Dziennikarz ujawnia, co usłyszał od więzionej Małgorzaty
Historia więzionej Małgorzaty poruszyła całą Polskę. 30-latka była latami więziona, bita, głodzona i gwałcona. Dziennikarz serwisu Myglogow.pl Łukasz Kaźmierczak, który nagłośnił sprawę, opowiedział o szczegółach rozmowy z pokrzywdzoną.
Mroczną sprawę, jaką odkryto we wsi pod Głogowem, w piątek ujawniła prokuratura. Według ustaleń śledczych od 1 stycznia 2019 do 28 sierpnia 2024 roku młoda kobieta była przetrzymywana w komórce gospodarczej z ograniczonym dostępem do wody i środków higienicznych.
Małgorzata nie widziała też światła słonecznego. Była bita pięściami, wężem, deską i lampką po całym ciele. Oprawca - Mateusz J. - kopał ją, przyduszał, wykręcał jej ręce, izolował, kontrolował, poniżał, głodził i gwałcił w wyjątkowo brutalny sposób. Kobieta zaszła w ciążę, urodziła w szpitalu i oddała dziecko do adopcji. Nawet wtedy nikomu nie wyjawiła, jaką gehennę przeżywa.
Rodzina oprawcy, mieszkająca zaledwie kilkanaście metrów od komórki gospodarczej, twierdzi, że nie miała pojęcia o wieloletnim horrorze.
Sprawa wyszła na jaw dopiero teraz, gdy Małgorzata doznała poważnego urazu barku i po raz kolejny po torturach znalazła się w szpitalu.
"Powiedziała to po prostu innym pacjentom"
Historię jako pierwszy opisał Łukasz Kaźmierczak, dziennikarz lokalnego serwisu Myglogow.pl. W programie "Fakt LIVE" ujawnia szczegóły dramatu, który rozgrywał się pod Głogowem. Jak relacjonuje, nie był to pierwszy raz, gdy oprawca zabrał Małgorzatę do szpitala.
- Po raz pierwszy zawiózł ją tam ze złamaną ręką, później ze złamaną nogą. Za trzecim razem pojechał do szpitala w Nowej Soli, gdzie ta pani urodziła jego dziecko, które oddała od razu do adopcji. I teraz trafiła do szpitala już z wyrwanym, z uszkodzonym barkiem, bardzo mocno uszkodzonym, gdzie ratowano jej rękę. Na szczęście to się udało - mówi dziennikarz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To właśnie podczas pobytu w szpitalu pokrzywdzona postanowiła przerwać milczenie. - Kobieta dopiero teraz, po tylu latach, powiedziała o tym komuś w szpitalu. Najprawdopodobniej powiedziała to po prostu innym pacjentom i to się rozniosło - wyjaśnia Kaźmierczak.
Pojawia się jednak pytanie, dlaczego wcześniej nikt nie reagował. - Ja nie chcę usprawiedliwić nikogo, natomiast jestem zdania, że tu chodziło o dorosłych ludzi. Każdy może złamać rękę, każdy może złamać nogę. Myślę, że to było puszczone jako wypadek, nikt się tego nie domyślał - mówi Kaźmierczak.
Dodaje, że rodzina pod Głogowem nie była objęta niebieską kartą.
Zaczęło się niewinnie
Kobieta wyjechała z 30-letnim Mateuszem pod Głogów. Dwójkę swoich dzieci zostawiła pod opieką rodziców. Z relacji dziennikarza wynika, że dzieci mają obecnie po siedem i dziewięć lat. Rodzice kobiety wychowują je jako rodzina zastępcza.
- Na początku przez chwilę kobieta miała zamieszkać w tej komórce, a później miała stamtąd wyjść. Natomiast, jak wiemy, nigdy już nie wyszła - opowiada dziennikarz.
- Powiedziała mi, że była w tym człowieku zakochana. On zabrał ją z Leszna, bo tam mieszkała. Pytałem, czy jej rodzice poznali go, powiedziała, że tak, poznali - relacjonuje dziennikarz. - Powiedziała też, że on się ojcu nie podoba - dodaje.
Dlaczego rodzice Małgorzaty nie interweniowali i nie szukali jej? - Rozstała się niepokojowo ze swoją matką. Bardzo się z nią pokłóciła. Myśli, że jej matka nie chce jej znać - stwierdza dziennikarz.
- Powiedziała, że nie wyobraża sobie, żeby wróciła do domu rodzinnego, bo nie jest to chyba możliwe, bo bardzo pokłóciła się z matką. Tak to wybrzmiało - podkreśla Kaźmierczak.
Źródło: Fakt