To on ruszył na ratunek tygrysom. Wystarczył jeden telefon. Zebrał ekipę i pojechał na granicę
Setki razy gubi kluczyki od auta, bywa roztargniony, ale nie przy zwierzętach. Pojechał na granicę i natychmiast zdiagnozował koszmar. Dwa dni walczył ze służbami o wydanie tygrysów. Pokonał 1200 km, by te znalazły się w końcu w odpowiednich warunkach. Uratował je. To lekarz weterynarii, szef ambulatorium poznańskiego ZOO - Jarek Przybylski.
09.11.2019 11:23
29 października. Jarek Przybylski późnym wieczorem odbiera telefon.
Dzwoni szefowa, dyrektor poznańskiego ZOO Ewa Zgrabczyńska. - Na granicy stoi dziesięć tygrysów z transportu z Włoch - słyszy Jarek. Później krótkie polecenie: - Przygotuj sprzęt, broń, środki znieczulające, płyny, pożywienie. I zbieraj ekipę. Jedziemy na interwencję.
To te tygrysy, które w niewielkich klatkach ściśniętych w ciężarówce jechały z Rzymu do Dagestanu. W podróży były od 22 października. Zwierzęta pochodzą z cyrku, zostały komuś podarowane i miały być umieszczone w ogrodzie zoologicznym w Rosji.
Ciężarówka utknęła na polsko-białoruskim przejściu granicznym w Koroszczynie. Białorusini nie chcieli jej wpuścić. Najpierw okazało się, że kierowcy nie mają białoruskich wiz. Potem, gdy transport przejął Rosjanin, białoruskie służby stwierdziły, że brakuje wymaganych przy transporcie żywych zwierząt dokumentów.
Dostęp tylko do trzech tygrysów
Lekarz weterynarii Jacek Przybylski, w zawodzie od 1984 roku, zebrał najlepszych ludzi. Trzech pielęgniarzy, specjalistów do spraw dzikich zwierząt. Do tego dwóch kierowców. Następnego dnia mogli już ruszyć na granicę. Początkowo była mowa o przejęciu dwóch tygrysów. Ale szybko zapadła decyzja - poznańskie ZOO zabierze wszystkie. I z taką myślą jego pracownicy jechali do Koroszczyna.
W mediach zaczęły pojawiać się informacje, że jeden z tygrysów padł. - Ja nie wiedziałem, co zastaniemy na miejscu. Dopiero na granicy dowiedzieliśmy się, że jeden nie przeżył - mówi Jarek Przybylski.
Dojechali 30 października, wieczorem.
- To, co zastaliśmy, było przerażające. Ja widziałem tylko trzy tygrysy. Rozumie pani? Tylko do nich mogłem zajrzeć. Do trzech z dziewięciu i już one były w fatalnym stanie. Wychudzone, wygłodniałe, odwodnione. Leżały w tych klatkach bez ściółki. Bez życia. W opłakanym stanie. A do pozostałych nie było dostępu - opowiada Jacek Przybylski.
Pierwsza diagnoza? Ich dramat musiał trwać wiele dni. Lekarz dopytywany, jak długo, nie jest w stanie ocenić. Nie potrafi powiedzieć, czy faktycznie ich stan mógł nie budzić wątpliwości, kiedy wjeżdżały na Białoruś. - Tu jest jakaś luka. Bo ja je widzę w tragicznym stanie, a oni mówią, że dosłownie dzień czy dwa wcześniej "stan nie budzi wątpliwości" - przyznaje.
Do dziś zastanawia się: - Co działo się między ich powrotem z Białorusi a naszym przyjazdem?
Pytanie pozostawia bez odpowiedzi.
Rzucali jedzenie, obserwowali ruch
Kontynuuje opowieść. - Od razu na miejscu zabraliśmy się do roboty. Zaczęliśmy karmić i poić te zwierzęta. O tyle o ile z tą trójką, do której był dostęp, nie mieliśmy problemów, to trudności pojawiły się z pozostałą szóstką. Wrzucaliśmy w głąb mięso. Tylko po tym, że jest jakiś ruch, wiedzieliśmy, że one żyją. Pielęgniarze przemieszczali się później po klatkach, żeby dostarczyć im wodę do pojemników. To była koszmarna walka o ich życie.
A później walka ze służbami - celnikami i policją. Rozmowy trwały dwa dni. Pracownicy ZOO czekali też na pozwolenie gminy na wydanie zwierząt. Dopiero po tym mogli ruszyć do Poznania.
- Nie wiedzieliśmy, czy wieziemy te zwierzęta żywe, czy martwe. Zaglądanie w otwory na postojach, świecenie latarką, w takich warunkach trudno nam było ocenić ich stan. Musieliśmy jak najszybciej wrócić i je rozładować - opowiada lekarz.
Udało się. Na miejscu piątka była farmakologicznie uspokajana przed wyjęciem z ciężarówki. Dwójka została wypuszczona bez mobilizacji, a dwa ostatnie pojechały do Człuchowa.
Wdzięczność
- One przebywają teraz u nas na 30-dniowej kwarantannie. To dopiero połowa sukcesu. Będziemy usatysfakcjonowani dopiero, jak bezpiecznie wylądują w Hiszpanii. To też kawał drogi i czeka nas podobna historia. Trzeba będzie je usypiać, bo same nie wejdą do klatek. Później wybudzać i jechać w drogę - tłumaczy lekarz. Sam będzie uczestniczył w tym transporcie i nadzorował całą wyprawę.
Przyznaje, że stan tygrysów znacznie się poprawił. - Zostały napojone, nakarmione, przebywają w ciepłych pomieszczeniach, dogrzewanych, bo ich tkanka tłuszczowa jest uboga. Muszą też odzyskać równowagę psychiczną - dodaje.
To nie pierwsza taka akcja interwencyjna Jarka Przybylskiego. W czasie likwidacji ośrodka w Pyszącej również ratował tygrysy. Dwa zostały przywiezione do poznańskiego zoo. - Ale ta akcja była największa, w ogóle w całej Polsce - podsumowuje lekarz.
- To nasz bohater - mówi WP rzeczniczka prasowa poznańskiego ZOO Małgorzata Chodyła. Słowa wdzięczności wyrażają też ci, którzy razem z nim jechali ratować tygrysy. Mówią: - Brawo Jarek. Gdyby nie ty, to zapewne nie dalibyśmy rady ich przywieść. Jesteś wetem i druhem na medal.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl