"Najgłębsze bagno świata". To oni pierwsi zobaczyli Ukraińców
Dziesiątki rosyjskich poborowych znalazło się pod ostrzałem na granicy obwodu kurskiego. "Nie mieli broni ani instrukcji od swoich dowódców" - pisze niezależny portal Werstka, który rozmawiał z żołnierzami. - Mamy sytuację awaryjną. Krótko mówiąc, przedarli się (...) To był chaos - mówią ci, którzy 6 sierpnia bronili rosyjskiej granicy.
10.08.2024 | aktual.: 11.08.2024 09:01
Jak podają rozmówcy Werstki, 6 sierpnia podczas wtargnięcia wojsk ukraińskich na obszar obwodu kurskiego na granicy znalazło się ponad 100 poborowych.
Dziennikarzom udało się porozmawiać z żołnierzami, którzy dostali się pod ostrzał i spędzili kilka dni w lasach. Według nich "wszyscy wiedzieli", że Siły Zbrojne Ukrainy przygotowują się do ataku, ale nie było żadnych instrukcji ze strony dowództwa w tej sprawie.
Kompletnie zaskoczeni atakiem
Kilkudziesięciu poborowych, którzy trafili do obwodu kurskiego, służyło w m.in. Klinach w obwodzie briańskim – w jednostkach wojskowych 12721 i 91704. Stamtąd - przynajmniej od maja - zaczęto ich wysyłać na granicę z Ukrainą.
Według Julii, ciotki zaginionego poborowego, jednym z miejsc rozmieszczenia była opuszczona fabryka konserw. Stamtąd poborowych wysyłano do "twierdz", aby pełnili służbę jednorazowo przez dwa dni. Służyli przy nich strażnicy graniczni i żołnierze kontraktowi.
To samo mówi Aleksander, poborowy z Petersburga, z którym udało się porozmawiać Werstce. - W tym czasie w okolicy przebywało ponad 150 poborowych. Ale byli tam zarówno żołnierze kontraktowi, jak i strażnicy graniczni z FSB. Wszyscy stale się zmienialiśmy. Tam jest łatwiej, nie ma głupiej armii, która się szarpie ze wszystkim. Rano obserwujemy drony, a w nocy patrzymy przez noktowizory - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Julia mówi, że poborowy był zadowolony z tej służby, bo żołnierze "nie byli głodni, a strażnicy graniczni zwracali się do nich po imieniu", w "przeciwieństwie do dowódców w wojsku", którym trzeba było "kupić papierosy na mieście".
Kiedy 6 sierpnia rozpoczęły się walki na terenach przygranicznych obwodu kurskiego, z wieloma poborowymi kontakt się urwał.
- Mamy sytuację awaryjną. Krótko mówiąc, przedarli się. Pojedziemy teraz albo do Sudży, albo do Gonczarowki. 10 osób zostało z nami, bo nie było broni ani niczego. Rozpoczęła się strzelanina, obrzucono nas moździerzami. Byliśmy tam, w najgłębszym bagnie świata, nie mieliśmy żadnego karabinu maszynowego, żadnego - powiedział poborowy Aleksiej swojej matce Oldze, podczas krótkiej rozmowy telefonicznej.
Dziennikarze dysponują jej nagraniem.
Bliscy mieszkańców przygranicznych wsi proszą o pomoc w odnalezieniu zaginionych bliskich:
- Syn zadzwonił z lasu, dokąd wraz z dziewięcioma kolegami uciekł podczas ostrzału, zabierając ze sobą karabin maszynowy. Potem kontakt z nim został zerwany na cztery dni. 10 sierpnia skontaktował się nami i powiedział, że te wszystkie dni spędził w okopach, a teraz wraz z kolegami znajduje się 30–40 kilometrów od pola bitwy - mówi kobieta.
Aleksander, z którym również nawiązano kontakt 10 sierpnia, podczas ostrzału znajdował się "na patrolu" w odległości 5–6 kilometrów od granicy.
- Po prostu panowała panika, poza dowódcą nikt z nas nie miał broni - opisuje dzień ataku. - To był (przekleństwo) chaos, nie było żadnych instrukcji, potem dowódca drużyny, żołnierz kontraktowy, kazał nam się wycofać, trasa była ostrzeliwana moździerzami, więc weszliśmy do jakiegoś (przekleństwo) lasu. Tam znaleźliśmy się pod ostrzałem, rozproszyliśmy się, a ja doznałem szoku. Straciliśmy jednego (człowieka), leżeliśmy w lesie chyba przez godzinę - mówi rosyjski poborowy.
Aleksander opowiada, że w lesie natknęli się na nich pogranicznicy i razem dotarli do Sudży. - Stamtąd zabrano nas do szpitala - dodaje. Poborowy nie podał dokładnej lokalizacji, w której obecnie przebywa.
- Sami nie rozumieliśmy, jak i skąd przybyli. Udało im się uciec i dzięki Bogu - mówi o ostrzale poborowy Siergiej. - Byliśmy osiem kilometrów od granicy. Przybiegli i powiedzieli, że weszli. Wychodząc z ziemianki, usłyszeliśmy strzały. Jak się później okazało, był to wrogie grupy dywersyjne. Nie widziałem, żeby ktoś zginął - relacjonuje.
Kilku poborowych, z którymi rozmawiała Werstra, twierdzi, że ewentualna ofensywa Sił Zbrojnych Ukrainy była omawiana już wcześniej.
- Wszyscy wiedzieli. Rozmowy były prowadzone już na początku lipca, ale nie do końca w to wierzyliśmy - mówi Siergiej, poborowy z Syberii.
Blisko 100 poborowych na granicy
Dwóch rozmówców Werstki twierdzi, że w chwili rozpoczęcia walk na granicy mogło znajdować się ponad 100 poborowych. Ochotnik przygotowujący obiady dla żołnierzy powiedział, że w okolicach Sudży było 15 stanowisk, a na każdym z nich byli poborowi.
Część poborowych przebywa obecnie w szpitalach. Duża grupa żołnierzy mogłaby zostać centralnie ewakuowana w miejsce oddalone od granicy.
W pierwszych dniach walk niektórym matkom powiedziano na infolinii Ministerstwa Obrony Narodowej, że na granicy nie może być poborowych. Obiecał to sam Putin, którzy deklarował się, że młodzi ludzie, bez przeszkolenia nie będą wysyłani na front.
Od czterech dni krewni szukają jakichkolwiek informacji na ich temat w grupach na VKontakte i czatach Telegramu. "Szukają ocalałych kolegów, dzwonią do szpitali i numerów telefonów, z których ich synowie ostatnio wysyłali wiadomości" - opisuje Werstka.
Los wielu żołnierzy po przełamaniu Sił Zbrojnych Ukrainy jest nieznany.