To zły sygnał. Zły dla Polski, zły dla prawicy, zły dla prezydenta [OPINIA]
Okrzyki i buczenie zwolenników Karola Nawrockiego, gdy przedstawiciel jednej z nielicznych stron na polskiej scenie politycznej zdolnej do realnego dialogu mówił o współpracy, to bardzo zły sygnał. Zły dla Polski, zły dla polskiego bezpieczeństwa, ale także zły dla Prawa i Sprawiedliwości i samego prezydenta - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Władysław Kosiniak-Kamysz to jeden z nielicznych polskich polityków, który skutecznie unika wpisania się w dwubiegunowy układ. Wicepremier i minister obrony narodowej był zdolny do rozmawiania o bezpieczeństwie zarówno z prezydentem Andrzejem Dudą, ale jest też zdolny do dialogu z politykami Prawa i Sprawiedliwości. Jego partia jest często wskazywana jako potencjalny koalicjant dla jakiegoś przyszłościowego rządu Prawa i Sprawiedliwości, a także stanowi istotny element tej koalicji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nawrocki wyszedł do tłumu pod Sejmem. "Będę waszym głosem"
Bezpieczeństwo już nie poza podziałami
Symbolicznego znaczenia temu "kibolskiemu" działaniu dodaje fakt, że przerywali oni w ten sposób przemówienie dotyczące współpracy w kwestiach bezpieczeństwa. Współpracy, która pozostaje kluczowa dla przyszłości Polski.
- Bez współpracy nie ma budowy bezpieczeństwa, nienawistny krzyk osłabia je, niszczy wspólnotę, nie buduje potencjałów sojuszu ani siły społeczeństwa. Niezależnie od emocji, które są normalną sprawą, dla nas, dla naszego rządu, współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa, dla MON, dla mnie jako ministra obrony, jest świętym nakazem wynikającym z konstytucji, praw RP, a tak naprawdę z potrzeby serca, dbania o dobro i bezpieczeństwo ukochanej ojczyzny i nic nas w tej drodze nie zatrzyma i nic nas w tej drodze nie zniechęci - mówił Władysław Kosiniak-Kamysz w trakcie uroczystości na placu Piłsudskiego.
- Będziemy pełni pasji do budowy wspólnie, wierzę w to, panie prezydencie, siły RP, przygotowania na najtrudniejsze wydarzenia, jakie mogą nas spotkać - dodał szef MON.
To właśnie te słowa były przerywane gwizdami i okrzykami. Dlaczego to istotne? Bo jeszcze całkiem niedawno kluczowi politycy PiS podkreślali, że w kwestii bezpieczeństwa i obronności nie może i nie powinno być podziałów, że ta sprawa jest wyjęta z przestrzeni sporu.
Kosiniak-Kamysz i liderzy PiS otwarcie w tej sprawie współpracowali i nawet jeśli się spierali o konkrety, to unikali wzajemnych ataków. Teraz się to zmieniło.
I nie chodzi bynajmniej o okrzyki grupy "kiboli politycznych", ale o to, że szef kancelarii nowego prezydenta nie był w stanie się od nich zdecydowanie odciąć (choć przyznał, że to, co wydarzyło się, nie powinno mieć miejsca), a o odpowiedzialność za skandaliczne zachowanie oskarżył, a jakże, PSL i Donalda Tuska.
- Donald Tusk doprowadził do tego, że mamy niezwykłą polaryzację w Polsce, doprowadził do takiego podziału, który dziś jest niezwykle widoczny. Polacy, którzy przyjechali do Warszawy, (...) dali również w trakcie tej pięknej uroczystości wyraz swoim emocjom. Nie powinno do takich sytuacji dochodzić, ale Donald Tusk i jego koalicjanci do takiej sytuacji w Polsce dzisiaj doprowadzili. I myślę, że pan premier Władysław Kosiniak-Kamysz, wchodząc w koalicję z Donaldem Tuskiem musi mieć świadomość, że idzie z nim na ścianę - stwierdził Paweł Szefernaker w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Koalicjanci muszą mieć świadomość, że płacą także polityczną cenę za działania Donalda Tuska jako premiera, bo po prostu go popierają - dodał.
A Rosja spogląda z zainteresowaniem
Te słowa, tak jak zachowania politycznego plemienia Nawrockiego (ale analogicznie trzeba ocenić działania drugiego politycznego plemienia, które każde rozmowy, czy każdy gest wyciągniętej ręki traktują jako zdradę demokracji) są zwyczajnie niebezpieczne dla Polski. Dlaczego?
Bo bezpieczeństwo i obronność muszą być - jeśli nie mają być rozgrywane przez Rosję - sferą wyjętą z bezpośredniego sporu politycznego, z plemiennej nawalanki. Jeśli tak nie jest, to sprawa ta - kluczowa dla naszej przyszłości - zacznie być rozgrywana przez obce służby.
Polska, warto o tym nieustannie przypominać, znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie toczonej wojny, a i sama może być - co podkreślają liczni eksperci - zagrożona jakąś formą ataku. W takiej sytuacji współpraca, a nie wrogość, rozmowa, a nie wzajemne wygwizdywanie się, są jedyną sensowną polityką.
Inna rzecz, że to w polskim klimacie politycznym wcale nie jest proste. Jeśli tzw. obóz demokratyczny oskarża swoich przeciwników o prorosyjskość (co jest absurdem), jeśli część z jego prominentnych przedstawicieli nie uznaje wyniku wyborów albo demonstracyjnie podkreśla, że demokratycznie wybrany prezydent nie jest ich prezydentem, to trudno to uznać za budowanie przestrzeni debaty.
Analogicznie, jeśli oskarża się - a robi to tzw. obóz patriotyczny - adwersarzy o bycie agentami Niemiec i o odrzucenie wartości narodowych, to także uniemożliwia się sensowny dialog. Ze zdrajcami (tak jak z oszustami) się nie rozmawia, a jak się z kimś nie rozmawia, to nie da się z nim uprawiać polityki. I im dalej jesteśmy na tej drodze, tym mocniej wymusza się posłuszeństwo takim regułom.
Szymon Hołownia przekonał się o tym niezwykle mocno, gdy do porządku przywoływał go jego własny obóz, teraz zobaczył to Władysław Kosiniak-Kamysz, a stopniowo przekonywać się o tym będzie każdy - przynajmniej z polityków - który będzie próbował wymknąć się dwubiegunowemu układowi. Buczenie, gwizdanie, wypędzanie już jest nową normą polskiej polityki. A wiele wskazuje na to, że będzie tylko gorzej, a nie lepiej.
Strata dla PiS
Ale na takiej postawie traci nie tylko polska polityka, ale także Prawo i Sprawiedliwość. Im mocniejsze ataki na PSL, im więcej złych słów w kierunku jej lidera, tym mniejsze prawdopodobieństwo jakiejkolwiek przyszłej koalicji z tą partią. To zaś oznacza skazywanie się na koalicję z Konfederacją, a może nawet Konfederacją Korony Polskiej Grzegorza Brauna.
PiS wcale się nie wzmacnia, a cała jego nadzieja na przyszłe rządy opiera się właśnie na zdolności koalicyjnej. A rozmowy z Konfederacją wcale nie muszą być proste (szczególnie że to ta partia rozwija się i rośnie, a do tego w pewnych kwestiach bliższa jest prezydentowi Nawrockiemu niż klasyczny PiS).
Zatem im więcej wrogości wobec PSL, tym trudniej dla PiS. I warto o tym nieustannie przypominać politykom tej partii. Kto wie, czy gdyby nie wrogie słowa, gdyby nie nieustanne ataki, to obecnie układ rządowy nie wyglądałby inaczej.
Tego jednak nie dostrzegają ani "partyjni kibole" (to cecha obu stron, bo "kibole" Koalicji 15 października też nie widzą, że bez PSL i Polski 2050 nie ma tego rządu), ani poważni politycy. I za to przyjdzie im kiedyś, także w wymiarze partyjnym, zapłacić. Na razie zaś płacimy za to my wszyscy i Polska, w której zamiast wzmacniać jedność w kwestiach kluczowych, pozwala się na niszczenie nawet tego, co było nam wspólne.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".