"To był test i ostrzeżenie". Wychodzi na jaw perfidia planu Rosjan
Wtargnięcie rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną wywołało falę komentarzy i pytań o sens użycia kosztownych rakiet, angażowania samolotów i systemów obronnych przeciw "dronom ze styropianu". Tomasz Darmoliński, ekspert ds. rosyjskich bezzałogowców, podkreśla, że odpowiedź wojskowa była prawidłowa i konieczna.
- Analizę kosztów i efektu zostawiłbym na później. Decyzje podjęte przez dowództwo uważam za bardzo dobre. Pokazaliśmy, że nie boimy się przeciwstawić potencjalnemu agresorowi. Uruchomiono procedury, przetestowano systemy, a siły sojusznicze działały sprawnie. To najważniejsza lekcja z tego zdarzenia: pokazaliśmy wspólność w podejmowaniu decyzji sojuszniczych - mówi Wirtualnej Polsce Tomasz Darmoliński, prezes Fundacji Żelazny i ekspert ds. rosyjskich bezzałogowców
Ekspert zaznacza jednak, że Federacja Rosyjska prawdopodobnie będzie kontynuować prowokacje, wykorzystując słabe punkty polskiej obrony powietrznej. - Rosja poszła o krok dalej, sprawdzając, jak możemy zareagować na jej ruchy w polskiej przestrzeni powietrznej. To jasny sygnał, że agresor będzie podejmował kolejne działania, zarówno mniejsze, jak i większe. Eskalacja jest nieunikniona - ocenia Darmoliński. Powołuje się przy tym na własne doświadczenia i analizy z wojny w Ukrainie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosyjskie drony w Polsce. Prezydent przemówił do żołnierzy
Rosja zaplanowała test polskiej obrony
Rozmówca WP wyjaśnia, że użyte przez Rosję drony są tanie – kosztują około 8–10 tys. dolarów, a wywołują uruchomienie systemów obrony przeciwlotniczej, starty samolotów F‑16 i F‑35, zamknięcie przestrzeni powietrznej nad miastami i powołanie sztabu kryzysowego. Na tym polegała asymetria prowokacji, gdzie koszty odpowiedzi wielokrotnie przewyższą koszt samego drona. Dlatego podsumowuje akcję zwalczania dronów jako "słodko-gorzkie zwycięstwo".
- W tej chwili kluczowe jest, abyśmy podjęli decyzje i przeanalizowali, dlaczego nie dysponujemy adekwatnymi potrzebnymi środkami do zwalczania dronów. Jakie były przyczyny obecnej sytuacji i jakie wnioski należy wyciągnąć, w tym ewentualnie pociągnąć winnych do odpowiedzialności - dodaje Tomasz Darmoliński, odnosząc się do wątku użycia rakiet przeciwko dronom, będących makietami groźnych celów.
- Zakomunikowaliśmy Rosjanom, że jesteśmy gotowi strącać te cele niezależnie od kosztów. Pokazaliśmy, że siły sojusznicze działają, a decyzje państwa są spójne i niezależne od podziałów politycznych. To ważny sygnał dla potencjalnego agresora - podkreśla prezes Fundacji Żelazny.
"To nie był kartonowy żart. To był test i ostrzeżenie"
- Jednocześnie pilnie musimy zająć się modernizacją istniejących systemów, ich rozbudową oraz budową nowych zdolności, ponieważ nasz potencjalny przeciwnik posiada nowe rodzaje uzbrojenia, o których my możemy jedynie marzyć. Już dziś testuje nasze reakcje, wysyłając pozorne cele, by sprawdzić, jak funkcjonuje nasza obrona - podkreśla ekspert.
We wpisie na portalu X Darmoliński opisał nowoczesne metody prowokacji zastosowane przez Rosję. Część dronów wyposażono w specjalne struktury, które celowo zwiększają sygnaturę radarową. Na ekranie radaru taki dron może wyglądać jak rakieta manewrująca albo Shahed. Problem polega na odróżnieniu celów rzeczywistych od pozornych, to dużo trudniejsze zadanie.
- Bazując na analizie i doświadczeniach z Ukrainy, mogę powiedzieć, że byliśmy mamieni informacjami radarowymi, które udawały drony bojowe. Nie wszystkie drony są w nie wyposażone, niektóre po prostu leciały, by sprawdzić reakcję naszych sił. To nie był kartonowy żart. To był test i ostrzeżenie - wyjaśnia.
Darmoliński ocenia, że reakcja Polski była właściwa. - Odpowiedź była słuszna i jedyna właściwa. Czy to zatrzyma Rosję przed dalszymi prowokacjami? Patrząc na doświadczenia Ukrainy, eskalacja jest bardzo prawdopodobna. Nie wiem, kiedy dokładnie nastąpi, możemy się spodziewać różnych niespodziewanych działań, choć może też się nic nie wydarzyć – podsumowuje.
Tak wyglądała odpowiedź na zagrożenie
Na pytanie o skuteczność polskiej akcji (zestrzelono osiem dronów z 19 wysłanych) ekspert przyznaje, że nie ma pełnych danych co do tego, czy wojsko zamierzało zestrzelić wszystkie maszyny. Niektóre informacje mogą być mylące, a sam szef Sztabu Generalnego gen. Wiesław Kukuła w rozmowie z TVN wyraźnie unikał ujawnienia tego wątku.
Gen. Kukuła w swojej wypowiedzi starał się rozwiać wątpliwości wokół reakcji polskiej armii na rosyjskie drony. Jak wyjaśniał, decyzje operacyjne były podejmowane przez dowódcę operacyjnego RSZ gen. Macieja Klisza, który analizował sytuację i wskazywał priorytety, a politycy obecni w dowództwie nie ingerowali w jego rozkazy. - Piloci mieli już zgodę na niszczenie, jeśli pojawiło się zagrożenie dla RP. Powiedzieliśmy im: macie czysty strzał – róbcie to - podkreślał Kukuła.
Odniósł się również do krytycznych głosów, że Polska "strzela do tanich dronów drogimi pociskami". Zdaniem generała takie myślenie jest błędne, ponieważ "to nie jest kompletnie nasz system wartości". – Nie liczy się wartość rakiety, liczy się wartość tego, co ten dron może zniszczyć. Jeśli to ma być życie Polaka, to ono nie ma ceny. Użyjemy 100 razy droższej rakiety, jeśli uratujemy życie choć jednego Polaka – zaznaczył.
Tomasz Darmoliński uważa też, że mylące i bez sensu są porównania skuteczności polskiej armii z efektami obrony nad Ukrainą: "oni zestrzeliwują 90 proc. dronów, Polska tylko 30 proc.". Zdaniem rozmówcy WP nasz kraj stanął przed zupełnie nowym scenariuszem, podczas gdy sąsiedzi są o wiele bardziej doświadczeni w odpieraniu zagrożeń.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski