To najbardziej dochodowy "biznes" po broni i narkotykach
Około pięciu milionów kobiet jest przetrzymywanych przez handlarzy ludźmi w Ameryce Łacińskiej. Zbrodniarze porywają także tysiące mężczyzn. Połowa z ofiar to dzieci. Jest ich coraz więcej.
Gdy pracownik boliwijskiej ambasady w Moskwie podnosił telefon, raczej się tego nie spodziewał. Głos w słuchawce powiedział mu, że ponad dwustu Boliwijczyków zmuszanych jest do katorżniczej pracy w podmoskiewskich fabrykach. Bardzo daleko od domu.
Ambasada interweniowała. Szybko okazało się, że informator mówił prawdę. Mężczyźni, których znaleziono we wskazanych miejscach, byli praktycznie niewolnikami. Żyli w obskurnych pokojach bez łóżek, czasami po pięciu na czterech metrach kwadratowych, a za 12 godzin harówki dziennie otrzymywali jedynie odrobinę jedzenia do podziału. Nie mieli dokumentów, pieniędzy, komórek i nie znali języka. Osobnicy, którzy ich tam przywiedli, byli handlarzami. Handlarzami ludźmi.
Wszyscy z robotników, jeszcze w Boliwii, odpowiedzieli na ogłoszenie o pracę zamieszczone w lokalnej gazecie. Była to nie lada okazja: pewna robota w Rosji za 2,5 tysiąca dolarów miesięcznie. Ich ojczyzna jest najbiedniejszym krajem w Ameryce Południowej, więc taka oferta wyglądała jak bilet do raju.
Ale raj był po prostu pułapką.
Jak rzecz
Przypadek Boliwijczyków jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej.
Handel ludźmi, z którym jeszcze niedawno kojarzono głównie Azję i kraje byłego ZSRR, stał się prawdziwą plagą również na drugiej półkuli. Amerykański Departament Stanu oblicza, że co roku od 600 do 800 tysięcy osób na świecie wpada w ręce handlarzy. Jedna trzecia z nich to Latynosi. Blisko 80% ofiar jest wykorzystywane seksualnie - zmusza się je do prostytucji, pracy w przemyśle pornograficznym lub zamienia w seks-niewolników. Inni, tak jak nieszczęśnicy z Boliwii, stają się darmową siłą roboczą. Ostatnią grupę stanowią ludzie, których porwano dla organów.
Co druga ofiara tzw. human trafficking jest nieletnia. UNICEF szacuje, że w ciągu ostatnich trzech dekad na całym świecie wykorzystano w ten sposób 30 milionów dzieci.
Koalicja Przeciwko Handlowi Kobietami i Dziewczynkami w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach (CATW-LAC) twierdzi, że mafiosi przetrzymują obecnie ponad pięć milionów Latynosek. Do posłuszeństwa skłaniają je siłą, obietnicami, groźbami lub podstępem. Wiele w nich w pewnym momencie nie jest już w stanie stawiać oporu. Nie próbują się buntować.
ONZ przyznaje, że skala problemu od kilkunastu lat nieustannie wzrasta. Nie pomaga zaostrzanie prawa ani kampanie społeczne. - Wysłuchujemy pokrzywdzonych, rozpoczynamy procesy, ale i tak nikogo nie skazujemy z powodu bezkarności. Konsumenci, czyli alfonsi, klienci lub gwałciciele nie wpasowują się w równanie - mówi Ana Chavez z argentyńskiej Służby dla Pokoju i Sprawiedliwości (SERPAJ).
- Miliony są kupowane i sprzedawane jak rzeczy, większość z nich to kobiety i dzieci. Trzeba wzmocnić wysiłki, by z tym skończyć - powiedział podczas jednego z posiedzeń Narodów Zjednoczonych Ban Ki Moon, sekretarz generalny organizacji.
Rozprzestrzenienie się procederu nie powinno dziwić. Handel ludźmi to biznes, który - według Międzynarodowej Organizacji Pracy - przynosi przestępcom 32 miliardy dolarów zysków rocznie. Więcej zarabiają tylko na narkotykach i broni. Holenderscy badacze obliczyli, że przeciętny alfons inkasuje każdego roku 250 tysięcy dolarów na jednej seks-niewolnicy. Chętnych do podzielenia się takim tortem nie brakuje więc pod żadną szerokością geograficzną. Jednym z najsilniejszych sojuszników handlarzy jest bieda i chęć wyrwania się z niej. W Ameryce Łacińskiej nie brakuje ani pierwszego, ani drugiego. To dlatego w niektórych krajach aż jedna trzecia ofiar handlu ludźmi trafia w ręce kryminalistów poprzez trefne ogłoszenia i agencje pracy. - Wielu młodych ludzi nie widzi tutaj przyszłości. Więc jeśli ktoś mówi im: "chodź z nami, a zarobisz tysiąc dolarów miesięcznie pracując po osiem godzin", to jest to dla nich kuszące - tłumaczy Mario Videla z boliwijskiej organizacji Pastoral de Movilidad Humana. - Ale kiedy już
znajdują się na miejscu, widzą, że warunki są nieludzkie, a pieniędzy nie ma. Muszą za to pracować, jeść i mieszkać w tym samym miejscu - dodaje.
Szczególnie zagrożeni są mieszkańcy slumsów wokół wielkich miast i żyjący na prowincjach ubodzy Indianie. To na nich najczęściej "polują" handlarze, wykorzystując ich desperację i brak wykształcenia. Ułatwia im to dodatkowo język - w większości państw kontynentu mówi się po hiszpańsku. Dzięki temu Latynosi od dziesiątek lat chętnie emigrują. Boliwijczycy marzą o życiu w Argentynie, Argentyńczycy o Hiszpanii, Gwatemalczycy chętnie przeprowadzają się do Meksyku, a Meksykanie przeskakują do latynoskich dzielnic w Los Angeles. Zmiana kraju zamieszkania nie jest aż tak straszna, gdy można się dogadać. Zwłaszcza, kiedy ktoś oferuje nam tam dobrą pracę.
Przestępcy mają tego świadomość. I często to wykorzystują.
Nowy interes
Ameryka Łacińska poprzecinana jest niezliczonymi kanałami przerzutowymi. Na całym kontynencie działają mafie, które od lat trudnią się przemytem prawie wszystkiego: narkotyków, szmaragdów, ropy, broni. Na liście płac mają tysiące policjantów, oficerów i celników. Jeśli więc przewiezienie przez granice ton narkotyków czy karabinów nie sprawia im większych trudności, to podobnie będzie z żywym towarem. - Kartele narkotykowe rozszerzyły swoją działalność, chwytając się między innymi handlu ludźmi. Używają do tego podobnych szlaków i mechanizmów - twierdzi Ana Hidalgo, szefowa Międzynarodowej Organizacji Migracji (IOM).
Przestępcy nie zawsze jednak wywożą swe "zdobycze" do innych państw. Wiele krajów ma własne, bardzo wysokie zapotrzebowanie na niewolników. Według brazylijskiej policji federalnej, w kraju samby handlarze co roku sprzedają do seks-biznesu ponad 200 tysięcy dzieci. Kolejne tysiące trafiają do pracy przymusowej na ogromnych latyfundiach na północy kraju. Podobnie, lecz na mniejszą skalę, sytuacja ma się w Kolumbii czy Meksyku.
Chociaż w ostatnich latach większość latynoskich rządów wprowadziła specjalne ustawy przeciwko handlowi żywym towarem, nadal niewielu sprawców słyszy wyroki. Powodów jest wiele. Po pierwsze, poszkodowani, nawet po uwolnieniu, są często zbyt wstrząśnięci, by udźwignąć ciężar przesłuchań i procesu. - Jeśli pokrzywdzeni nie chcą składać skargi, to nie naciskamy. Sądzimy, że przeszli wystarczająco wiele i nie chcemy, by cierpieli jeszcze bardziej - tłumaczy Lina Parra z kolumbijskiej Fundacion Esperanza.
Kwestię tę tylko pogarsza fakt, że wielu lokalnych sędziów i policjantów ciągle traktuje ofiary handlu, zwłaszcza te zmuszane do prostytucji, niczym przestępców. - Podczas rozpraw nieraz widzieliśmy, że świadkowie są miażdżone pytaniami typu: "po coś tam polazł?" lub "jak mogłaś nie wiedzieć, że to było trefne ogłoszenie"? - powiedział agencji IPS jeden z anonimowych oficerów Interpolu.
Bandytów chroni jeszcze to, że swoje ofiary wyłuskują zazwyczaj z nizin społecznych. A te rzadko interesują rządzących w Ameryce Łacińskiej.
Ale nawet mając chętnych do zeznawania i ścigania, rozbicie siatki handlarzy może być bardzo trudne. - Każdy ich krok jest niezależny od siebie. Jedni najpierw zachęcają lub porywają, inni transportują, a kolejni wykorzystują - opisuje Lina Parra. W ten sposób przestępcy zabezpieczają siebie i ludzi, których zaopatrują.
Z niewolnictwem zaczęto walczyć niemal dwieście lat temu. Skończyły się wielkie polowania na przerażonych tubylców i transportowanie ich przeładowanymi barkami. Ale handlarze ludźmi nie zniknęli. Zmienili wygląd, metody łowów i klientelę. Nadal istnieją, silni i bezwzględni. Ciągle gotowi, by zabierać innym godność.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Czytaj również blog autora: Blizny Świata