To zwraca uwagę ws. wycieku danych. Sprawa może mieć drugie dno

Nie milkną echa wycieku ściśle tajnych danych Pentagonu dotyczących m.in. wojny w Ukrainie. – Dokumenty wyglądają na profesjonalnie przygotowane i noszą cechy autentyczności. Nie zatrzymają jednak ukraińskiego natarcia. Nie ma w nich kluczowych informacji – mówią nam wojskowi eksperci.

Hiszpania dołączyła do unijnego porozumienia o zakupie amunicji dla Ukrainy
Hiszpania dołączyła do unijnego porozumienia o zakupie amunicji dla Ukrainy
Źródło zdjęć: © EPA, PAP | AA/ABACA
Sylwester Ruszkiewicz

11.04.2023 10:25

Tajne dokumenty zawierające plany USA i NATO dotyczące wsparcia ukraińskiego wojska przed spodziewaną kontrofensywą pojawiły się kilka dni temu na platformie mediów społecznościowych Discord, a później na Twitterze i Telegramie. Materiały opublikowano w formie zdjęć dokumentów oznaczonych jako "ściśle tajne". Śledztwo w sprawie wycieku danych wszczął Pentagon, który powołał również "międzyagencyjny zespół", który ma wyjaśnić aferę.

Opublikowane materiały m.in. zawierają informacje na temat spodziewanych dostaw sprzętu, tempa zużycia amunicji, strat wśród żołnierzy i szkolonych ukraińskich batalionach, które mają wziąć udział w wiosennej ofensywie. Opisują też lokalizację systemów obrony powietrznej, harmonogramy lotów zwiadowczych USA nad Morzem Czarnym, wrażliwe punkty niektórych typów uzbrojenia, jakie USA podarowały Ukrainie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dodatkowo zamieszczone zostały też dokumenty zawierające informacje do codziennych briefingów, które otrzymywali szef Pentagonu Lloyd Austin i przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów gen. Mark Milley. Dane, które wyciekły, opisują stan wojny na 1 marca. Do tej pory nie potwierdzono ich autentyczności.

Według ukraińskich władz jest to operacja dezinformacyjna rosyjskich służb specjalnych. Doradca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Mychajło Podoliak powiedział, że uważa publikowane dokumenty za nieautentyczne, "niemające nic wspólnego z rzeczywistymi planami Ukrainy" i oparte na "dużej ilości fikcyjnych informacji" rozpowszechnianych przez Rosję.

Z kolei amerykańscy urzędnicy w nieoficjalnych rozmowach wskazują również na rosyjskie służby jako autorów przecieku, ale z drugiej strony oceniając zawartość dokumentów, mówią o autentyczności (m.in. w sprawie podsłuchiwania przez USA prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego).

W poniedziałek wieczorem Pentagon określił wyciek danych jako "bardzo poważne zagrożenie" dla bezpieczeństwa narodowego. Rzecznik Departamentu Obrony USA zapewnił, że "podjęto kroki w celu zmniejszenia liczby osób, które mają dostęp do tych informacji". - Pentagon wciąż pracuje nad ustaleniem skali wycieku informacji niejawnych, do którego doszło w ostatnich tygodniach - powiedział Chris Meagher, asystent sekretarza obrony ds. publicznych.

Według CNN, w weekend urzędnicy amerykańscy nawiązali współpracę z sojusznikami i partnerami, ponieważ "niektórzy z nich byli również zamieszani w wyciek dokumentów".

Operacja dezinformacyjna Pentagonu?

W opinii płk. Macieja Matysiaka, eksperta fundacji Stratpoints i byłego zastępcy szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, ujawnienie już ponad 100 stron tajnych dokumentów, wygląda na wojnę informacyjną, sygnalizującą, że na froncie w niedługim czasie dojdzie do działań ofensywnych ukraińskiej armii.

- Jeśli jest to przeciek ze strony Pentagonu, to celem amerykańskich służb może być operacja dezinformacyjna polegająca na wywołaniu szumu i zbudowaniu wątpliwości, tak żeby przykryć prawdziwe plany. W dokumentach nie było bowiem operacyjnych szczegółów, kierunków natarcia czy terminów. Były za to dane, które w większości znamy – ilości sprzętu czy strat osobowych wśród żołnierzy – mówi Wirtualnej Polsce płk Maciej Matysiak.

Jego zdaniem, dokumenty noszą cechy autentyczności i wyglądają na amerykańskie, m.in. mają gryfy tajności.

- Równie dobrze mogło to być działanie osób pokroju Edwarda Snowdena (byłego pracownika CIA, który na łamach prasy ujawnił ściśle tajne dokumenty – przyp. red.) lub działanie zupełnie przypadkowe, będące efektem ludzkiego błędu. Informacje, które wyciekły, są bowiem współdzielone z Wielką Brytanią, Kanadą, Australią i Nową Zelandią – uważa były wiceszef SKW.

Rozmówca Wirtualnej Polski nie wyklucza też, że za przeciekiem mogą stać chińskie służby wywiadowcze. – Oni potrafią prowadzić swoją grę, są w stanie pozyskać takie dane, "rzucić je na rynek" i próbować manipulować Rosją. Akurat Pekin może kontrolować serwery, z których nie da się takich informacji usunąć i można je rozpowszechniać dalej – uważa płk Maciej Matysiak.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Z kolei płk Piotr Lewandowski, były uczestnik misji wojskowych w Iraku i Afganistanie oraz wykładowca Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej, ocenia, że układ dokumentów w formie technicznej wskazuje, że wyglądają na autentyczne.

- Ktoś, kto je przygotował, zrobił to bardzo profesjonalnie. To jednak nie przesądza, czy są autentyczne, czy też nie – mówi WP płk Piotr Lewandowski. I zwraca uwagę na dane dotyczące liczebności sił ukraińskich i rosyjskich na froncie.

- Przedstawione tam informacje są dwukrotnie niższe od zakładanych. Przyjmowano, że Ukraina ma dwa razy więcej brygad i znacznie większe odwody. Z kolei armia rosyjska miała mieć w gotowości dwukrotnie więcej żołnierzy. Czy Amerykanie – poprzez przeciek - celowo chcieli pokazać, że Kijów ma znacznie mniejsze siły do kontrofensywy niż w rzeczywistości? Nie sądzę. Podobnie w przypadku wyposażenia i stanu osobowego brygad. Rosjanie mogą to łatwo zweryfikować, mają do tego swoje źródła osobowe i prowadzą działania szpiegowskie – ocenia płk Piotr Lewandowski.

Ukraina zmieni plany? "Nie ma tam cennych informacji"

Jak informuje CNN, w związku z wyciekiem danych Ukraina miała zmodyfikować strategię planowanej kontrofensywy. - Ukraina już zmieniła niektóre swoje plany wojskowe z powodu tego wycieku - potwierdził CNN jeden z urzędników USA, powołując się na źródło zbliżone do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.

Jednak według płk. Macieja Matysiaka, finalnie nie wpłynie to na zmianę planów operacyjnych ukraińskiej armii.

- W tym przypadku to materiał analityczno-ocenny, a nie operacyjny. Jeśli wyciek był przypadkowy, to Rosjanie na pewno porównają ilości dostaw zachodniego sprzętu z oficjalnymi deklaracjami poszczególnych państw. Jeśli wezmą pod uwagę, że są to dane z początku marca i uwzględnią cykl szkoleniowy ukraińskich jednostek w sumie mogłoby to pozwolić określić potencjał ofensywy Ukrainy. Ale nie ma tam dat, kierunków i żadnych szczegółów możliwych natarć – komentuje ekspert fundacji Stratpoints.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

I jak podkreśla, Kijów nie cofnie się przed natarciem, bowiem jest pod ogromną presją Zachodu.

- Ukraiński Sztab Generalny ma kilka alternatywnych scenariuszy, wyciek dokumentów w przeprowadzeniu natarcia im nie zaszkodzi. To nie zatrzyma ukraińskiej armii. Determinuje ich obecnie pogoda, ale też dostawy amunicji do sprzętu, którego nie produkują. Nawet gdyby mieli gorzej wyszkolonych żołnierzy, a spełnione powyższe dwa warunki, to i tak ruszą – uważa płk Maciej Matysiak.

W podobnym tonie wypowiada się płk Piotr Lewandowski. – W dokumentach, które wyciekły, nie ma nie ma informacji, które w przełomowy sposób zmieniałyby wiedzę jednej ze stron. A sam przeciek nie wpłynie w sposób istotny na plany operacyjne ukraińskiej armii. Tam nie ma podanych dat, kierunków natarcia czy elementów taktyki, która ma być zastosowana. Dodatkowo jeśli dokumenty są autentyczne, Kijów i tak nie zwiększy nagle swoich rezerw. Ofensywa, którą planuje Ukraina, bez względu na wyciek, musi się odbyć. Takie jest oczekiwanie Zachodu – podsumowuje płk Piotr Lewandowski.

Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie