wojskowych i infrastrukturalnych w głębi Rosji.
Reakcja Kremla była nerwowa. Władimir Putin deklarował już wcześniej, że przekazanie Ukrainie amerykańskich rakiet Tomahawk negatywnie wpłynie na relacje między Moskwą a Waszyngtonem. Podkreślił też, że rosyjskie wojska będą zestrzeliwać te pociski i "doskonalić swój system obrony przeciwlotniczej". Po niedzielnej deklaracji Trumpa Putin znów zareagował. Według rosyjskiego dyktatora nie jest możliwe używanie tych rakiet bez bezpośredniego udziału żołnierzy amerykańskich. Podkreślił, że będzie to oznaczać jakościowo nowy etap eskalacji, w tym w relacjach między USA i Rosją.
- To doprowadzi do zniszczenia naszych relacji, a przynajmniej pozytywnych trendów, które się w nich pojawiły - oznajmił Putin w opublikowanym w niedzielę nagraniu.
Według Marcina Ogdowskiego, blogera wojennego, już sam fakt, że amerykańskie władze rozważają taki krok, wywołał w Moskwie niemałą panikę.
"Kreml maskuje strach, zaś publicznie grozi poważną eskalacją, ale właśnie owo "machanie szabelką" jest najlepszym dowodem przestrachu Rosjan" - pisze w mediach społecznościowych Marcin Ogdowski, autor bloga "Bez Retuszu".
W jego ocenie, mając zasięg 2,5 tys. kilometrów, Tomahawki mogłyby dosięgnąć zakładów, w których Rosjanie produkują szahedy.
"Dwie fabryki znajdują się w specjalnej strefie ekonomicznej Ałabuga w Republice Tatarstanu. Jeden dobrze zaplanowany i skoordynowany atak odebrałby Rosjanom - przynajmniej na jakiś czas, z pewnością długi - ich podstawowy atut, którym szachują Ukrainę. Generalnie w obszarze efektywnego rażenia znalazłaby się większość kluczowych rosyjskich zakładów zbrojeniowych" - ocenia Ogdowski.
Jak podkreśla, ich zniszczenie lub uszkodzenie szybko przełożyłoby się na sytuację armii inwazyjnej, bowiem Rosjanie wyczerpali większość zapasów gromadzonych jeszcze w czasach ZSRR i bieżącą produkcję przemysłową niemal w całości przeznaczają na prowadzenie wojny.
"Stąd bierze się ów rosyjski lęk przed Tomahawkami, które byłyby niczym obuch walący w łeb putinowskiej machiny wojennej" - prognozuje autor.
Pytany o przekaz w rosyjskiej propagandowej przestrzeni dr Michał Marek, ekspert ds. dezinformacji z Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa zwraca uwagę na dwa kierunki obrane przez Kreml.
- Z jednej strony rosyjski aparat propagandowy nie rozpowszechnia tych informacji ze szczególną gorliwością. A to dlatego, że zaburzają one obraz Trumpa jako sojusznika Putina. Oczywiście w głównych mediach pojawiają się komentarze na ten temat i przekazywane są informacje o takiej możliwości, ale po to, żeby wzmacniać w Rosjanach syndrom oblężonej twierdzy. Mają pokazać, że to Zachód nadal odpowiada za trwanie wojny na Ukrainie. Służy to równocześnie wybielaniu własnego wizerunku: kreowania się na ofiarę - mówi Wirtualnej Polsce dr Michał Marek.
Jak zauważa, Rosjanie też wyczekują na dalszy rozwój wypadków, bo na razie mamy jedynie deklarację Trumpa. - Nie wiadomo jak ona zostanie przekuta w rzeczywistość. Jasne, że ich przekazy dezinformacyjne nie zawsze odzwierciedlają realne nastroje, jakie panują na Kremlu. Ale też absolutnie nie dzielą się potencjalnymi obawami. Jeśli Moskwa miałaby się jednak realnie obawiać, to uderzeń Tomahawkami w obiekty strategiczne i sektor paliwowo-energetyczny. Zbliża się zima, więc to są kluczowe cele. Przykładowo odcięcie dostaw prądu byłoby dla Rosjan odczuwalne - ocenia dr Michał Marek.
- Z drugiej strony jest to pozostawianie sobie możliwości, aby przełożyć pewnego rodzaju wajchę i rozpocząć szerokie działania z zakresu deprecjonowania wizerunku Stanów Zjednoczonych w odpowiednim momencie, np. w efekcie zmiany w wektorze polityki Waszyngtonu - dodaje ekspert.
W jego ocenie, na razie jednak Kreml stawia na przekazy, zgodnie z którymi Donald Trump to osoba, która jest za pokojem i za zmianami w polityce Zachodu.
- De facto jest nadal postrzegany, mimo wszystko, jako partner dla strony rosyjskiej. Z tego powodu komentarze nie są zajadłe, nie ma tutaj jakiejś szczególnej gorliwości - komentuje dr Michał Marek.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski