"To może pomóc rozwikłać zagadkę śmierci Leppera"
- W najbliższych dniach ukaże się książka zatytułowana "Oni oszukali Polskę", opisująca aferę gruntową. Lepper na nią czekał. To będzie mocne zderzenie z raportem Andrzeja Czumy - ujawnia w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Janusz Maksymiuk. Długoletni przyjaciel i współpracownik Andrzeja Leppera przyznaje, że przewodniczący miał żal do dawnych działaczy, którzy w ostatnim czasie odwrócili się od niego. - Najgorsi byli ci, którzy zdradzili jeszcze przed klęską, np. Filipek czy Hojarska, potem łzy lali, że tak chcieli Samoobronie pomagać - mówi Maksymiuk. Jego zdaniem w tej chwili bardzo ważne jest ustalenie, z kim przewodniczący miał się spotkać dzień przed swoją śmiercią. - Wyjaśnienie tej sprawy może doprowadzić do rozwikłania zagadki jego śmierci - mówi.
18.08.2011 | aktual.: 13.09.2011 13:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska: Jak pan teraz żyje? Sypia pan?
Janusz Maksymiuk:Przez pierwsze trzy dni nie dało się. Siedzieliśmy do trzeciej w nocy, rozmawialiśmy, nauczyliśmy się na nowo palić. Dopiero po pogrzebie zeszło napięcie. Ale tutaj wszędzie wiszą zdjęcia przewodniczącego, jest jego gabinet oraz mieszkanie, w którym go znaleziono.
WP: Ktoś tam teraz wchodzi?
- Chcemy, żeby rodzina zaopiekowała się rzeczami przewodniczącego. Oni teraz mają swoje problemy, muszą pozałatwiać mnóstwo spraw. Jestem z nimi w stałym kontakcie.
WP: Łapie się pan na tym, że idzie do gabinetu Andrzeja Leppera i chce nacisnąć na klamkę?
- To było jego prywatne mieszkanie, wchodziłem tam tylko w wyjątkowych sytuacjach, więc nie miałem odruchu chodzenia tam.
WP: Więc nie może pan stwierdzić, czy ktoś tam był i czegoś szukał?
- Czytałem, że prokuratura przyjęła, że przyczyną zastopowania telewizora było zawieszenie się dekodera. Tak twierdzi Mirosław Rudowski [jeden z dwóch kierowców Andrzeja Leppera – przyp. red.]. Dziwię się, że śledczy opierają swoją opinię tylko na jego zdaniu. Ja w to nie wierzę. Rzeczywiście, przewodniczący miał problemy z zacinającym się dekoderem, ale tylko wtedy, gdy posługiwał się pilotem i coś źle wcisnął. Dekoder nigdy nie blokował się sam.
WP: W takim razie co się stało? Według pana, ktoś po śmierci Andrzeja Leppera przyszedł i bawił się pilotem? Przyzna pan, że to naiwne.
- Mógł ktoś przypadkowo wejść, bo np. telewizor hałasował i chciał go ściszyć. Tu chodzi o ustalenie prawdy, a nie tylko znalezienie mordercy.
WP: Ktoś wszedł i nie zauważył ciała?
- Tam jest taki układ pomieszczeń, że byłoby to możliwe. Gdyby ktoś wszedł do pokoju, nie musiałby widzieć, co dzieje się w łazience [Leppera znaleziono powieszonego w łazience na sznurze przymocowanym do worka bokserskiego – przyp. red.].
WP: Ale mówił pan, że nikt nie miał w zwyczaju wchodzić do przewodniczącego, chyba że w jakichś wyjątkowych sytuacjach.
- I nikt tam nie wchodził. W przeciwnym razie musiałby przecież wejść przez główne wejście, a więc ktoś musiałby go wpuścić, bo pilot od drzwi wejściowych jest zepsuty. Chyba, że miałby klucz, albo dostałby się do gabinetu inną drogą, np. przez okno. Nie chcę wchodzić w uprawnienia prokuratury. Zgłaszam tylko wątpliwość co do słów Rudowskiego, który myli fakty. Mówi, że 5 sierpnia myślał, że Lepper nie wychodził od siebie, bo pił alkohol. To jest chore! Znałem Leppera 12 lat, spałem z nim, jeździliśmy razem po różnych imprezach. On poza symbolicznym toastem nie pił. Nigdy nie widziałem go pijanego. Czasami, gdy się spodziewał gości, prosił kogoś o przyniesienie alkoholu. Ale to wszystko. Rudowski wysnuwa prymitywne wnioski.
WP: To dlaczego syn Leppera dzwonił do was z pretensjami, że mu rozpijacie ojca?
- Może tak mu naopowiadali. Powtarzam - nigdy nie widziałem szefa pijanego. Czasami nawet prosił mnie na imprezach, żebym wymyślał mu wymówki, że jakieś antybiotyki bierze, tabletki i w związku z tym nie może pić, bo faktycznie byli tacy, którzy chcieli się z nim napić. On zawsze odmawiał.
WP: Lepper brał jakieś leki?
- Miał przepisane leki na nadciśnienie. Ostatnio brał też tabletki nasenne. Mówił, że nie może w nocy spać. Codziennie wstawał o czwartej. Jak położył się późno, na drugi dzień był wyłączony, nie wychodził od siebie. Mówiliśmy wtedy dziennikarzom, że wyjechał.
WP: W ostatnim czasie media przestały się nim interesować, wycofał się z polityki. Przeżywał to?
- Przeżywał raczej poszczególne sytuacje. Dziwił się opiniom, które słyszał na swój temat. Był zaskoczony, że nikt nie pyta go, jaka jest prawda. A prawda jest taka, że niektórzy wycierali sobie Lepperem gębę. Przypominali seksaferę, a przecież on w tej sprawie był czysty jak łza [w lutym 2010 r. Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim skazał lidera Samoobrony na dwa lata i trzy miesiące pozbawienia wolności; w marcu 2011 r. wyrok został uchylony, a sprawę skierowano do ponownego rozpatrzenia]. Zresztą nie nazywałbym tej sprawy seksaferą, ale aferą piotrkowskiego sądu, który popełnił przestępstwo, nie dopuszczając dowodu z alibi Leppera. Czy sędzia miał polecenie skazania go? Dlaczego utajnił proces, odrzucił jego świadków? Szef był tym zniesmaczony. To był człowiek prawdy, nie wyobrażał sobie, że w majestacie prawa można czynić takie rzeczy.
WP: Seksafery zatem nie było. Była za to afera gruntowa.
- Lepper otrzymał w niej status pokrzywdzonego, nie postawiono mu żadnych zarzutów. Tylko w kraju takim jak nasz można zniszczyć człowieka, używając do prowokacji legalnych organów państwowych. Gdyby podobna sytuacja zdarzyła się w jakimkolwiek innym państwie, nasi politycy w tym Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro i Mariusz Kamiński mówiliby, że jest to łamanie praw demokracji i żądaliby zwołania międzynarodowej komisji.
WP: Andrzej Czuma w swoim projekcie raportu z prac komisji śledczej ds. nacisków stwierdził, że za rządów PiS nie wywierano nacisków na służby. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski Czuma mówił, że Maciej Jabłoński, były wiceminister rolnictwa wielokrotnie podkreślał, że Andrzej Lepper był bardzo zainteresowany sprawą odrolnienia ziemi na Mazurach.
- Nawet jeśli byłby aktywny w tym temacie, to nie znaczy, że autorzy prowokacji byli do niej uprawnieni. Do Leppera zgłaszały się tabuny ludzi z wnioskami o odrolnienie gruntów. Ja sam przychodziłem do niego w związku z różnymi osobami, które prosiły mnie o pomoc. Lepper się tym nie zajmował, ale później dopytywał, czy coś udało się popchnąć do przodu. Nie było w tym nic dziwnego. W tym tygodniu ukaże się książka pt. „Oni oszukali Polskę”. Lepper na nią czekał. Tam jest opisana cała afera gruntowa. To będzie bardzo mocne zderzenie z raportem Andrzeja Czumy, wręcz jego zaprzeczenie.
WP: Jarosław Kaczyński powinien się obawiać tej książki?
- Znajdą się w niej zapisy zeznań świadków komisji śledczej i dokumenty, które są ewidentnymi dowodami, że naciski jednak były. Niemożliwe, żeby Andrzej Czuma o nich nie wiedział. Złośliwi mówią, że Czuma nic nie znalazł, bo na niego znaleźli… Szykowana jest też druga książka, która pokazuje, jak z ministerstwa został wyrzucony Bogdan Pawlak, człowiek, który uprzedzał Leppera, że coś się dzieje. Został zwolniony na polecenie Jarosława Kaczyńskiego.
WP: Czy w książkach znajdą się notatki z notesów Andrzeja Leppera? Widział je pan? Naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz mówił w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, że lider Samoobrony miał mieć w nich dowody dotyczące afery gruntowej.
- Widziałem je, ale nie wiem, co się w nich kryło.
WP: Wiedział pan, że Lepper jesienią zeszłego roku spotkał się z Sakiewiczem?
- Z tego, co wiem, to Sakiewicz chciał się spotkać. Przewodniczący przekazał mi, że powiedział naczelnemu „Gazety Polskiej”, że mimo że szef PiS bardzo go skrzywdził, to ma wątpliwości, czy Jarosław Kaczyński miał świadomość, że wobec Leppera zastosowano prowokację. Lepper chciał mu przebaczyć, dlatego stworzył sobie teorię, że Kaczyński sam został wsadzony na minę. WP: I dlatego Lepper przez Sakiewicza zabiegał o spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim? Żeby mu powiedzieć, że chciałby mu przebaczyć? Chyba sam pan w to nie wierzy.
- Przewodniczącemu bardzo na tym zależało. Chciał się dowiedzieć, czy szef PiS wiedział o prowokacji, czy ktoś go podpuścił. Gdyby okazało się, że Kaczyński działał nieświadomie, mógłby przeprosić Leppera i on by te przeprosiny przyjął.
WP: Sakiewicz twierdzi, że Lepper chciał potwierdzić wersję Jarosława Kaczyńskiego w sprawie afery przeciekowej. Może szukał furtki przed zbliżającymi się wyborami i dlatego chciał się spotkać z szefem PiS?
- Może, ale furtką na pewno nie byłoby oskarżenie samego siebie.
WP: Sądzi pan, że lider Samoobrony mógł myśleć o ewentualnym starcie z list PiS?
- Nigdy w życiu. To nie był ten typ człowieka.
WP: Czyli wybaczenie miało swoje granice?
- Gdyby Kaczyński przyznał, że został oszukany, mogłoby to rokować być może jakąś współpracą, czy chociaż zaprzestaniem atakowania się nawzajem.
WP: Pan wie, kto był źródłem przecieku? Czyje nazwisko Lepper ujawnił Sakiewiczowi w Łazienkach w październiku 2010 roku? Naczelny „Gazety Polskiej” nagranie z tego spotkania przekazał prokuraturze.
- Najpierw trzeba sprawdzić, czy nie było wcześniej trzy razy przegrywane jak słynny gwóźdź Zbigniewa Ziobry…
WP: Wie pan, kim jest K., o którym Lepper mówił Sakiewiczowi?
- Nie wiem. Według mnie przecieku dokonali ci, którzy założyli prowokację. Wydano na nią mnóstwo pieniędzy, a ponieważ bano się kompromitacji, bo z podsłuchów wynikało, że Lepper jest niewinny, dokonano sztucznego przecieku, żeby rozwiązać akcję.
WP: Dlaczego w takim razie Lepper mówił Sakiewiczowi o K. jako źródle przecieku?
WP: - Nie wierzę, że on to powiedział. Nie wierzę w autentyczność tego nagrania.
WP: Nie zdziwiło pana, że Lepper umówił się z Sakiewiczem w parku? Podobno był przestraszony. Czy w tym czasie widział pan, że Lepper zachowuje się inaczej, jest zdenerwowany, kogoś się obawia?
- Nie. Sakiewiczowi coś się zdawało. Ciekawe, czy Lepper wiedział, że ich spotkanie jest nagrywane? Zresztą, jeśli w tym nagraniu znajdują się tak cenne informacje, jak mówi Sakiewicz, to dlaczego nie podzielił się tymi rewelacjami z Kaczyńskim wcześniej?
WP: Lepper ważne dla siebie dokumenty i nagrania miał trzymać u zaufanych ludzi. Jednym z nich był prawnik Ryszard Kuciński, który już nie żyje.
- To kompletna bzdura. Lepper wszystkie ważne dokumenty trzymał w sejfie. Ja miałem dokumenty służbowe. Widziała je policja.
WP: Pana zdaniem Lepper miał dokumenty mogące skompromitować kogoś z ważnych postaci życia polityczno-biznesowego? Kiedyś ta bomba wybuchnie?
- Nie wierzę Sakiewiczowi. Nie sądzę, żeby Lepper chciał powiedzieć coś innego, niż zeznał przed komisją śledczą. Nie miał ku temu żadnych podstaw. A poza tym przede wszystkim obciążyłby siebie.
WP: Według Sakiewicza jest pan w posiadaniu ważnych informacji nt. okoliczności śmierci Leppera.
- Zamierzam zgłosić to do prokuratury, bo odbieram takie słowa jako nacisk na moją osobę. Dla niektórych to się może źle skończyć. Radzę więc, żeby przestali opowiadać głupoty. Dysponuję bardzo dużą wiedzą, którą ujawniłem od początku do końca w prokuraturze.
WP: Bogusław Warchulski, pełnomocnik wyborczy Samoobrony powiedział „Kurierowi Lubelskiemu”, że gdyby Samoobrona nie mogła wystartować w wyborach pod własnym szyldem, Lepper zamierzał ogłosił poparcie dla PiS. Rzeczywiście był taki pomysł?
- Andrzej miał udzielić poparcia PiS? W życiu w to nie uwierzę. Były różne, zbliżone rozmowy, ale takie konkrety nie padły. Jeśli Warchulski rozmawiał na ten temat z Andrzejem, to pewnie telefonicznie, więc trzeba by sprawdzić bilingi. Jedyne, co mi Bogusław mówił, to że rozmawiał z PiS na temat poparcia w wyborach do senatu kandydata Samoobrony w okręgu chełmskim, ponieważ mieli tam nie wystawiać swojego kandydata. Tylko tyle.
WP: A pan miał jakieś propozycje?
- Nigdy nie prowadziłem żadnych gierek. Nie kupczyłem Samoobroną i Andrzejem Lepperem. Uważali mnie za jego ortodoksyjnego zwolennika, więc nic mi nie proponowali. PiS-owcy wiedzieli, że i tak niczego od nich bym nie przyjął. Sam też nie czyniłem żadnych gestów.
WP: Ostatnie lata były coraz gorsze, od Samoobrony odwracali się działacze. Andrzej Lepper miał do nich żal?
- To normalne, że po przegranych wyborach większość wróciła do swoich dawnych zajęć, firm, gospodarstw. Najgorsi byli ci, którzy zdradzili jeszcze przed klęską, np. Filipek czy Hojarska, potem łzy lali, że tak chcieli Samoobronie pomagać. Na dzień przed wyrzuceniem Andrzeja z rządu w lipcu 2007 roku Filipek organizował spotkanie przed Warszawą i ani mnie, ani Andrzeja wcześniej o nim nie uprzedził. Zrobił to dopiero kilka godzin przed jego rozpoczęciem. Wiedział, że PiS robi wszystko, by Andrzej został aresztowany. Filipek miał zostać jego następcą w rządzie. Andrzej nie spodziewał się takiego spisku, bardzo go to zabolało.
WP: A pan nie odwrócił się od Andrzeja Leppera w ostatnim czasie? Kierowca Mirosław Rudowski powiedział „Gazecie Wyborczej”, że przewodniczący unikał pana.
- Nie wiem, skąd ma takie obserwacje, skoro byłem w biurze Samoobrony codziennie, pilnowałem siedziby, jak pies budy. Rzadko rozmawialiśmy z Andrzejem na tematy osobiste przy Rudowskim, ale trudno, żeby było inaczej. Do końca mieliśmy dobre relacje, rozumieliśmy się bez słów.
WP: To skąd takie opinie o panu?
- A skąd opinie Rudowskiego, że Andrzej pił alkohol? Może myśleć, co chce.
WP: Przed pogrzebem syn Andrzeja Leppera zakomunikował, że nie życzy sobie na uroczystości nikogo z Samoobrony.
- Rozmawiałem z panią Ireną Lepper tuż po śmierci przewodniczącego. Spytałem, jak ma wyglądać pogrzeb. Córka i zięć chcieli, aby uroczystość była zamknięta, ale pani Irena zdecydowała, że Andrzej pewnie by chciał, aby ludzie przyszli. W poniedziałek dowiedziałem się, że jest oficjalna zgoda rodziny, by pogrzeb był otwarty, więc przyjechaliśmy.
WP: Widać syn miał inne zdanie.
- Miał prawo być wzburzony w pierwszej chwili. Zresztą od wielu lat cierpiał, że ojciec tak rzadko przyjeżdża do domu. Rozumiem go.
WP: Nie obawiał się pan spotkania w cztery oczy z Tomaszem Lepperem? Pojawiły się plotki, że doniósł pan na policję na syna przewodniczącego, bo ten panu groził.
- Bzdura. Nic nie złożyłem, bo nie straszył mnie żadnymi karabinami. To Rudowski złożył. Ja już słyszałem wiele dziwnych historii, np. że Leppera wykończyli Żydzi, masoni i Maksymiuk, że mam zakaz przyjazdu na pogrzeb. Przecież wygłaszałem mowę pożegnalną, więc gdyby rodzina miała jakieś wątpliwości, nigdy na moje wystąpienie by się nie zgodziła.
WP: A zdziwiło pana doniesienie Rudowskiego i to, że do domu Tomasza Leppera wkroczyła policja i zarekwirowała mu broń?
- Jeśli ktoś zeznał, że Tomasz mu groził, to policja musiała podjąć takie kroki. Słyszałem jednak, że Rudowski wycofał swoje zgłoszenie.
WP: Detektyw Rutkowski ma pomóc rodzinie w ustaleniu okoliczności śmierci Andrzeja Leppera. Jest pan tym zaskoczony?
- Ostatnio różni ludzie zgłaszają się do rodziny Andrzeja, oferując pomoc. To już sprawa żony i syna, czy z niej skorzystają.
WP: Nie ma pan wrażenia, że ta śmierć stała się narzędziem do walki politycznej?
- To prawda, tyle że niektórzy wykorzystują ją nieświadomie, a inni – z premedytacją, brutalnie. WP: Ma pan na myśli PiS-owski pomysł powołania komisji, która miałaby zbadać okoliczności tego tragicznego wydarzenia?
- Niech Ziobro i Kaczyński najpierw wytłumaczą, dlaczego za czasów ich rządów nie chcieli powołania komisji śledczej ds. afery gruntowej. Wniosek był, ale Jarosław Kaczyński zakazał tworzenia jej, mamy na to dokument. Badanie okoliczności śmierci Andrzeja niech zostawią bliskim i prokuraturze. Wypadałoby, aby najpierw złożyli kondolencje rodzinie.
WP: Prezes PiS nie dzwonił do rodziny z kondolencjami?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Do mnie wiele osób dzwoniło i pytało, Kaczyński i Ziobro - nie.
WP: Czy po tym, co się stało, jest sens, aby Samoobrona startowała w wyborach?
- Jest, bo wyborcy chcieliby, aby wyjaśniono okoliczności tej tragedii. Jeśli nie uda nam się wejść do sejmu, sprawa umrze śmiercią naturalną tak, jak umarła afera gruntowa.
WP: Pojawi się następca na miarę Andrzeja Leppera?
- Takiego jak on, nigdy nie będzie, dlatego chcemy, by do końca wyborów i kilka miesięcy po nich nie było nowego przewodniczącego. Na razie będziemy załatwiać wszystko na spotkaniach prezydium partii. Potem kogoś poszukamy. Jest wielu ambitnych ludzi.
WP: Ma pan potencjalnych kandydatów?
- Widzę takich. Niestety są i tacy, którzy chcieliby nimi być, a nigdy nie powinni nimi zostać. Nie będę wymieniał nazwisk.
WP: Na razie to pan jest wskazywany jako ten, który przejmie schedę po liderze Samoobrony.
- To nieprawda. Zbieram w sobie siły, by dobrze przeprowadzić wybory, przekonać kolegów, by sprawę wyboru szefa zostawić na później. Myślę, że znajdzie się ktoś młodszy ode mnie. Ktoś, kto będzie miał zewnętrzne spojrzenie na całą partię. Ja mogę być wsparciem.
WP: Skąd weźmiecie pieniądze na kampanię?
- Mówimy otwarcie: nie wydawajcie pieniędzy, chodźcie od domu do domu, pokazujcie się. Ustaliliśmy, że gdy lista będzie zarejestrowana, wtedy każdy wpłaci za siebie na partyjne konto, dostanie upoważnienie od pełnomocnika i dopiero wówczas zabierze się za kampanię, nie będzie żadnych konkretnych kwot za miejsce. Jak ktoś dostanie jedynkę i wpłaci 2 tys. zł, to sobie zrobi kampanię za tyle, jeśli inny dostanie dziesiątkę a będzie chciał wpłacić 30 tys. zł, jego sprawa.
WP: A co z waszą siedzibą? Dacie radę ją utrzymać? Podobno zajmujecie ją teraz "na dziko".
- Mamy zaległości w opłatach, ale wystąpiliśmy do urzędu miasta z wnioskiem o możliwość spłaty w ratach. Czekamy na odpowiedź.
WP: „Gazeta Wyborcza” twierdzi, że Andrzej Lepper przez ostatnie miesiące swojego życia jeździł i pożyczał pieniądze od znajomych?
- Te „rewelacje” są bagnem. Nie będę tego komentował.
WP: Nie miał gigantycznych długów?
- Miał problemy, jak każdy. Nie wiem, czy od kogoś pożyczał, czy nie. Kiedyś poprosił mnie, bym w jego imieniu poszedł do jednego z banków i zapytał o możliwość przesunięcia rat za maszynę rolniczą, którą wziął w leasing, ale nic nie wiem o prywatnych pożyczkach.
WP: A czy to prawda, że firma APA Trade, której udziałowcem był Andrzej Lepper, też nie przynosiła kokosów? Może to tym się tak martwił?
- Z tego, co mówił, firma miała dobre rokowania na zarobienie legalnych pieniędzy. Andrzej żył, pracował, miał na chleb. Nigdy nie uwierzę, że targnąłby się na życie z powodów politycznych, finansowych czy osobistych, dlatego nie wierzę w samobójstwo. Rozmawiałem z nim ostatniego dnia, więc wiem.
WP: Z protokołu sekcji wynika jednak, że nie stwierdzono obrażeń, które wskazywałyby na "udział osób trzecich".
- Trudno w nią wierzyć, skoro już pierwszego dnia lekarz stwierdził, że to było samobójstwo, a nie śmierć przez powieszenie. Mogą mieć rację ci, którzy mówią, że dochodzenie nie jest prowadzone po to, by wyjaśnić prawdę, ale zadośćuczynić wypowiedzi rzecznika policji, że doszło do samobójstwa. Po drugie prokuratura wyciąga wiele wniosków z zeznań Rudowskiego, który różne rzeczy opowiada.
WP: Dowiedział się pan już, z kim Andrzej Lepper miał się spotkać wieczorem, dzień przed swoją śmiercią? Z pana relacji, krótko po zdarzeniu, wynikało, że przewodniczący chciał panu o tym opowiedzieć w piątek, ale nie zdążył.
- Nie dowiedziałem się niczego więcej, ale myślę, że w tym spotkaniu było coś dziwnego. Gdy wspomniał mi o nim, był nienaturalnie zakręcony i stwierdził: „Będę miał ciekawe spotkanie, przyjdź jutro, to ci opowiem”. Zaskoczyło mnie to, bo on miał spotkania ważne lub mnie ważne, ale nigdy nie mówił o nich „ciekawe”. To miało wydźwięk plotkarski, a on nie miał natury plotkarza. Myślę, że wyjaśnienie tej sprawy może doprowadzić do rozwikłania zagadki jego śmierci.
WP: Ostatnio pojawia się wiele teorii spiskowych na ten temat. Może to jedna z kolejnych?
- Ale ja o spotkaniu mówiłem tuż po śmierci Andrzeja. Jestem przekonany, że policja ma dowody na to, że do takiego spotkania miało dojść, ale nie może o nich mówić.
WP: Piotr Tymochowicz, z którym Andrzej Lepper widział się dzień przed tragedią, mówił, że motywem mógł być raport Andrzeja Czumy, który wskazał, że w aferze gruntowej PiS nie naciskał na służby. To faktycznie mogła być rzecz, która tak poruszyła przewodniczącego?
- Rozmawiałem z Andrzejem w czwartek, a raport był znany już od środy, i nic mi o nim nie wspomniał. Był za wielki, żeby przejmować się takimi rzeczami. Mogło być mu przykro, ale to wszystko. Andrzej był na topie, seksafera została cofnięta do ponownego rozpatrzenia, miał status poszkodowanego w aferze gruntowej, finansowo zaczęło mu wychodzić, syn wyszedł ze śpiączki po dwunastu dniach, Andrzej cieszył się, że nie wykryto u Tomasza raka. Zapewniam, że nie dobiłby go jakiś raport.
WP: Te dobre perspektywy, o których pan mówi, całkowicie kłócą się z wersją prokuratury, która wskazywała na problemy finansowe Leppera. Miały o tym świadczyć piętrzące się na biurku wezwaniach do zapłaty.
- Andrzej od 20 lat, a więc od momentu, gdy zaczął działać w Samoobronie, miał wezwania do zapłaty, kary za obronę chłopów. Jego to nie przerażało. Płacił i szedł dalej.
WP: To co go tak przeraziło?
- Mówię jeszcze raz – nie wierzę w samobójstwo.
WP: Były jakieś osoby, które chciałyby „usunąć” Andrzeja Leppera właśnie teraz, kiedy od lat nie ma go w polityce? Zresztą sam pan powiedział, że nie trzymał żadnych haków.
- On kochał życie, nie pił, nie palił, nie jadał w fast-foodach, pił mleko ze szklanej butelki, nie z kartonu. Nie powiesiłby się. Za tą śmiercią stało coś innego.
Rozmawiały Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska, Wirtualna Polska