To on miał stać za zamachem w Łucku. Kim jest Mykoła Dulski?
Przywódca radykalnej organizacji "Nażdak" Mykoła Dulski stał za atakiem na polski konsulat w Łucku - stwierdziła Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. Według SBU, Dulski ukrywa się w Rosji i stamtąd organizował zamach, podobnie jak i wiele innych prowokacji mających na celu wywołanie napięć na tle etnicznym. On sam twierdzi, że jest na Ukrainie i kreuje się na prześladowanego przez władze w Kijowie.
Co łączy marcowy atak granatnikiem na konsulat RP w Łucku, fałszywy protest "Polaków" pod Lwowem, kwietniowy fałszywy protest "Bułgarów" w Odessie oraz majowe proklamowanie "Rówieńskiej Republiki Ludowej"? Według Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, koordynatorem wszystkich tych incydentów był jeden człowiek: Nikołaj Dulski z marginalnej, nacjonalistycznej organizacji "Nażdak".
Ukraińska "wiosna ludów"
Jak twierdzi szef SBU Wasyl Hrycak, Dulski ukrywa się w Rosji i to stamtąd, za pomocą rosyjskich pieniędzy oraz sieci współpracowników ze swojej organizacji na Ukrainie, zorganizował całą serię prowokacji. Pod Lwowem aresztowano dwóch jego partnerów, którzy mieli zorganizować "polską" blokadę drogi. Mieli oni oferować każdemu ze 150 protestujących po 200 hrywien (ok. 30 złotych), zaś dowodem na ich winę - i rolę Dulskiego miały być przechwycone zapisy rozmów za pomocą szyfrowanych komunikatorów. Podobnie było w Odessie, gdzie również aresztowano członka "Nażdaku", ale oferta dla "profesjonalnych Bułgarów", którzy mieli pojawić się pod bułgarskim konsulatem domagając się ochrony przed prześladowaniem i dyskryminacją przez władze - były pięciokrotnie wyższe, zaś całkowity budżet akcji miał wynieść 80 tys. hrywien (ok 11 tys. zł). W Równem, gdzie protestujący domagali się utworzenia "Rówieńskiej Republiki Ludowej", oprócz Dulskiego w organizację demonstracji miał być zamieszany były premier Ukrainy - również przebywający w Moskwie - Mykoła Azarow.
Zdaniem Dmytro Borysowa, analityka Fundacji Centrum Badań Polska-Ukraina, przedstawiony przez ukraińskie służby scenariusz jest wiarygodny.
- Do "zamawiania", "organizacji" czy "koordynacji" akcji - jak przedstawiana jest w ukraińskich mediach jego działalność - nie trzeba być fizycznie obecnym. Wykonawcy byli na miejscu. Wystarczą aplikacje Signal, Viber czy Messenger, by coś takiego zorganizować. Tym bardziej, że suma, która potrzebna jest do przeprowadzenia takich akcji mieści się w limicie kwot, jakie można przewozić przez granicę - mówi ekspert.
Mimo serii aresztów i zgromadzonych przez SBU dowodów, Ukraińcom nie udało się dotąd znaleźć najważniejszego, czyli sprawcy zamachu w Łucku. Co więcej, sam domniemany koordynator prowokacji zaprzecza, by ukrywał się w Moskwie. W odpowiedzi na zarzuty władz opublikował wideo, w którym oznajmił, że jest prześladowany przez Kijów, a jego ruch stanowi "jedyną prawdziwą opozycję" dla władzy prezydenta Petra Poroszenki. Dodał, że codziennie zmienia miejsce, w którym przebywa, a w czasie nagrania filmu ukrywał się w Odessie.
- Widać, że Dulski kreuje się na męczennika za sprawę. I może być w tym skuteczny, bo choć jego przekaz nie trafi do masowej widowni, to jednak może znaleźć podatny grunt w niektórych środowiskach na Ukrainie - mówi dr Adam Lelonek, prezes Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji. - Tym bardziej, że apeluje nie tylko do ukraińskich nacjonalistów, ale też do Rosjan i "watników" czyli sympatyzującej z Rosją częścią społeczeństwa ukraińskiego. Stara się też dotrzeć do Polaków, bo wcześniej, mówiąc łamaną polszczyzną twierdził, że sam ma polskie pochodzenie - dodaje.
Chuligan, prowokator, narzędzie Kremla
Domniemany "mózg" prowokacji ma za sobą ciekawą, choć zagadkową przeszłość. O jego działałności przed Majdanem nie wiadomo właściwie nic poza tym, że - jak twierdzi - twierdzi, że był mistrzem Europy w sambo. Jego publiczna działalność zaczyna się w 2014 r. i od razu jest niezwykle burzliwa. Dulski pojawia się jako działacz skrajnych, nacjonalistycznych środowisk. Razem ze swoimi współpracownikami z "Nażdaku" organizuje w Kijowie awantury: wandalizuje kasyna i burdele rzekomo związane z prorosyjskimi separatystami, łapie pedofili - wszystko, by po rozczarowaniu owocami Majdanu, walczyć o "moralność" i odnowę Ukrainy. W 2015 roku startuje nawet w wyborach na mera Kijowa jako reprezentant partii "Jedność", kierowanej przez byłego mera miasta Ołeksandra Omelczenki. Wkrótce jego działalność budzi jednak podejrzenia - także w środowiskach uważanych za bastiony ukraińskich nacjonalistów.
- Na Dulskiego w 2016 roku zaczęli zwracać aktywiści Korpusu Cywilnego "Azow". Wtedy właśnie osobiście rozpoczął organizację akcji w Kijowie, które pokrywały się z interesami Rosji, a którym szczególną uwagę poświęcały rosyjskie i separatystyczne media - mówi Borysow. Chodziło m.in. o nawoływanie do zorganizowania "trzeciego Majdanu", który na nowo wywróciłby porządek na Ukrainie. Niedługo później Dulski zostaje przez "Azowców" pobity - po czym ponownie publicznie pojawił się już w Moskwie w studiu Anna News, abchaskiej - i silnie prokremlowskiej - agencji informacyjnej. Potem zalicza kolejne występy, np. w popularnej rosyjskiej telewizji NTV, gdzie odgrywa rolę "Ukraińca na etacie", mającego uwiarygadniać rosyjską narrację dotyczącą Ukrainy.
Zdaniem dr. Lelonka, przeszła i obecna działalność Dulskiego idealnie wpisuje się w metody i cele rosyjskiej wojny informacyjnej - nawet jeśli - tak jak w Równem, Odessie czy Lwowie - okazują się pozornie nieskuteczne.
- Ludzie jak Dulski są tylko jednym z wielu narzędzi Kremla do operacji informacyjnych. Każde z tych ogniw działa od siebie niezależnie ale ich różne działania mogą zostać skoordynowane w zależności od potrzeb - ocenia. - Te działania niekoniecznie skierowane są dla opinii na Zachodzie, lecz głównie dyktowane są potrzebami rosyjskiej propagandy. W ten sposób można pracować nad szerszym przekazem: na Ukrainie jest niestabilnie, Kijów prześladuje mniejszości etniczne. A przy okazji sonduje się dyspozycyjność, logistykę i operatywność swoich ludzi w terenie. Takie akcje to nie cel sam w sobie, lecz część szerszego planu - podsumowuje.